Policjant westchnął głęboko. Pięknie, jedyne, czego mu teraz do szczęścia brakowało, to lekcja religii. Stwierdził, że nie ma sensu dalej ciągnąć tematu.
– No dobrze, tak, hmm… wszyscy jesteśmy owieczkami Boga. Zbłąkanymi, zapewne – zaczął ironicznie, jednocześnie karcąc się w myślach. – Mówił ksiądz, że się z Nim naradzał. Powiedział coś ciekawego?
Natalia posłała mu pytające spojrzenie. Zastanawiała się, skąd taka agresywna postawa Kuby wobec duchownego? Przecież nigdy taki nie był, nigdy o tym nie rozmawiali… Może właśnie w tym leżał problem. Może jest coś, o czym ona nie wie? A może po prostu jest bardzo zmęczony i zestresowany aktualnie rozgrywającą się gehenną i po prostu nie ma ochoty tracić czasu na czcze pogaduszki i umoralnianie.
– Może, tak przykładowo rzecz jasna, dlaczego ludzie nagle powariowali i zaczęli się zjadać? – kontynuował złośliwostki Kuba.
Ksiądz spojrzał na Pismo Święte leżące na ławce, pozostawione tam przez policjanta. Wzrok Kuby również powędrował w tamtą stronę. „Cholera, ale wpadka. Najpierw go cisnę, a teraz okazuje się, że wcześniej szukałem w jego zabawkach pomocy. Świetnie” – pomyślał.
– Nie znalazłeś tam odpowiedzi? – zapytał kapłan, prostując się odrobinkę. Speszony policjant oblizał wyschnięte wargi.
– Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie spojrzał jednak na rozmówcę, duma mu na to nie pozwalała. Natalia przypatrywała się obu w milczeniu.
– Może źle szukałeś – stwierdził ksiądz.
Kuba posłał mu pełne nienawiści spojrzenie.
– Panie… księdzu – zaczął nieporadnie. Odchrząknął. – Proszę księdza. Tkwimy w tym kościele od ładnych paru godzin, zabarykadowani, ze średnią perspektywą wydostania się na zewnątrz, bo tam wszędzie, jakkolwiek niedorzecznie to brzmi, czają się żywe trupy. Potem wychodzi ksiądz i pyta mnie, czy znalazłem w Biblii odpowiedź na to, co się dzieje na zewnątrz. Nie cholera, nie znalazłem. I szczerze wątpię, żeby ta stara książka wnosiła cokolwiek do sprawy.
Musiał wyrzucić to z siebie. Nie mógł dalej tłamsić swojej frustracji. W przeciwnym wypadku rozsadziłaby go od wewnątrz, jak na jednym ze skeczy Monty Pythona.
– Dlaczego uważacie za nieprawdopodobne, że Bóg wskrzesza umarłych? – zapytał niewzruszony kapłan, krzyżując dłonie rękawach sutanny, na wysokości podbrzusza.
– Słucham? – odparł Kuba z niedowierzaniem, delikatnie pochylając głowę ku przodowi.
– Dzieje Apostolskie, rozdział dwudziesty szósty, werset ósmy – dodał ksiądz, na powrót przywołując delikatny uśmiech na swoje wargi. Kuba miał szczerą ochotę wyjaśnić mu pięścią, że nie moment na zabawę w zgadywanki. Cwaniak. Całe życie siedzi w zamkniętej klitce i czyta jedną książkę, nic dziwnego, że zna cytaty na każdą ewentualność.
– Bardzo fajnie – stwierdził w końcu policjant, dając za wygraną. – Dobrze, może zapytam nieco inaczej. Czy może nam ksiądz w jakikolwiek sposób pomóc? Macie tu telefon?
– Tak, chodźcie za mną.
Kuba przypatrywał mu się z niedowierzaniem. No tak, oczywiście. Ma telefon, ale nie mógł nigdzie zadzwonić, bo naradzał się z Bogiem. Cudnie.
Ruszyli gęsiego w stronę drzwi, prowadzących do zakrystii. Naraz za plecami usłyszeli wrzask. Głośną, spotęgowaną strukturą budowli kakofonię dźwięków wydobywającą się z dziesiątek gardeł. Przedarli się. Umarli sforsowali barykadę i dostali się do środka.
– Szybko! – rzucił pośpiesznie ksiądz, przechodząc do truchtu, który w jego wykonaniu wyglądał dość żałośnie.
– Natalia! – krzyknął Kuba, czekając, aż żona się z nim zrówna. Dopiero gdy to nastąpiło, podjął dalszą ucieczkę.
Dopadli do drzwi. Mężczyzna odwrócił głowę i zobaczył, jak po kościele rozbiegły się dziesiątki zombie. Rozbiegli się! Jeszcze parę godzin temu ledwo powłóczyli nogami, teraz jak gdyby nigdy nic sobie biegają. Co prawda gubią się w labiryncie ławek, ale na prostych odcinkach potrafią biegać – analityczny umysł Kuby pracował na maksymalnych obrotach. To nie było śledztwo prowadzone zza bezpiecznego biurka, ustawionego w dusznym pomieszczeniu, przy leniwym trzepotaniu totalnie bezużytecznego wiatraka. Tym razem błędna analiza wniosków niosła za sobą nieodwracalne konsekwencje. Chociaż, może i odwracalne? W sumie oni umarli, a teraz są jakby trochę mniej… martwi.
Tracenie czasu na zbędne dywagacje przerwało głośne uderzenie drzwi o framugę. Tak mocne, że aż zatrzęsła się ściana. Ksiądz błyskawicznie przekręcił klucz w zamku.
– Macie tu coś ciężkiego? Ławkę? Cokolwiek? – zapytał policjant, nerwowo rozglądając się dookoła.
– Spokojnie… wytrzymają – odpowiedział ksiądz. Przebiegli zaledwie kilkadziesiąt metrów, ale i tak ledwo łapał oddech.
– Te na zewnątrz nie wytrzymały – odezwała się Natalia ździebko sceptycznym tonem, wpatrując się pełnym lęku wzrokiem w drzwi. Czekała, kiedy do nich dopadną i zaczną w nie walić pięściami.
– Tak… ale w tych, dla odmiany, nie przestrzeliliście zamka – wykrztusił z siebie kapłan.
Kuba posłał żonie porozumiewawcze spojrzenie. Bez chwili zwłoki ruszyli ku środkowi pomieszczenia, gdzie stał niewielki stół. Lepszy rydz niż nic.
Zombie zaczęli walić w drzwi. Kuba i Natalia dosunęli do nich stół, potem powrzucali na niego, co tylko się dało – krzesła, szafki ministrantów wraz z zawartością, nawet mały, bogato zdobiony klęcznik. Kiedy Kuba wziął go do rąk, spojrzał księdzu w twarz – spodziewał się jakiegoś sprzeciwu, wykładu o bezczeszczeniu świętej relikwii czy czegoś w tym stylu. Jednak blade przerażenie na starej twarzy mówiło samo za siebie – duchowny nie był w stanie w jakikolwiek sposób zareagować.
Walenie w drzwi przybrało na sile. Zawalony gratami stół zaczynał się powoli od nich odbijać. Cała trójka wymieniła porozumiewawcze spojrzenie.
– Macie tu gdzieś nieco bardziej wytrzymałe drzwi? – zapytał policjant.
– Tak – odparł ksiądz. Kuba dostrzegł w jego oczach dziwny błysk. Stary lis coś pewnie kombinuje. – W piwnicy.
– Nie, nie idźmy tam! – zaprotestowała nagle Natalia. – Z piwnicy jest tylko jedno wyjście.
„Mądra dziewczyna” – stwierdził w myślach Kuba.
– Natalia ma rację. To nie jest dobre rozwiązanie. Co ty kombinujesz, u diabła? – rzucił w stronę księdza.
– Spokojnie. Zaufajcie mi – odparł duchowny. Na jego twarzy ponownie zagościł chytry uśmieszek.
Centrum, godzina 20:13.
Dziewczyna leżała wyciągnięta na wznak na blaszanym, rozgrzanym do granic możliwości dachu kiosku. Otumaniona upałem z obojętnością obserwowała coraz to nowe słupy dymu, unoszące się ku niebu, wiedząc, że straż pożarna i tak nie nadjedzie szybko z pomocą. Teraz bez wahania odpowiedziałaby na pytanie, czemu „patelnia” ma taką a nie inną nazwę – na niebie nie widać było nawet jednej chmurki, wobec czego słońce, pomimo późnej godziny, dawało się mocno we znaki. Kaja w pewnym momencie zaczęła się zastanawiać, czy ratunek kiedykolwiek nadejdzie. Tkwiła uwięziona na dachu od kilku godzin, bez najmniejszej możliwości ucieczki. Chęci też powoli się ulatniały.
Natomiast monstrów pod kioskiem przybywało z każdą godziną. W pewnym momencie zabici wcześniej policjanci wstali i dołączyli do watahy dybiącej na życie młodej kobiety. Wszyscy mieli tak samo puste oczy i tak samo wyciągnięte w górę ręce, czekające na jej najmniejszy błąd.
– Walcie się! – krzyknęła, chwilowo odzyskawszy wolę walki. Wiedziała, że bez pomocy z zewnątrz sobie nie poradzi, ale nie miała zamiaru dać się zeżreć żywcem. Stwierdziła, że sama woli paść z głodu, niż stać się czyimś posiłkiem. Nie mogliby sobie pójść poszukać łatwiejszego łupu? Przecież tyle tu gołębi, psów, tylu… bezdomnych. Chociaż oni śmierdzą, więc może dlatego nie pojawili się w menu zombie. Skarciła się za takie myślenie. Z drugiej strony prawda jest taka, że nikt nie zauważyłby ich zniknięcia. W tym momencie Kaja uświadomiła sobie, że od paru godzin nie widziała żywej duszy. Tak prawdziwie żywej, nie tej „sztucznie” ożywionej.
Natomiast brak zwykłych obywateli zaczął ją bardzo martwić. Co, jeśli wszyscy zostali pożarci i przemienieni? Albo jakoś zarażeni? Popatrzyła w bezmyślne oczy najbliższego zombie.