Zaczęła rozglądać się po najbliższym otoczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek, co broń mogłoby jej posłużyć do walki. Nie może uciekać w stronę konwoju, który nadjechał, bo nic ciekawego tam nie zastanie. Dobra, mają karabiny, ale pewnie i tak nie zdąży do nich dobiec. Musi uciekać w drugą stronę. Do Pałacu Kultury? Do przejść podziemnych? Do metra? Nie, tam łatwo będzie wpaść w pułapkę, w ślepy zaułek. Nieważne. Aby tylko zejść z dachu i biec. Po prostu wiać, gdzie nogi poniosą. Później coś się z pewnością znajdzie. Tak czy siak – na pewno będzie to lepsze niż bierne czekanie na ratunek, który, jak się okazało, nie do końca się sprawdził. Mimo uważnej lustracji terenu nie znalazła niczego, co mogłoby posłużyć jej za broń. Trudno. Będzie musiała zaufać swoim nogom i liczyć na łut szczęścia. Poprawiła kucyk, zapięła plecak, potem położyła się na dachu i przysunęła do jego krawędzi. Następnie cicho opuściła się na rękach i wisząc rozciągnięta tak maksymalnie, jak tylko mogła, puściła się. Zeskoczyła miękko na betonową płytę, błyskawicznie kucając. Rozglądała się chwilę szeroko otwartymi oczami, nadstawiając uszu, ale wyglądało na to, że żaden z zombie nie zarejestrował jej zejścia. To dobrze, ale im dłużej tu będzie siedzieć, tym większe szanse, że to się zmieni. Teraz!
Rzuciła się biegiem w stronę Złotych Tarasów. Wiatr szumiał jej w uszach, a każdy podejrzany ruch przyprawiał o stan przedzawałowy. Słabo oceniała swoje szanse. Przecież za rogiem może czaić się kolejna zgraja tych popaprańców, ba, nawet nie musi to być zgraja – bez broni w ręku wystarczy, że będzie ich kilkoro. Jednak musiała spróbować, jakaś wewnętrzna siła jej tak kazała. Minęła pędem budkę z kebabem. Cuchnące mięso obsiadły setki much, głośno bzycząc. Część z nich latała również za ladą, ale dziewczyna wolała nie wiedzieć, gdzie jest Turek sprzedający tu wcześniej rodzime przysmaki. Nie zatrzymywała się. Podjęła decyzję, że skieruje się do centrum handlowego. Może się tam roić od zombie, ale z drugiej strony, jest tam pełno miejsc, w których da się schować, i sporo sklepów, których wyposażenie może wykorzystać jako broń. Musi spróbować, a Złote Tarasy zdawały się być najlepszym rozwiązaniem. Poczuła przypływ nadziei.
I równie szybko go straciła. Dobiegła do ulicy Emilii Plater i stanęła jak wryta. Na asfalcie stało kilkudziesięciu zombie. Błąkali się bez celu, obijając się od siebie i pojękując cicho. Nie zauważyli jej, a Kaja czuła, jak serce próbuje przecisnąć się przez jej przełyk. Zrobiła krok w tył. Naraz usłyszała krzyk. Odwróciła się i z jeszcze większą trwogą zauważyła, że maszeruje w jej stronę kilkanaście postaci. Wśród nich, a jakże, zeżarty Turek od kebabów. Kilkoro z prześladowców wyciągało ręce w jej stronę, jakby nie byli w stanie dokładnie ocenić odległości, w jakiej się od nich znajduje. Jedni ledwo powłóczyli nogami, inni szli pewnym i szybkim krokiem.
Młody chłopak, podążający na czele grupy, przeszedł w trucht, aby po chwili rzucić się biegiem, ile tylko miał sił w martwych nogach, w stronę Kai. Ta poczuła nagły zastrzyk adrenaliny, chociaż jeszcze kilka minut temu była przekonana, że nie zostało jej w organizmie nawet grama tego hormonu. Odwróciła się spanikowana i zaczęła pędzić przed siebie. Wprost na stado zombie, które zaalarmowane również zaczynało kierować się w jej stronę.
Biegnąc, rozglądała się jak szalona. Nigdzie nie było miejsca, w którym mogłaby się schować. Zejście do podziemi kusiło, ale widziała, jak maszkary wygramoliły się również stamtąd. Nie chciała sprawdzać, co jeszcze kryło się pod powierzchnią ziemi.
Umrze. W ten cholernie piękny, lipcowy wieczór padnie na beton i zostanie zagryziona na śmierć. Zjedzona. Była tego absolutnie pewna, ale i tak nie zamierzała się poddać bez walki. Przebiegła obok pierwszych kilku zombie, skutecznie unikając wyciągniętych rąk i kłapiących szczęk. „Nie jest źle” – pomyślała. „Jakby i ci biegali, byłabym bez najmniejszych szans”.
Ścieżka, którą sobie obrała między przeciwnikami, zaczynała się niebezpiecznie zwężać. Było ich zbyt wielu na zbyt małej przestrzeni. W końcu któryś ją złapie, muśnie, przytrzyma czy spowolni w jakikolwiek inny sposób. Nieważne, co zrobi, dystans między nią a biegnącymi z tyłu zombie zmniejszał się z każdym uderzeniem serca.
Naraz usłyszała grzmot, potem kolejny i zaraz po nim następne. Zombie zaczęli tańczyć, ale zupełnie nie przypominało to układu z piosenki Thriller Michaela Jacksona – ich ruchy były krótkie, ale bardzo gwałtowne i kompletnie nieskładne. Jeden zgiął się wpół, potem bardzo szybko wyprostował, a następnie jego głowa eksplodowała. Dziewczyna domyśliła się, że eksplodowała od pocisku. Kaja była zbyt wystraszona, żeby wykonać jakikolwiek ruch. Gdy ciała wokół niej zaczęły podrygiwać, zatrzymała się. Wolała stać i modlić się, żeby nikt jej nie trafił, niż dać się zabić, przecinając tor lecącego pocisku. Odwróciła się w stronę Alei Jerozolimskich i ujrzała sunącego nimi powoli potężnego rosomaka – najnowszą zabawkę polskiego wojska, postrach afgańskich talibów, którzy ochrzcili go mianem „Diabła, który widzi w nocy”.
Na szczycie „Diabła” siedział żołnierz obsługujący karabin maszynowy UKM-2000, które to cudo potrafiło wypluwać z siebie pociski grubości męskiego małego palca z prędkością ponad dwustu pięćdziesięciu sztuk na minutę. To w rytm tego beatu tańczyli zombie. Wokół transportera opancerzonego szło siedmiu żołnierzy, rozsypawszy się wcześniej w zgrabną tyralierę. Prowadzili równy ostrzał, dzieląc ogień na dwie grupy – jedna eliminowała zombie zagrażających bezpośrednio Kai, druga postawiła zaporę ogniową i odcięła bandę nacierającą od strony zejścia do Dworca Śródmieście.
Nagle jedno z monstrów złapało Kaję za rękę. Dziewczyna odwróciła się, ale wiedziała, że stoi na linii ognia. Instynkt zadziałał błyskawicznie – ugięła kolana, pozwalając grawitacji pociągnąć jej ciało na ziemię. Ułamek sekundy później głowa starszego mężczyzny o zakrwawionych ustach i niewidzących oczach eksplodowała.
Kaja ledwo mogła oddychać. Zerknęła w stronę nadchodzącego zbawienia i dostrzegła ósmego żołnierza. Klęczał na chodniku, opierając broń o betonowy kosz na śmieci. Snajper posyłający ołów o średnicy 12,7 milimetra prosto do czaszek zombie. Można by rzec, że wybijał im głupie pomysły z głowy, tak jak temu przed chwilą. Naraz wstał, w rękach trzymając ciężki karabin wyborowy typu TOR.
Nastała cisza zmącona tylko przez warkot silnika rosomaka, który zatrzymał się kilkadziesiąt metrów od dziewczyny. Kaja rzuciła się biegiem w jego stronę.
Metro, godzina 20:15.
Przez ostatnie parę godzin siedzieli przy biurku i dokładnie analizowali plany metra znalezione przez Pawła w robotniczej szafce. Sieć podziemnych tuneli rozrastała się do niewyobrażalnych rozmiarów, tworząc labirynt, który ewidentnie nie wybaczał pomyłek – spora część korytarzy kończyła się ślepymi zaułkami – więc jeżeli weszliby w zły, straciliby możliwość bezpiecznego wycofania się. Musieli wobec tego bardzo dokładnie zaplanować trasę ucieczki, a do tego potrzebowali przede wszystkim dokładnej informacji dotyczącej ich aktualnego miejsca pobytu. I tu pojawiał się problem. Max sądził, że znajdują się gdzieś pomiędzy Wilanowską a Wierzbnem, jednak Paweł uważał, że dotarli znacznie dalej. Stawiał bardziej na Politechnikę, ale nie mógł być tego stuprocentowo pewien. Błąkali się po ciemnych korytarzach dość długo, minęli też kilka opuszczonych i zamkniętych stacji, cały czas licząc, że uda się im znaleźć jakieś otwarte przejście. Dopiero chłopak, w przypływie geniuszu, połączył numer kamery umieszczonej pod sufitem z planem instalacji elektrycznej i wyszło na jaw, że znajdują się niecałe trzysta metrów od stacji Racławicka. W pierwszej chwili Paweł nie uwierzył i musiał wszystko sprawdzić samemu, dwukrotnie. Wyszło na to, że Max miał jednak rację.
Popatrzyli na siebie w milczeniu. Max przeciągnął szczupłą dłonią po długich, kręconych włosach, odgarniając je z czoła.
– Cholera, kawał drogi żeśmy pokonali – stwierdził nieco zdziwiony.
– W sumie racja… – odpowiedział Paweł. – Znasz Mokotów?
– Szczerze mówiąc, to raczej średnio – powiedział chłopak i skierował wzrok na betonową posadzkę, jakby czuł się winnym tego, że nie zna dokładnie topografii całego miasta.