Выбрать главу

Do namiotu wkroczyło paru mężczyzn. Każdy z nich był postawny i odziany w moro. Część trzymała karabiny, ale tylko jeden miał kaburę z pistoletem. Wyglądał najpoważniej ze wszystkich i pewnie był najwyższy stopniem. Na oko mógł mieć niecałe czterdzieści lat. Pomimo autorytetu wojskowego, jaki bił z całej jego postaci, Kaja stwierdziła, że wygląda dość sympatycznie. Dziewczyna automatycznie zerknęła na pagony i stwierdziła, że ma do czynienia z kapitanem. „Nieźle, przynajmniej traktują mnie poważnie” – pomyślała. „Inaczej by przysłali jakiegoś nędznego chorążego albo kapralinę, uch”.

Mężczyzna wziął krzesło i usiadł naprzeciwko Kai. Mierzył ją chwilę wzrokiem, po czym odwrócił się i powiedział do swoich ludzi.

– Dziękuję, możecie nas teraz zostawić – miał zdecydowany głos, nietolerujący sprzeciwu. Żołnierze posłusznie, jeden za drugim opuścili namiot. Oficer odczekał jeszcze chwilę, po czym przedstawił się:

– Porucznik Bartłomiej Skowron, Oddział Zabezpieczenia Dowództwa Garnizonu Warszawa.

Kaja popatrzyła na niego niepewnie. Oddział Zabezpieczenia… brzmi poważnie. „I, cholera, jest poważne, skoro w centrum miasta strzelali do cywili” – skarciła się w myślach.

– Kaja Petelicka – odpowiedziała. – Miło mi… chyba. Tak myślę – dodała, by rozluźnić nieco atmosferę.

Porucznik uśmiechnął się pod nosem i kiwnął głową.

– Tak, mi również. Powiedz mi, czy możemy już porozmawiać? – zapytał.

– Już? – zdziwiła się dziewczyna, przekrzywiając lekko głowę.

– Tak. Patrol przywiózł cię tu parę godzin temu, ale nie byłaś w stanie opowiedzieć, co się wydarzyło – zaczął porucznik. – Błądziłaś nieobecnym wzrokiem po moich żołnierzach, majaczyłaś. Pielęgniarki cię opatrzyły, a potem usnęłaś. Chwilowa blokada mózgu, jak mniemam. Częsta reakcja na stres. Zdecydowaliśmy się dać ci trochę czasu. Na szczęście ocknęłaś się szybciej, niż myśleliśmy.

Kaja patrzyła na niego z niedowierzaniem. Fajnie to brzmiało, ale było średnio prawdopodobne. Przecież przyjechała tu przed chwilą.

– Kiedy mnie przywieźliście? – zapytała powoli, jakby chciała przeciągnąć czas otrzymania odpowiedzi, której wyraźnie się bała, ale która też ją niezwykle intrygowała.

– Jakieś dwie godziny temu, może trochę mniej – odpowiedział spokojnie porucznik i wyprostował się na krzesełku. Założył nogę na nogę, co odjęło mu trochę punktów u dziewczyny.

Odetchnęła z ulgą. Bała się usłyszeć, że przyjechała parę dni temu, może nawet tydzień. Chociaż z drugiej strony, w głębi duszy właśnie na to liczyła. Miło byłoby się dowiedzieć, że przespała ten cały koszmar, bezpieczna w bazie wojskowej. Odpowie na parę pytań, ogarnie się, wyjdzie z namiotu i wypuszczą ją do domu. Będzie szła skąpaną w słońcu ulicą, pełną normalnych, przeraźliwie nudnych i zwyczajnych ludzi. Trywialna wizja, ale bardzo kojąca.

– Co się tam wydarzyło? – zapytał oficer, sprowadzając Kaję na ziemię. Bańka marzeń pękła.

Dziewczyna wpatrywała się długo w ciemne oczy porucznika. Starała się zebrać myśli. Kim był ten człowiek? Czy jego rodzina jest w Warszawie, a on nie może z nimi teraz przebywać, bo jest po prostu w pracy? Chociaż bycie wojskowym to nie praca, to służba. Wojskowym się jest permanentnie. Z drugiej strony, trochę niezbyt fajnie być rodziną takiego wojaka. Tak, Kaja aż za dużo wiedziała w tym temacie. Próbowała się skupić i poukładać minione zdarzenia w jakąś, logiczną całość, ale nie wiedziała, jak to zrobić.

– Nie wiesz, od czego zacząć? – ciągnął dalej porucznik. – Przypomnij sobie, kiedy pierwszy raz zauważyłaś „innych”.

– „Innych”? – zapytała Kaja, unosząc brwi.

– Tak. Roboczo musimy tak ich nazywać, dopóki nie dowiemy się, co im dolega. Wtedy łatwiej nam będzie ich zaklasyfikować. Mam dziwne przeczucie, że nie muszę ci dokładniej tłumaczyć, kogo mam na myśli.

Kaja posłała mu jednoznaczne spojrzenie. Zamknęła na chwilę oczy, następnie zaczęła opowiadać:

– Hm… to na pewno było w centrum. Pamiętam, że był straszny korek, jechałam tramwajem, który nagle się zatrzymał i drzwi otworzyły się na środku ulicy. Wszystkie samochody stały, tramwaje też. Wysiadłam i pobiegłam w stronę „patelni”, bo tam umówiłam się z chłopakiem – powiedziała.

„Jestem zimna i nieczułą suką” – stwierdziła w myślach. „Wypowiadając ostatnie zdanie, nie zadrżał mi głos, serce nie zabiło szybciej, nic. W środku jestem tak samo martwa jak ci nieumarli”. Do pierwszego głosu dołączył drugi: – „Nie karć się. Dużo przeszłaś, nie dobijaj się jeszcze bardziej” – starał się ją pocieszyć. Jednak aktualnie rozstrój emocjonalny był ostatnią rzeczą, na jaką dziewczyna miała ochotę.

– Czemu pobiegłaś? – kolejne pytanie padło z ust oficera. W międzyczasie wyjął notatnik i zaczął coś mozolnie pisać.

– Rozmawiałam z Adamem przez telefon i coś przerwało połączenie. Zabronił mi przychodzić, ale słyszałam wiele krzyków, więc się zaniepokoiłam – powiedziała. Teraz zabolało. Imię przyniosło za sobą twarz, ta osobę, a ona wspomnienia. Niewielkie, ale zawsze jakieś. Kaja poczuła, jak w gardle rośnie jej wielka, niemożliwa do połknięcia gula. Wydłużyła oddech, żeby się uspokoić i postarać skupić na przesłuchaniu. Czas na płacz będzie później.

– No dobrze. I co było dalej?

– Dobiegłam pod Pałac Kultury… – zaczęła, jednocześnie błądząc wzrokiem po podłodze – tak, pamiętam, że wydało mi się dziwne to, że wokół mnie było bardzo pusto. To znaczy ulica Emilii Plater była pusta, nie było na niej żadnych samochodów. No i ludzi też mało było widać. Pierwszych „innych”, jak ich nazywacie, zobaczyłam pod Pałacem. To znaczy wtedy wyglądali po prostu jak martwi ludzie, chociaż teraz wiem, że nimi nie byli… Tak czy inaczej, zdecydowałam, że muszę iść dalej do miejsca, gdzie się umówiliśmy.

– Czyli?

– Mówiłam – na „patelnię”. Tam, gdzie łączą się wyjścia do metra i… – zaczęła tłumaczyć, ale porucznik jej przerwał.

– Wiem, o czym mówisz. Możesz kontynuować.

Kaja była odrobinę zaskoczona jego wiedzą na temat miasta. Chociaż, będąc w garnizonie, którego zadaniem jest zabezpieczenie stolicy, chyba powinien znać nazwy funkcjonujące w jej społeczności…

– Okej. Po paru minutach dotarłam na „patelnię”. I tam…

Przed oczami dziewczyny zaczęły przewijać się liczne obrazy. Czuła się, jakby jechała kolejką górską, a wokół niej były porozwieszane setki monitorów wyświetlających stare, tandetne horrory o zombie. Wszystko działo się bardzo szybko, było nieskładne i niewyobrażalnie odrażające. Wszechobecna krew, ból i cierpienie, oraz przenikający na wskroś zapach strachu, którego nie zapomni do końca życia. Nie chciała wracać myślami do tego miejsca, ale jak już wsiadła do wagonika, to musiała przejechać nim do samego końca trasy. Innego wyjścia nie było.

Porucznik milczał, dając jej czas na odpowiedź. Kaja ze świstem wypuściła powietrze.

– Chaos. Tyle pamiętam. Ludzie atakowali się wzajemnie, gryźli, drapali, wyrywali sobie nogi, rozrywali brzuchy. To było totalnie… popierdolone. I wtedy, w samym środku tej rzezi, zobaczyłam małego chłopca. Musiałam go uratować. A później on i tak okazał się jednym z nich – oczy zaszły jej łzami. Nie tyle z powodu malucha, co z powodu nadmiaru emocji, jakich dostarczyły jej ostatnie godziny. To wszystko wydawało się jej zbyt abstrakcyjne, żeby mogło zdarzyć się naprawdę. Okej, było śmiesznie, fajnie i nietypowo, ale teraz już chciałaby się obudzić. – Potem wylądowaliśmy na kiosku, gdzie siedziałam aż do momentu, w którym pojawiliście się wy.

Porucznik skrzętnie notował każde jej słowo. Dziewczyna wątpiła, żeby z jej raportu wyszło cokolwiek sensownego i pożytecznego, ale odpowiedziała na pytania najlepiej, jak potrafiła.

– Czy miałaś bezpośredni kontakt z zainfekowanymi? – zapytał oficer, nie unosząc głowy znad notatnika.

– Zaraz, to z „innymi” czy „zainfekowanymi”? – odparła przytomnie Kaja. – Wiecie już coś na ich temat? Skąd to się w ogóle wzięło?