Выбрать главу

Oficer spojrzał na nią surowym wzrokiem.

– Odpowiedz na pytanie. Czy miałaś bezpośredni kontakt? – powiedział, a jego usta zacisnęły się w dwie wąskie kreski.

Kaja milczała, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Sporo wiedział i nie zamierzała wypuścić go, zanim ten się swą wiedzą nie podzieli. W końcu ona się dzieli swoją, więc coś za coś.

– Proszę mi powiedzieć, co o nich wiecie – zaczęła delikatnie.

– Nie mogę. To ściśle tajne.

– Proszę.

– Nie.

Zapadło niezręczne milczenie. Jednak, jak się bardzo szybko okazało, niezręczne tylko dla dziewczyny.

– Pytam po raz ostatni. Czy miałaś bezpośredni kontakt z zainfekowanymi osobami?

– A jeżeli nie odpowiem, to co mi zrobicie? – zapytała buńczucznie, zawadiacko unosząc nosek do góry, co tylko dodało jej uroku.

– Wtedy, domyślnie zakładając, że miałaś bezpośredni kontakt, poddamy cię kwarantannie bez twojej zgody – odparł oficer. W jego głosie słychać było delikatnie znużenie.

– Czy teraz nie jestem poddana kwarantannie? – zapytała.

– Są różne rodzaje kwarantanny – powiedział nowy, mocny głos. Jego właściciel, mężczyzna w średnim wieku, właśnie wszedł do namiotu. Był ubrany w czarny garnitur i eleganckie pantofle, choć już odrobinę zabrudzone. Na pewno był młodszy od porucznika. Na szczupłej, lekko wydłużonej twarzy brakowało tylko czarnych okularów przeciwsłonecznych. Podszedł pewnym krokiem do oficera i powiedział:

– Nie, ta dziewczyna nie weszła w bezpośredni kontakt z zainfekowanymi.

– Skąd ta pewność? – zapytał oficer, wstając z miejsca.

– Przywieziono ją tu dwie godziny temu. Jeżeli zostałaby zainfekowana, to teraz byłaby już na etapie majaczeń i bardzo wysokiej gorączki. Wkrótce po tym nastąpiłby zgon, a następnie przywrócenie funkcji życiowych, chociaż to ostatnie to mocno nieścisły termin. Wobec tego, dziękuję, poruczniku Skowron, możecie odejść.

Było to bardziej stwierdzenie niż prośba. Porucznik jednak posłusznie wstał i wyszedł bez słowa pożegnania. Kaja poczuła się teraz mocno nieswojo. Człowiek, posiadający tak silny autorytet, musiał piastować jakieś bardzo wysokie stanowisko. Z drugiej strony, jej strach był odrobinę irracjonalny. W końcu byli tu po to, żeby jej pomóc, prawda?

– Powiedz mi, gdzie nauczyłaś się tak walczyć wręcz? – zaczął mężczyzna, zająwszy miejsce po poruczniku. Usiadł wyprostowany, kładąc obie ręce na kolanach. Nie wyjął żadnego notatnika. Kaja poczuła nieprzyjemne mrowienie na karku. Skąd wiedzieli o tym, że umie walczyć?

– Oglądaliśmy nagrania z miejskiego monitoringu. Ładnie sobie poradziłaś tam w Centrum – powiedział mężczyzna.

– Ach, dziękuję – odparła. – Od ojca. Uczył mnie, odkąd skończyłam pięć lat.

– Od porucznika Pawła Petelickiego? Tak, ten człowiek mógł wiele cię nauczyć.

– Zna pan mojego ojca? – zapytała entuzjastycznie, poprawiając się na łóżku. Serce zaczęło jej szybciej bić z nadzieją, że może wreszcie trafiła na kogoś fajnego, a nie kolejnego bezmyślnego trepa.

– Tak, znam go. Służyliśmy jakiś czas razem – powiedział mężczyzna, uśmiechając się na wspomnienie starego przyjaciela. – Możesz go ode mnie pozdrowić.

Entuzjazm dziewczyny wyraźnie osłabł.

– Odkąd to wszystko się zaczęło, nie mam z nim kontaktu – powiedziała cicho, nie chcąc się pogodzić z ewentualnymi konsekwencjami tego faktu.

– Rozumiem… Kiedy ostatni raz dał znać, gdzie jest i co robi? – pytanie było zadane w sposób niezwykle dyplomatyczny.

– Gdzieś w południe, pisał mi, że wchodzi do metra. Jechał coś załatwić na Kabatach. Od tamtej pory cisza, próbowałam dzwonić, ale nie ma sygnału.

– Rozumiem. Pewnie dalej jest pod ziemią. I w tym momencie muszę cię zmartwić – powiedział i zrobił pauzę, która przyprawiła Kaję o palpitacje serca. – Wiemy, że na trasie metra miało miejsce kilka wypadków. Parę pociągów zderzyło się ze sobą. Szczegółów ci oszczędzę. Wiemy też, że zarażeni pojawili się również pod ziemią. Wtedy myśleliśmy, że dotyczy to tylko linii metra, więc odizolowaliśmy wszystkie stacje, szczelnie je zamykając. Mieliśmy wysłać tam odpowiednie ekipy, ale na powierzchni rozpętało się piekło i zabrakło nam ludzi – mężczyzna oparł dłonie na kolanach, łącząc je koniuszkami smukłych palców.

Kaja potrzebowała chwili, żeby wszystko sobie ułożyć. Jej ojciec był w metrze, gdzie nastąpiły wypadki pociągów, po czym odcięto stacje, bo zabrakło personelu, żeby go uratować. Cudnie. Wzięła głęboki oddech.

– Kiedy możecie tam kogoś wysłać? I… dlaczego pan mi to wszystko mówi?

Mężczyzna zastanawiał się chwilę nad odpowiedzą, patrząc na dziewczynę łagodnym wzrokiem. Naraz zmarszczył czoło, co spowodowało pojawienie się gęstej siateczki spękań w kącikach jego oczu.

– Nie wiem. Trudno mi cokolwiek obiecać. Na chwilę obecną brakuje nam ludzi do utrzymania porządku na powierzchni. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale szczerze wątpię, żebyśmy tam kogokolwiek wysłali. Jednak uwierz mi, twój ojciec jest twardym facetem. Zresztą, sama pewnie wiesz to najlepiej. Poradzi sobie. A mówię ci to dlatego, że… jestem mu coś winien. Jednak reszta pozostaje między Pawłem a mną.

Do namiotu ponownie wkroczyła pielęgniarka, z którą Kaja miała już wcześniej do czynienia. Na tacy niosła małą miskę, kubek z parującym napojem i parę kromek chleba. Postawiła wszystko na łóżku. Dziewczyna dopiero teraz poczuła, jak bardzo burczy jej w brzuchu. Zerknęła ukradkiem na tajemniczego mężczyznę, ale ten już podnosił się z krzesła.

– Zjedz, wypocznij. Należy ci się – powiedział, uśmiechając się delikatnie. – Porozmawiamy rano. I nie martw się – z nami jesteś bezpieczna.

Powiedziawszy to odwrócił się na pięcie i wyszedł razem z pielęgniarką. Kaja błyskawicznie rzuciła się na ciepłą, prawdziwie wojskową grochówkę.

Metro, godzina 22:15.

To było najdłuższe kilkadziesiąt metrów w ich życiu. Próba przejścia z pomieszczenia kontrolnego do korytarza łączącego mroczny i wilgotny tunel metra z powierzchnią, okazała się jednym z najcięższych doznań, jakich było im dane doświadczyć. Mozolnie pokonywane metry zdawały się nie mieć końca. Poruszali się powoli, nierzadko zastygając w bezruchu na długie minuty, niczym złodzieje próbujący sforsować najlepiej strzeżony sejf świata. Trzymali się blisko siebie i chyba tylko to pozwalało im zachować resztki zdrowego rozsądku i zwyczajnie nie zwariować.

Wokół nich roztaczała się woń potu i strachu. Słodki zapach, klejący oczy i przyprawiający o gęsią skórkę na plecach, ale poza nim było coś jeszcze – wszechobecny smród krwi i z wolna rozkładającego się mięsa. Chociaż ten ostatni dokuczał mniej, bo jakby nie było pod ziemią temperatura była znacznie niższa niż na powierzchni, to jednak Paweł zdecydowanie czuł charakterystyczną woń. Zapachu zgnilizny nie dało się pomylić z niczym innym.

Sztuczka, którą wymyślił, okazała się dla nich niemalże zgubna. Rzut śrubą na tory najdalej jak się da i owszem, odciągał zombie, który podszedł zbyt blisko. Problem polegał na tym, że hałas i wzmożona aktywność jednych przyciągała ich pobratymców. W efekcie błądzili w ciemności, cudem unikając zetknięcia się z maszkarami, uważając na każdy, najmniejszy nawet ruch. Zahaczenie łopatą lub kilofem o tory oznaczałoby pewną śmierć. Pozytywne jednak było to, że po kilkunastu minutach wzrok mężczyzny i chłopaka przyzwyczaił się do ciemności i nie musieli używać latarek. Przerażony Max chciał wracać do bezpiecznej klitki, którą opuścili, jednak Paweł stanowczo wyperswadował mu ten pomysł. Jeżeli by tam wrócili, zombie na dwieście procent odcięliby ich od możliwości wydostania się na powierzchnię. Na domiar złego widmem wiszącym nad ich głowami była jeszcze ta nieszczęsna kwarantanna, o której Max tyle dobrego usłyszał od Pawła. Wobec powyższego nie mieli innego wyboru, jak tylko kontynuować wcześniej obrany kurs i modlić się, co do chwili obecnej było całkiem skuteczne, żeby nie związać się walką z tak przeważającym liczebnie przeciwnikiem.

– Psst…! – syknął Max, pociągając jednocześnie Pawła za rękaw. Mężczyzna błyskawicznie zatrzymał się i napiął wszystkie mięśnie, gotów do reakcji.