Jak tylko chłopak znalazł się na powierzchni, cała jego radość prysła niczym mydlana bańka. Nie chciał wierzyć w to, co widzi. Podobno ludzie zostają doświadczeni przez los tylko takimi wydarzeniami, jakie są w stanie psychicznie udźwignąć. Jednak dla młodego chłopaka o kręconych włosach to było już ciut za wiele. Może i fajnie, może powinien dać radę, być twardy i w ogóle, ale on miał już zwyczajnie dość. W pierwszej sekundzie, w której zobaczył, że gehenna rozgrywa się również na powierzchni, miał ochotę wrócić do tunelu i zakończyć tę całą farsę. Przy odrobinie szczęścia skręciłby sobie kark, więc bardzo by nie bolało. Jednak wiedział, że tego nie zrobi. Jakaś głupia, masochistyczna i uparta część jego świadomości rozkazywała pozostać przy życiu i bawić się dalej. Show must go on i nie ma, że boli.
Wieczorne powietrze owiewało ich delikatnym, acz orzeźwiającym chłodem. Zasunęli właz, słusznie zauważając, że żadne zombie nie zdołało się wspiąć na górę. Przykucnęli obok brudnej furgonetki kurierskiej, która stała niecałe dwa metry od nich. Uchylone drzwi kierowcy świadczyły o tym, że ktoś musiał ją opuścić w dużym pośpiechu, do tego porzucając pojazd na samym środku ulicy. Wokół znajdowało się kilkanaście samochodów w podobnym stanie – pozbawionych właścicieli, pozostawionych na pastwę wszystkich zainteresowanych. Kilka aut było poobijanych; jedno audi zatrzymało się na słupie. Paweł rozglądał się czujnie, próbując wymyśleć, jak wybrnąć z kolejnego bagna, w które wdepnęli. Parę samochodów było pomazanych krwią, podobnie jak niektóre fragmenty jezdni. I chodnika. I ścian budynków także…
– Kurwa… – wyszeptał chłopak. – Co tu się stało?
Paweł spojrzał na niego pełnym powagi wzrokiem.
– Doskonale wiesz co – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Cudnie.
Max patrzył na niego szeroko rozwartymi brązowymi oczami, czekając, aż powie coś mądrego. Coś, co uratuje im życie, na przykład: „Spoko, nic się nie stało, pewnie był wypadek i wszyscy pojechali do szpitala” albo „To normalne, że ulica jest pusta i wymarła, bo jesteśmy w Polsce i jakby nie patrzeć, po dwudziestej drugiej obowiązuje cisza nocna, więc ludzie pozostawili samochody, gdzie popadło, i poszli spać do najbliższego motelu”. A ta krew? „Nie, to pewnie pomidory. Albo ketchup. W sumie, na jedno wychodzi”.
Jednak ten nic nie powiedział, tylko sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z nich komórkę. Po chwili jego usta rozchyliły się, wydając nieartykułowany dźwięk, którego przyczyn chłopak domyślił się bez problemu. Paweł podniósł telefon nad głowę, patrząc błagalnym wzrokiem na kolorowy wyświetlacz. Niestety, wskaźnik poziomu zasięgu był niewzruszony, uparcie pokazując brak dostępnych sieci. Wsunął więc bezużyteczne urządzenie z powrotem do kieszeni. W międzyczasie Max sprawdził swój telefon – niestety z takim samym skutkiem.
– Musimy się stąd zwijać – powiedział Paweł, patrząc Maxowi w oczy. – Słuchaj, zrobimy tak: włamiemy się do tego sklepu na rogu i poszukamy czegoś do jedzenia. Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu, a w takim stanie nie zdziałamy zbyt wiele…
– Włamiemy się? Ale ja chyba nie jestem… – zaczął mówić chłopak, wędrując wzrokiem za wyciągniętą ręką Pawła. Jego oczom ukazał się sklep spożywczy i dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że nie miał niczego w ustach od ponad dziesięciu godzin. Stres skutecznie ścisnął mu żołądek, ale teraz włączyło mu się takie ssanie, że zjadłby konia z kopytami. Chociaż, patrząc przez pryzmat zombie biegających wokół nich, to dość słabe porównanie. Sklep. Woda, czekolada, kiełbasa, owoce, ciastka… I szczerze wątpił, żeby ktoś siedział na kasie. – Jezu, idźmy już tam! – dokończył, mając usta pełne śliny.
– A przy okazji dowiemy się, co i jak. Dobra? – dokończył swoją myśl Paweł.
Max popatrzył na niego wzrokiem uczniaka, który nie zaszczycił nauczyciela swoją uwagą podczas wykładu, a teraz został poproszony o odpowiedź na zadane pytanie.
– Eeee… oczywiście – odparł po chwili wahania. Sekunda pauzy robiła dobre wrażenie. Nauczyciele często dawali się na to nabrać – uczeń skupiał się przed udzieleniem odpowiedzi, wobec czego naprawdę słuchał. O błogosławiona naiwności.
– No dobra. To idziemy. Tylko cichutko – powiedział Paweł i wstał. Następnie pochylony pobiegł w stronę wcześniej wskazanego sklepu. Wokół nich było pusto, ale mężczyzna czuł w kościach, że muszą być uważni. Miał też nieodparte wrażenie, że ktoś ich obserwuje. Żołnierz przytulił się plecami do ściany budynku i machnął ręką na Maxa. Ten wstał i trzymając głowę pochyloną, podbiegł do Pawła. Czuł się jak żołnierz skradający się na terytorium wroga. I w sumie niewiele to odbiegało od prawdy.
– Pamiętaj – wchodzimy, sprawdzamy, czy jest bezpiecznie, i dopiero wtedy bierzemy jedzenie. Inaczej mogą nas dopaść, jak będziemy buszować między półkami, jasne? – zapytał Paweł. Max z zapałem kiwnął głową.
Otwarte drzwi zapraszały ich do środka. Paweł wszedł pierwszy, delikatnie i uważnie stawiając kroki. Szedł przyczajony niczym wojownik ninja z uniesioną nad głową kataną, którą w jego przypadku zastępowała latarka. Nie miał nic lepszego i szczerze wątpił w to, że w sklepie uda mu się znaleźć cokolwiek, co posłuży za broń. Na szczęście światło było włączone, więc nie musieli iść po omacku. Przekroczyli granicę kas i ostrożnie wkroczyli między półki. Max raz po raz zerkał błagalnym wzrokiem na Pawła, który cały czas uważnie lustrował otoczenie. Zdawał się nie oddychać, nie emitować ciepła, dźwięku – po prostu nie istnieć. Nagle ten zatrzymał się i uniósł zaciśniętą pięść na wysokość twarzy. Chłopak wiedział z filmów i gier, co to oznaczało – należało zatrzymać się w bezruchu i czekać na dalsze instrukcje. Jak wiele życia można się nauczyć, nie wychodząc poza cztery ściany własnego, śmierdzącego pokoju.
Usłyszeli ryk silnika. Obejrzeli się w stronę, z której lada chwila miał nadjechać samochód. Max ruszył z zamiarem wyjścia na ulicę. Nagle Paweł złapał go za rękę i pociągnął w dół.
– Poczekaj. Nie wychodź – powiedział do chłopaka. Ten spojrzał na niego wzrokiem wyrażającym bezbrzeżne zdumienie. Jak to? Ratunek nadjeżdża, a ten każe mu nie wychodzić???
– Pochrzaniło cię? Puść mnie! – odpowiedział Max, starając się wyrwać z uchwytu druha.
– Niżej, do cholery! – krzyknął ten i zmusił chłopaka do przyjęcia pozycji nieomal horyzontalnej. Max wiedział, że nie ma sensu się z nim szarpać, więc zdecydował się zgodzić na „propozycję” Pawła. Poza tym do tej pory jego przeczucie się sprawdzało, więc może i w tym zachowaniu jest jakieś ziarno racjonalizmu.
Naraz zza rogu wyjechał brązowy pick-up z podniesionym dodatkowo podwoziem. W szoferce siedziało dwóch rosłych mężczyzn, na pace kolejnych trzech. Każdy z nich był uzbrojony. Już na pierwszy rzut oka, wśród normalnie ubranych facetów, wyróżniał się mężczyzna w poplamionej krwią koszuli i garniturowych spodniach.
Samochód zatrzymał się i jego pasażerowie, drąc mordy wniebogłosy, zeskoczyli. Co zwróciło uwagę Pawła i Maxa, to fakt, że nie zachowywali się zbyt ostrożnie, jakby wręcz chcieli, żeby ich zobaczono. Jeden z przyjezdnych podbiegł do wystawy sklepu elektronicznego i strzelbą wybił szybę. Zaraz po tym wbiegł do środka, trzymając broń gotową do strzału. Dołączył do niego drugi; pozostałych trzech zostało na czatach. Po kilkunastu sekundach mężczyźni wyszli ze środka, niosąc nowy, zapakowany jeszcze w pudełko, pięćdziesięciocalowy telewizor. Wsadzili go delikatnie na pakę, po czym wrócili do elektronicznego raju.
– Co oni robią? – wyszeptał Max.
Paweł spojrzał się na niego z politowaniem, nie racząc odpowiedzieć. Chłopak w lot zrozumiał jego milczenie. „Wiem, że kradną, kretynie. Ale tak samo mi się wymsknęło” – pomyślał.
Nagle mężczyzna w koszuli spojrzał wprost na nich. Przynajmniej Maxowi tak się wydawało, bo z cichym jęknięciem błyskawicznie skulił się na podłodze. Paweł pozostał w bezruchu, wiedząc, że gwałtowny ruch łatwo zauważyć, zwłaszcza gdy wszystko wokół jest całkowicie nieruchome.