– To teraz zbudujemy mocniejszą – przerwała mu po raz kolejny, ale Kuba ją zignorował i ciągnął dalej:
– …ale przez drzwi do zakrystii też się przebiły. A tamte miały porządny zamek.
Zapadła chwila ciszy. Tego argumentu nie mogła podważyć. Zresztą, główne wrota prowadzące do kościoła też wyglądały na bardzo solidne. A jednak tym upartym paskudom się udało.
– Niech ci będzie. Masz rację – stwierdziła ugodowo. – Załóżmy, że się stąd wydostaniemy. I co dalej? Przecież tam są ich setki!
– Wiem – powiedział krótko Kuba i cofnął dłonie. Wlepił wzrok w podłogę. – Ale uda nam się. Wyjdziemy stąd i wydostaniemy się z tego całego… no… Jezu, wiesz. Tego syfu, który dzieje się wokół. Znajdziemy jakieś bezpieczne miejsce. Może wyjście z tunelu zaprowadzi nas do drugiego kościoła? Może w okolice ratusza? Tam nieopodal jest komenda, w której znajdziemy pełno broni i innych, równie zajebistych rzeczy – rozchylił usta, pokazując w uśmiechu pożółkłe od tytoniu i kawy zęby. – Niczego nie możemy być pewni oprócz tego, że nie wolno nam się poddawać.
Tego typu przemowy zawsze wydawały się Kubie tandetne i wymuszone. Brakowało tylko patetycznej muzyki i podartej flagi, powiewającej w tle. Jednak w rzeczywistości takie zdania naprawdę mogły podnieść człowieka na duchu. Natalia uśmiechnęła się delikatnie i pociągnęła nosem. Nawet w takich okolicznościach wyglądała seksownie, a to już nie lada wyczyn.
– Dobrze – powiedziała krótko i przetarła palcem oczy. Nie lubiła płakać. Zwłaszcza w czyjejś obecności. A już szczególnie jeżeli tą „obecnością” był jej mąż.
Kuba pocałował ją w czoło.
– Super. To chodźmy – powiedział i ruszyli dalej przed siebie.
Po piętnastu minutach dotarli do ciężkich, dębowych drzwi okutych dodatkowo żelazem. Drzwi, których jeszcze nie widzieli. Kuba podszedł i położył dłoń na starej, mosiężnej klamce. Nacisnął, ale zgodnie z jego oczekiwaniami, zamek nie ustąpił. Naparł ciałem, lecz to również nie przyniosło oczekiwanego rezultatu.
– Nie masz pewnie klucza? – zapytał ironicznie Natalię.
– Niestety – odpowiedziała bez cienia humoru. Spod drzwi dawało się czuć powiew świeżego powietrza.
– Nie możesz znów przestrzelić zamka? – zapytała.
Kuba rozejrzał się speszony, próbując grać na czas. Tak strasznie nie lubił jej okłamywać.
– Nie. Muszę oszczędzać amunicję – odparł, nie patrząc jej w oczy. – Poza tym hałas mógłby sprowadzić… ich.
Drugi argument zdecydowanie bardziej przemówił do dziewczyny. Kiwnęła potakująco głową.
– To co zrobimy?
– Jezu, Natalia, skąd mogę wiedzieć? Wiem tyle, co i ty. Stoimy przed tymi pieprzonymi drzwiami, nie mamy klucza i nie możemy wrócić, skąd przyszliśmy, a ty mi zdajesz jeszcze durne pytania – wyrzucił z siebie Kuba, tracąc bezpowrotnie dopiero co odzyskane opanowanie.
– Przestań się na mnie drzeć! Myślisz, że tego nie wiem? – zripostowała równie agresywnie, co wyraźnie zaskoczyło Kubę – policjant stanął jak wryty i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Wcześniej Natalia nie miewała takich wybuchów, ale ta sytuacja mogłaby wyprowadzić z równowagi dosłownie każdego. Nawet ją.
– Wiem, bardzo dobrze wiem to wszystko – dodała po załapaniu oddechu. – I mnie też nie jest łatwo, ale to nie jest powód, żeby się na kimś wyżywać.
Kuba podrapał się po krótko obciętych, brudnych włosach. Znowu on zaczął, a to ona łagodziła konflikt. „Jezu, oddałbym wszystko za zimny prysznic” – pomyślał. Oparł się o przeciwległą ścianę i spojrzał na Natalię, która cały czas stała tyłem do drzwi.
– Przepraszam – powiedział po chwil wahania. – Ta cała sytuacja jest…
Przerwał, wyraźnie czymś zaskoczony. Podszedł do Natalii, która teraz przypatrywała mu się z mieszaniną zakłopotania i fascynacji jednocześnie. Kuba przeprosił żonę, zbliżył się do drzwi i złapał ręką za skobel wbity głęboko w betonową posadzkę. Wyciągnął go, po czym podniósł głowę i, tak jak się spodziewał, znalazł tam drugi skobel, który również odblokował. Ponownie spojrzał na Natalię, a jego wzrok mówił: „Nie mam pojęcia, jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć”. Natalia milczała. Mężczyzna nacisnął na klamkę, lecz nic się nie wydarzyło. Odczekał, nacisnął ponownie, tym razem napierając na drzwi całym ciałem i te… ustąpiły! Poczuli ogromną ulgę. Natalia niemalże krzyknęła z radości, ale Kuba błyskawicznie położył jej dłoń na ustach.
– Musimy być cicho – powiedział, psując magię chwili.
Natalii wyraźnie to nie odpowiadało. Gdzieś w głębi duszy miała nadzieję, że gdy wyjdą z katakumb, koszmar się skończy. Jak widać, to byłoby zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Tak czy inaczej kiwnęła potakująco głową.
Kuba uchylił drzwi, wpuszczając do środka świeże, wieczorne powietrze. Oboje wzięli głębokie oddechy, uśmiechając się triumfalnie. Mężczyźnie przeszła przez głowę myśl, że zdecydowanie lepiej będzie umierać na świeżym powietrzu niż w tym zatęchłym, zapomnianym przez Boga i ludzi tunelu. Chciał tę myśl odrzucić, ale ta uparcie doń wracała.
Ich oczom ukazała się łąka z rzadka porośnięta drzewami. Zdziwienie Kuby było tak ogromne, że potrzebował kilkudziesięciu sekund, aby uświadomić sobie, gdzie dotarli. Starał się oszacować odległość, jaką przebyli tunelem, jednak jego niezliczona ilość zakrętów i ślepych odnóg skutecznie to uniemożliwiła. Mogli przejść jakieś dwieście metrów, ale równie dobrze to mogły być trzy kilometry. Wziął głęboki oddech, starając się wyłapać wszystkie możliwe zapachy.
– Wiem – powiedział, wypuszczając powietrze. – Jesteśmy nad Wisłą. O, tam są fontanny – stwierdził, wskazując ręką południowy wschód.
– To dobrze? Znasz te tereny? – zapytała z nadzieją w głosie Natalia.
– Tak. To znaczy za nami jest mennica, stadion Polonii i w sumie mamy niedaleko do placu Bankowego. Będziemy musieli pójść ulicą Konwiktorską, potem w Andersa i do samej Komendy Stołecznej. Damy radę. Poczekaj.
Powiedziawszy to, wyszedł ostrożnie za drzwi. Rozglądał się czujnie, starając się wypatrzeć najmniejszy nawet ruch. W mroku panującym wokół nich, zmąconym tylko nikłym światłem nielicznych latarni, wszystko wyglądało tak samo.
– Okej, chodź – powiedział.
– Jezu, to dotarło też tutaj – powiedziała Natalia, ruszając za mężem.
Cała okolica była wymarła. Miejsce tak często uczęszczane wieczorami, skupiające rzesze roześmianych ludzi i zakochanych par, teraz świeciło pustkami, jakby wszyscy nagle się spakowali i wyjechali. Panująca wokół cisza sprawiała, że czuli się ekstremalnie wręcz głośni. Po paru chwilach skradania się niczym podczas podchodów, wyszli zza linii drzew i wkroczyli na chodnik. Tu było zdecydowanie jaśniej, co nie do końca było im na rękę. Owszem, mogli lepiej widzieć, ale sami również byli widoczni.
– Musimy się szybko przemieszczać. I starajmy się trzymać przy ścianie, dobrze? – zaproponował Kuba.
– Dobra – odparła żona. Wiedziała, że Kuba nie mówił od rzeczy. Jako policjanta przeszkolono go w milionie różnych taktyk i zachowań. Wątpiła, żeby mieli szkolenie na wypadek ataku zombie, ale głęboko wierzyła, że mężowi udało się zaadaptować pewne zachowania do ich obecnej sytuacji.
Dotarli do stacji benzynowej mieszącej się naprzeciwko ogrodzonej wysokim płotem mennicy. Spojrzeli po sobie i dokładnie w tym samym momencie zaburczało im w brzuchach. Podbiegli ostrożnie do drzwi stacyjnego sklepu i Kuba jako pierwszy wkroczył do środka. Prawdopodobieństwo, że ktoś się kryje między półkami z towarem, było tak samo niewielkie, jak powierzchnia sklepiku. Rzucili się do regału ze słodyczami. Kuba błyskawicznie wciągnął dwa batony, Natalia sięgnęła po crossainty. Zapili wszystko colą, cały czas uważnie się rozglądając. Już mieli wychodzić, gdy nagle usłyszeli hałas za drzwiami prowadzącymi na zaplecze. Żadne z nich nie miało zamiaru się przekonać, jak wygląda zombie w stroju pracownika stacji benzynowej, z logo w postaci czerwonego orzełka na piersi.
– Spadamy stąd – powiedział Kuba i złapał Natalię za rękę. Wybiegli ze stacji i zaczęli pędzić w stronę skrzyżowania. Przebiegli kilkanaście metrów, gdy usłyszeli: