– Poczekajcie! Hej!
Natalia zatrzymała się pierwsza, zmuszając Kubę do tego samego. Okazało się, że pracownik stacji wcale miał zamiaru ich zjeść. Wyglądał jak normalny człowiek, no, nie licząc tego, że był zgarbiony i skrajnie przerażony. Pewnie jak to wszystko się zaczęło, zaszył się gdzieś na zapleczu i wyszedł, dopiero gdy zobaczył Kubę i Natalię na ekranie monitoringu.
– Ugryźli cię? – krzyknął Kuba, zagarniając Natalię za siebie.
– Co? – zapytał ekspedient, podbiegając chyżo do małżeństwa. Teraz mogli zobaczyć, że mieli do czynienia z młodym, piegowatym chłopakiem. Pewnie to była jego pierwsza praca. Plakietka na piersi oznajmiała, że jej właściciel zwie się Daniel i faktycznie „dopiero się uczy”.
– Stój! I odpowiadaj na pytanie! – krzyknął ponownie Kuba, wyciągając zza paska spodni P-99 i celując w stronę chłopaka. Ten zatrzymał się, automatycznie unosząc ręce w pokojowym geście.
– Ej, spokojnie. Nic wam nie zrobię, chcę tylko… – zaczął.
– Zamknij się! – przerwał mu Kuba. – Pytam po raz ostatni. Czy cię ugryźli?
Chłopak wpatrywał się w mężczyznę, nie wiedząc, jak zareagować. „Jestem ostatnim chujem” – pomyślał Kuba. „Pewnie jesteśmy pierwszymi osobami, które zobaczył żywe od początku tego syfu, a teraz celuję do niego z broni. A gówno. Nie będę narażał ani siebie, ani Natalii”.
– Nie… – odpowiedział niepewnie. – Gdy zaczęli latać w kółko i zjadać ludzi, zabarykadowałem się na zapleczu i siedziałem tam aż do tej pory. Nikt mnie nawet nie drasnął.
– Dobra – powiedział Kuba, opuszczając broń. – Możesz iść z nami. Jestem policjantem.
– Bogu dzięki. Człowieku, nie wiem, co bym bez was zrobił. Pewnie siedziałbym tam do usranej… o nie.
Mówiąc ostatnie zdanie, spojrzał za plecy małżeństwa. Kuba już wiedział, co ujrzy, oglądając się za siebie. I niestety, jego największe obawy się potwierdziły. Zza rogu mennicy wyszło kilkunastu zombie. Kreatury dostrzegły ich i po paru chwilach rzuciły się pędem w stronę swoich ofiar. Daniel zapiszczał jak mała dziewczynka i ruszył z powrotem w kierunku bezpiecznego azylu na zapleczu stacji benzynowej. Małżeństwo zaczęło biec w tę samą stronę. Kuba złapał Natalię za rękę, ciągnąc ją za sobą, a dziewczyna prawie zabiła się przez klapiące o asfalt japonki. Po paru chwilach złapała rytm, stawiając większe kroki. Już dobiegali do stacji, gdy nagle usłyszeli przeraźliwy wrzask chłopaka, który wbiegł do sklepu tuż przed nimi. Okazało się, że jego koleżance ze zmiany nie udało się wyjść bez szwanku po spotkaniu z zombie.
Kuba wraz z Natalią musieli więc biec dalej. Mężczyzna odwrócił się na sekundę, żeby oszacować, jak wiele kreatur siedzi im na ogonie. Naliczył więcej, niż by chciał. Do tego kilka z nich biegło, a za nimi znacznie więcej powłóczyło nogami, powoli sunąc w ich stronę. Przebiegli przez park, mijając wejście do tunelu. Już mieli się w nim zagłębić, gdy nagle Natalia wysapała:
– Spójrz!
Kuba zerknął w stronę, którą wskazywała jego żona. Trasą Gdańską sunęła policyjna furgonetka. Mężczyzna poczuł olbrzymi zastrzyk adrenaliny i nadziei.
– O tak! Dawaj! – krzyknął, ciągnąc Natalię brutalnie w stronę potencjalnego źródła wybawienia.
„Jezu, uda nam się” – pomyślał. „Musi się udać”.
– Hej! Stój! – krzyczeli, biegnąc i wymachując rękami. Ścigający ich zombie byli jednak coraz bliżej…
Trasa Gdańska, godzina 22:35.
No świetnie… I co jeszcze? – wyszeptał do pustej furgonetki Tomek.
Kluczył po Bielanach między porzuconymi samochodami, szukając wyjazdu na trasę i następnie, jak tylko się uda – wyjazdu z miasta. Nie do końca był przekonany co do słuszności tej decyzji, ale i tak zamierzał to zrobić. Problemy pojawiły się, gdy po niezliczonej ilości zakrętów trafił w końcu na trasę wylotową, która okazała się być całkowicie nieprzejezdna. Postanowił zawrócić i spróbować przebić się na drugi brzeg Wisły, chociaż też nie był pewien, czy to dobra decyzja. Był natomiast pewien tego, że musi pozostać w ruchu tak długo, jak to tylko będzie możliwe – w myśl zasady, że im bardziej się będzie wiercił, tym trudniej będzie go dziabnąć.
Minął zatkany most Gdański i skierował się w głąb miasta. Na szczęście trasa w tę stronę była bardziej przejezdna, inaczej musiałby pozostawić samochód i kontynuować podróż pieszo. Perspektywa nie była zbyt zachęcająca, ale przynajmniej miał broń. Rozważał szanse, jakie by miał podczas takiej wyprawy, gdy nagle usłyszał wrzask. Nie kolejne nieartykułowane dźwięki wydawane przez zombie, tylko normalny, ludzki krzyk.
– Stój! – doleciał do jego uszu przez uchyloną szybę po stronie pasażera. Tomek odruchowo zatrzymał auto i zaczął się rozglądać. „Jedź” – usłyszał ponaglający głos w swojej głowie. Jak ktoś jest na tyle durny, żeby drzeć się i zwracać tym samym na siebie uwagę zombie, to nie ma sensu go ratować. Jednak chłopak zignorował tę egoistyczną cząstkę samego siebie i dalej się rozglądał. W pierwszej chwili nikogo nie zauważył, lecz po sekundzie spod ciemnych drzew znajdujących się po stronie Starego Miasta, wyskoczyły dwie postacie. Biegły z górki na złamanie karku, wymachując dziko rękami. Pomimo dużej odległości, jaka ich dzieliła, Tomek wiedział, że to na pewno oni go wołali. Kobieta i mężczyzna. Naraz poczuł, jak żołądek mu się ściska ze stresu. Uciekać samemu i walczyć o życie to jedno, ale uciekać, walczyć o życie i jeszcze ratować innych to już zupełnie inna bajka.
– O kurwa… – wydusił z siebie, sięgnął po karabinek maszynowy i wyskoczył z szoferki.
Dwójka uciekinierów biegła ile sił w nogach, trzymając się za ręce. Tuż za nimi pędziło kilkunastu zombie, cały czas zmniejszając dzielący ich dystans. Byli już kilkanaście metrów od Tomka i bezpiecznej furgonetki, gdy nagle dziewczyna potknęła się i przewróciła. Tomek ruszył w ich stronę wbrew własnemu rozsądkowi. Przez głowę przeleciała mu myśl, że będąc na jej miejscu, też by chciał, żeby ktoś mu pomógł. Nagle jego wzrok spotkał się ze wzrokiem mężczyzny, który pomagał kobiecie wstać. Pomimo dzielącej ich odległości Tomek dostrzegł w jego oczach niemą prośbę. Jednak było tam coś jeszcze, coś na kształt… zaufania? Wszystko działo się zbyt szybko, by zajmować się dokładną analizą spojrzeń. Jednocześnie to, co następnie zrobił mężczyzna w kolorowej koszuli, utwierdziło Tomka w przekonaniu, że tamten mu zaufał. Jakby nie było, nie miał innego wyjścia. Facet wiedział, że od następnych paru sekund i zachowania chłopaka w białym T-shircie zależy jego życie. Mężczyzna rzucił się na ziemię, przygniatając swoim ciałem kobietę.
Chłopak zatrzymał się, błyskawicznie zarepetował broń i puścił serię w stronę zombie. Sporo pocisków zatrzymało się w trawie, jednak równie wiele trafiło w nacierające kreatury. Wokół nich, w rozbryzgach krwi, zaczęły fruwać fragmenty oderwanych ciał. Jeden z zombie, z przestrzeloną głową, upadł niecały metr od kulących się na ziemi ludzi. Chłopak słyszał krzyki kobiety i nie przestawał prowadzić ostrzału. Naciskał spust aż do wyczerpania magazynka, co nie zajęło mu specjalnie dużo czasu. Całość trwała mniej niż dziesięć sekund. Na szczęście tyle wystarczyło, żeby pozbyć się najbliższych potworów.
Wtedy dwójka uciekinierów wstała i podbiegła do chłopaka. Dziewczyna płakała. Nie wiadomo, czy dlatego, że całe jej nader zgrabne ciało było w trawie, czy też dlatego, że parę chwil temu mogła zginąć od zabłąkanej kuli wystrzelonej przez chłopaka w wojskowych glanach, krótkich spodenkach i balistycznym hełmie na głowie. Tomek stawiał jednak na to drugie.
– Dzięki – powiedział mężczyzna, wyciągając rękę do chłopaka. Na oko miał trzydzieści parę lat. Był nieźle zbudowany, zakładając podział na grubych, chudych i tych nieźle zbudowanych. Na nogach miał białe adidasy i spodnie z ciemnego jeansu, gdzieniegdzie ubrudzone krwią. Klatę przyozdabiała rozpinana koszula w wielką kratę i kolory dominujące w stylistyce kanadyjskiego drwala. Ze szczupłej, wysuszonej twarzy wpatrywała się w Tomka para surowych, przenikliwych oczu.
– Bez ciebie byśmy… – zaczął mężczyzna, ale chłopak mu przerwał.