– Nie ma sprawy. Podziękujesz mi później, teraz mamy inne rzeczy do roboty – przerwał mu Tomek, wskazując lufą kierunek, z którego przybyli. Między drzewami widać było kilkanaście postaci. Wszystkie ruszały się w taki sam, nieskładny i nieskoordynowany sposób, cały czas prąc przed siebie.
– Cholera – powiedział mężczyzna. – Natalia, wejdź szybko do środka.
Powiedziawszy to, otworzył drzwi szoferki i pomógł kobiecie umościć się wewnątrz pojazdu. Zobaczył leżące na siedzeniu strzelby i zabrał obie. Zamknął drzwi i odezwał się do Tomka:
– Masz amunicję? – zapytał, samemu sprawdzając stan pocisków w strzelbach.
– Nie. Chyba nie, nie jestem pewien. Może na siedzeniu – odparł zgodnie z prawdą Tomek.
– Pokaż – polecił mu mężczyzna.
Złapał glauberyta i sprawnym ruchem wyjął magazynek, który okazał się być pusty. Jednakże nie odrzucił go w krzaki, jak to dzieje się na filmach czy w grach komputerowych, ale podał go chłopakowi i kazał schować do kieszeni. Jak znajdą amunicję, to będzie w co ją załadować.
– Tym nie damy rady – powiedział, podnosząc nieznacznie obie strzelby. – Jest ich za dużo. Musimy uciekać.
– Okej – odparł Tomek i ruszył w stronę siedzenia kierowcy.
– Ja poprowadzę – powiedział władczo mężczyzna.
Tomek popatrzył na niego zaskoczony. Dopiero po chwili sobie przypomniał, jak kretyńsko wygląda i że w świetle prawa nie może prowadzić pojazdów. Zwłaszcza policyjnych. „Chociaż światło prawa raczej za szybko nie zaświeci, a w okolicy nie znajdzie się policjant, który mógłby wlepić mi mandat” – pomyślał chłopak.
– Spokojnie, wiem, co robię. Jestem policjantem – powiedział mężczyzna, zatrzaskując drzwi.
„Pięknie” – pomyślał Tomek. „Z deszczu pod rynnę”. Nie wiedzieć czemu, poczuł się nieco zagrożony. Może zrobił coś źle, może ten typ oskarży go o kradzież pojazdu policyjnego czy nieudzielenie pomocy funkcjonariuszom, czy… O Jezu, a jak on wie, że to Tomek był świadkiem pierwszego ataku zombie? Był świadkiem i nikogo nie ostrzegł. A mógł, nawet powinien. Może to by pomogło zapobiec epidemii. „Przestań gdybać” – napomniał się w myślach. „Będzie co ma być. Poza tym uratowałeś mu życie, więc jest ci coś winien”.
Najbliższy zombie był nie więcej niż pięćdziesiąt metrów od nich, gdy furgonetka ruszyła.
– Dokąd jedziemy? – zapytał Tomek.
– W stronę placu Bankowego. Tam jest komenda. Znajdziemy w niej schronienie, broń i ludzi, którzy nam powiedzą, co to za gówno wylało się na ulice naszej stolicy.
Pola Mokotowskie, godzina 22:45.
Kaja nie mogła usnąć. Napełniła brzuch słynną wojskową grochówką i popiła ją odrażającym napojem, który nosił tu szumne miano herbaty. Potem położyła się, ale sen uparcie nie nadchodził. Po kilkudziesięciu minutach nasłuchiwania tego, co się dzieje wokół niej, i myślenia o tym, czego doświadczyła, zdecydowała się wyjść i rozejrzeć. Zamiast bezproduktywnie leżeć, może będzie mogła w czymś pomóc, czas jej szybciej zleci, a zajęty pracą umysł przestanie wyświetlać przerażające obrazy. „Same plusy, zostaję tu co najmniej do środy” – przypomniała sobie zabawny cytat.
Wyszła nieśmiało z namiotu i rozejrzała się dookoła. Z zadowoleniem stwierdziła, że obóz wygląda na bardzo dobrze zorganizowany. Jej namiot stał po stronie wschodniej bazy, ogrodzonej grubą siatką i zasiekami. Co kilka metrów stali uzbrojeni strażnicy, wpatrując się w oświetlony potężnymi szperaczami teren. Nad obozem wznosiły się wieże obserwacyjne, skonstruowane z rusztowań połączonych w taki sposób, że dowolnie można było regulować wysokość budowli. Mobilność konstrukcji wojskowych zawsze fascynowała dziewczynę. Na wieżach Kaja dostrzegła stanowiska ciężkich karabinów maszynowych, takich samych jak te, które znajdywały się przy głównej bramie wjazdowej. Naliczyła też kilkanaście namiotów podobnych do jej własnego. Wokół nich krzątało się mnóstwo osób – tak wojskowych, jak i cywili, a całość wyglądała niczym wielkie mrowisko.
Przeszył ją dreszcz. Było zaskakująco chłodno, więc objęła się ramionami. Nie do końca była jednak przekonana, że to wyłącznie temperatura powodowała ciarki wędrujące po jej ciele. Baza wojskowa na środku Pól Mokotowskich, zasieki, karabiny maszynowe i wojsko w miejscu, gdzie nieraz przychodziła pobiegać. Gdzie lubiła wychodzić ze znajomymi i w gorące letnie dni grać we frisbee albo po prostu się opalać. Przecież na sobotę była umówiona w Jeffsie z koleżankami. Szaleństwo.
Obok niej przejechał potężny wojskowy star. Kierowca zatrzymał samochód kilka metrów od dziewczyny, po czym wyskoczył i podbiegł na tył ciężarówki, żeby otworzyć klapę. Z podłogi chlusnęła krew – samochód przewoził rannych. Natychmiast podbiegło kilku żołnierzy, aby ich wynieść i przenieść do polowych sal operacyjnych. Kaja ze zgrozą malującą się na twarzy patrzyła na zmasakrowane ciała. Ranni, zarówno żołnierze, jak i cywile, wyglądali, jakby zaatakowały ich dzikie zwierzęta – byli pogryzieni, podrapani i skąpani we krwi. Na udręczonych twarzach malował się ból i przerażenie. Dziewczyna wolała nie myśleć, przez co przeszli, ale w głębi duszy przeczuwała, że nie zostało im zbyt wiele czasu. Nauczona doświadczeniem z małym chłopcem na dachu kiosku, spodziewała się najgorszego. Jak szybko się okazało, nie tylko ona – przez uchylone wejście do namiotu dostrzegła, że ranni są przykuwani kajdankami do łóżek. Zaskoczona, zmarszczyła brwi.
– Musimy być maksymalnie ostrożni – usłyszała za plecami. Odwróciła się i ujrzała mężczyznę w garniturze, z którym miała przyjemność rozmawiać w namiocie. Stał i przypatrywał się transportowi.
– Ale… – zaczęła, jednak zacięła się i przerwała w pół zdania. Zdecydowała się przemilczeć sytuację z dachu kiosku. Poza tym znajomy jej ojca i tak pewnie widział wszystko na monitoringu.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – zaczął. – Według mnie środki nie są wystarczające. Przywożenie zainfekowanych osób do zamkniętej strefy naraża wszystkich w jej wnętrzu na śmiertelne niebezpieczeństwo. Niestety nie mamy możliwości odizolowania ich w inny sposób, transport z zaopatrzeniem utknął gdzieś pod mostem Siekierkowskim i straciliśmy z nim łączność – powiedziawszy to, smutno się uśmiechnął.
Dopiero teraz dostrzegła ludzki pierwiastek w tej surowej twarzy. Poświata bijąca od wszechobecnego, sztucznego oświetlenia ujawniła głębokie sińce pod oczami mężczyzny w garniturze. Musiał być nieludzko wręcz zmęczony, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, jednak starał się trzymać fason. Niewątpliwie był wysokim rangą wojskowym, co nieodzownie wiąże się z dostępem do wielu tajnych informacji. W obecnej sytuacji Kaja wątpiła, żeby te informacje były pozytywne.
– Co możecie zrobić? – zapytała spokojnie.
– Tak naprawdę to niewiele – zaczął mężczyzna. Nieoczekiwanie w połowie zdania głęboko się nad czymś zamyślił.
– A zresztą, co mi tam – stwierdził chwilę później. – Chodź, pokażę ci obóz.
Ruszyli między namioty. Kaja trzymała się delikatnie z tyłu, jednak wystarczająco blisko, żeby słyszeć wszystko, co mówi.
– Właściwie to nie wiem, czemu obdarzam cię aż takim zaufaniem – zaczął, nie oglądając się za siebie. Szedł powoli, z rękami splecionymi za plecami. – Masz coś ze swojego ojca. Sprawiasz wrażenie godnej zaufania, poza tym jak wcześniej już ci mówiłem, jestem mu coś winien.
Kaja uśmiechnęła się. Słowa, które usłyszała, zdecydowanie podniosły jej morale. Nie dość, że została skomplementowana, to jeszcze zrozumiała, że mężczyzna w garniturze, który do tej pory nie raczył się nawet przedstawić, czuje się za nią w jakimś stopniu odpowiedzialny. „To dobrze” – pomyślała – „bardzo dobrze”.
– Wszystko zaczęło się parę godzin temu – zaczął mówić mężczyzna. – Około czternastej odebraliśmy pierwsze niepokojące sygnały. Coś o ludziach atakujących się wzajemnie i innych historyjkach, rodem z taniego horroru klasy B. Jak się wkrótce okazało, zabrakło policji, żeby wysłać ich w każde podejrzane miejsce. Zgłoszenia napływały dosłownie z każdej części Warszawy, więc coś musiało być na rzeczy. W pewnym momencie pojawiła się teoria, że to jakaś zbiorowa akcja dywersyjna, mająca na celu rozbicie sił policyjnych na mniejsze jednostki, łatwe do spacyfikowania. Spodziewaliśmy się ataku terrorystycznego, nawet kilku równoległych, w różnych dzielnicach. Niestety, faktyczny powód alarmu przekroczył nasze najśmielsze przewidywania. Informacje donosiły, że policjanci, jak i cywile, padali jak muchy. Infolinie szybko zostały przeciążone, musieliśmy przejść na komunikację krótkofalową. Szpitale były przepełnione – nie miały możliwość położenia rannych choćby na korytarzu. Straż pożarna też pracowała na najwyższych obrotach, jednak szybko stało się jasne, że i ich przerosła sytuacja.