Выбрать главу

Mężczyzna zrobił krótką pauzę, zbierając myśli i czekając, aż minie ich patrol. Żołnierze zasalutowali mu, co tylko utwierdziło Kaję we wcześniejszych wnioskach.

– Punktem zwrotnym był atak w Pałacu Prezydenckim – zaczął ponownie, powoli cedząc słowa. – Wtedy już wiedzieliśmy, że musimy wkroczyć do akcji, gdyż wszystkie wcześniejsze możliwości zostały wyczerpane. Jesteśmy niczym ostania linia oporu. A tak szczerze, to czuliśmy się odrobinę jak powstańcy. I nie wątpię, że niedługo wszyscy się tak poczujemy. Znowu będziemy zmuszeni do walki o nasze miasto, lecz tym razem przeciwnik będzie zupełnie inny. Będziemy walczyć ze swoimi rodzinami i przyjaciółmi. Nie mam pojęcia, co jest powodem tej… zmiany. Może to atak biologiczny jakąś wyhodowaną w laboratorium bronią? Może to gniew Boży? Może trochę jednego i trochę drugiego. Nie wiem, naprawdę nie wiem. Mój sztab pracuje nad rozpoznaniem tego czegoś, ale na razie nie dowiedzieliśmy się za wiele. Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – powiedziawszy to, zrobił chwilową pauzę, spoglądając na Kaję. – Najgorsze jest to, że tak naprawdę wiele się nie zmieniło. Wystarczy na to spojrzeć z odpowiedniej perspektywy. Jesteśmy cywilizacją wojowników. Chociaż określenie „barbarzyńców” byłoby chyba bardziej na miejscu. Ludzie od zawsze atakowali się nawzajem, wynajdując ku temu najgłupsze powody. Wojna o terytorium, o tereny łowieckie, o księżniczkę, o ropę – przyczyny konfliktów można by wymieniać do znudzenia. Dla chcącego znalezienie pretekstu to żaden problem, uwierz mi. A głupcy, którzy go podchwycą, znajdą się zawsze. Różnica w naszej aktualnej sytuacji jest tylko taka, że oni walczą wręcz, a my mamy broń, która trzyma ich na dystans. Niestety – nie mają też przywódcy, z którym można by negocjować, lub którego mógłby sprzątnąć jakiś snajper. Ach, nie zapominajmy też, że nie są już ludźmi. I mam złe przeczucie, że na to nie ma lekarstwa. Poza… oczyszczeniem. Żadne lepsze określenie nie przychodzi mi na myśl.

Ostatnie słowo bardzo nie spodobało się dziewczynie. Oczyszczenie kojarzyło się jej ono ze sterylizacją lub gorącą kąpielą. Lub z inkwizycją. Tak czy inaczej – z bardzo wysoką temperaturą. A bardzo wysokie temperatury wytwarzają na przykład bomby lub miotacze ognia. A także inne wojskowe zabawki, przeważnie średnio przyjemne dla zwykłego, szarego człowieczka.

– Wie pan co, jestem bardzo zmęczona. Chciałabym pójść i się położyć na chwilę – odparła Kaja, błyskawicznie zmieniając temat. Jeszcze kilka minut wcześniej obcy mężczyzna w garniturze wydawał się jej osobistym aniołem stróżem. Teraz napawał ją lękiem. Intuicja podpowiadała jej, że nie do końca wszystko z nim w porządku.

Ten spojrzał na nią, mrużąc oczy. Przez ułamek sekundy Kai wydawało się, że przez jego twarz przeszedł złośliwy cień, jednak mężczyzna tylko uśmiechnął się i odrzekł:

– Jasne. Sporo przeszłaś, musisz być ledwo żywa. A ja cię jeszcze zanudzam swoimi głupimi teoriami – powiedział spokojnym głosem. Kaja nie była pewna, czy mówi to ironicznie, czy naprawdę tak uważa.

– Chodź, odprowadzę cię. – Objął dziewczynę i ruszyli z powrotem do namiotu.

Mokotów, godzina 23:10.

Migrena. Chociaż nie – migrenę to może mieć królowa brytyjska, a Jacka po prostu napierdalał łeb. Tak mocno, jak jeszcze nigdy w życiu. Miał wrażenie, że gdzieś po drodze jego jestestwo rozpadło się na kawałki. Dodatkowo nie pamiętał za wiele ze swojego poprzedniego życia, to znaczy sprzed wybuchu epidemii. Tego długiego i nudnego pasma wzlotów i upadków, które w ostatecznym rozrachunku okazały się nie mieć najmniejszego znaczenia. Przed oczami przelatywały mu rozmazane sceny, przedstawiające jego samego – jak szedł do pracy, jak oglądał telewizję, jak się kochał, jak robił te marne kilka pompek miesięcznie, każdorazowo obiecując sobie, że w końcu się za siebie weźmie. Jak szykował się do pracy, poprawiając krawat i koszulę, stojąc przed lustrem i wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt za plecami.

„Jezu, jakie to wszystko było gówno warte. Straciłem tyle czasu, że szkoda gadać” – pomyślał. „A już wtedy mogłem się tak dobrze bawić”.

Bawić się.

Przed bladą i wysuszoną twarzą Jacka zaczęły przewijać się rozmaite sceny, jednak tak naprawdę wszystkie były takie same. Krwawy kalejdoskop, przemieszane obrazy strzępów mięsa, szalonych oczu i porozrywanych ciał. Rytmicznie unoszonej nogi od stołu, jego najlepszej ostatnio przyjaciółki, którą i teraz trzymał na kolanach. Tak, ostatnie zdarzenia zdecydowanie zacieśniły ich więź.

Splądrowawszy sklep spożywczy, gdzie znaleźli pod dostatkiem zarówno jedzenia, jak i alkoholu, schowali się na ostatnim piętrze budynku biurowego mieszczącego się na ulicy Józefa i Jana Rostafińskich, skąd mieli piękny widok na Pola Mokotowskie. Chlali wódę, wesoło rozpamiętując minione godziny. Kto komu jak łeb rozwalił, jakie te poczwary są durne i jak banalnie można je unicestwiać. Tak, można poczuć się prawdziwym panem sytuacji. Jacek patrzył na kompanów dziwnym wzrokiem i zastanawiał się, jakby wyglądali z poderżniętymi gardłami. Wtedy raczej nie byłoby im do śmiechu, ale jemu owszem. Ot, takie drobne odejście od tego powoli nudzącego się zabijania zombie. No bo ile można?

Plac Bankowy, godzina 23:15.

Trójka nowych znajomych docierała do placu Bankowego. Kuba, powoli sunąc miedzy porzuconymi samochodami, minął Muzeum Niepodległości, skąd już było widać wielkie skrzyżowanie alei Solidarności z ulicą Marszałkowską, która później przechodziła w ulicę generała Władysława Andersa. To na niej właśnie mieściła się Komenda Stołeczna Policji, która była celem ich podróży. Kuba delikatnie nacisnął pedał hamulca, zatrzymując pojazd.

– Cholera… – burknął pod nosem, pochylając się nad kierownicą.

Pozostała dwójka zrobiła to samo. Droga przed nimi była nieprzejezdna. Niezliczona ilość samochodów blokowała zarówno drogi dojazdowe, jak i samo olbrzymie skrzyżowanie. Spora część aut była poobijana, jakby kierowcy próbowali na siłę wycofać się chaosu, który prawdopodobnie zapanował tu jakiś czas temu. Paradoksalnie, tworzyli przez to jeszcze większe zamieszanie, co błyskawicznie poskutkowało totalnym paraliżem.

– No co jest? – zapytał Tomek. – Przecież to już tutaj, nie możemy pójść z buta?

– Niekoniecznie – odpowiedział Kuba, zerkając na chłopaka. „Taki młody, tak wiele jeszcze musi się nauczyć” – pomyślał. „Szkoda, że pewnie nie będzie miał ku temu okazji”.

– Właściwie, to dlaczego nie? – wtrąciła się Natalia, widząc, że mąż nie zamierza wyjaśnić swojej decyzji.

– Popatrzcie – zaczął tłumaczyć – jesteśmy praktycznie w centrum miasta. Przy samej komendzie. W taki dzień powinno tu się roić od policji, a jeżeli nawet nie, to droga powinna być przejezdna – powiedział, zerkając na pozostałą dwójkę. – A przynajmniej trochę oczyszczona, żeby można było szybko wyjechać i odpowiedzieć na wezwanie. Jeżeli droga, tak jak na załączonym obrazku widać, jest nieprzejezdna, to znaczy, że coś jest nie tak.

Odpowiedziała mu cisza. Kuba chwilę zastanawiał się, skąd takie ponure myśli odnośnie chłopaka. Przecież uratował nam życie, więc jakoś musiał do tej pory sobie radzić. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Naraz wrzucił wsteczny i ruszył.

– Jak nie drzwiami, to oknem – powiedział, nie wiadomo, czy do siebie, czy do Natalii, czy do Tomka. Wycofał pojazd kilkanaście metrów, następnie wrzucił jedynkę i skręcił w ulicę Bielańską. Ku jego uciesze ta okazała się przejezdna. Co prawda na niej również stało kilka bezpańskich aut, ale obok nich znalazł wystarczająco dużo miejsca, żeby się przecisnąć. Następnie skręcił w lewo, w ulicę Długą, żeby po dwudziestu metrach skręcić w Bohaterów Getta. Ta króciutka uliczka prowadziła wprost do Ogrodu Krasińskich, znajdującego vis-à-vis komendy.