Podczołgał się do kobiety, która spokojnie schyliła się i tasakiem odrąbała drugą łapę zwierzęcia. Pies przy tym wpatrywał się niemo w dziewczynę, która poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Chciała się podnieść i uciec, ale jak się okazało – nie mogła się ruszyć.
Matka położyła odrąbaną łapę na desce do krojenia. Następnie zaczęła miarowo unosić ramię, szatkując mięso na drobniejsze kawałki. Nie przestawała przy tym nucić. Każde uderzenie tasaka o deskę przyprawiało Kaję o dreszcz. Nagle niebo zaszło gęstymi, czarnymi chmurami, spowijając pomieszczenie w mroku i dodając całej scenerii jeszcze nieco grozy. Do akompaniamentu uderzeń tasaka doszły pioruny, których błyski co rusz oświetlały całą kuchnię upiornym blaskiem.
Nagle kobieta odwróciła się, a Kaja poczuła, jak jej ciało kurczy się z przerażenia. To wcale nie była jej matka. A nawet jeżeli, to nie sposób było jej rozpoznać. Po drugiej stronie stołu stała kobieta-zombie, trzymająca w ręku talerz z… kolacją. Wielkie kawałki mięsa były wymieszane z sierścią i połamanymi kawałkami psich kości, a wszystko to było skąpane we krwi zwierzęcia. Tak, jak kobieta trzymająca przerażające danie. Z jej policzka zwisał kawał oderwanej skóry, oba oczodoły okazały się być puste. Pseudo-matka podeszła chwiejnym krokiem do dziewczyny i położyła przed nią talerz.
– Smacznego, kochanie – powiedziała głosem dobiegającym jakby z głębi ziemi. Gdy wypowiadała te słowa, jej twarz prawie się rozpadła. Dopiero teraz Kaja poczuła ohydny fetor gnijącego mięsa. Smród tak upiorny, że prawie zwymiotowała.
– Czemu nie jesz? – zapytała ponownie, splatając ręce na wysokości piersi. Kaja nie odpowiedziała, tylko przypatrywała się całej scenie, balansując na krawędzi obłędu. Jeden krok w przód i będzie po wszystkim. W rozbłysku pioruna dostrzegła psa czołgającego się w jej stronę. Wpatrywał się w nią przekrwionymi ślepiami, jednocześnie obnażając wściekle kły.
– Jedz – powiedziała kobieta, biorąc kawałek przerażającego gulaszu w rękę. Podniosła go i skierowała w stronę ust Kai. Ta odsunęła twarz z obrzydzeniem. Miała wrażenie, że serce zaraz jej eksploduje. Pies był coraz bliżej.
– Nie! – krzyknęła dziewczyna. – Odejdź, zostaw mnie!
Matka odsunęła się na chwilę, jakby zaskoczona reakcją dziewczyny. Nagle błyskawicznie pochyliła się tak blisko, że ich twarze dzieliło mniej niż dziesięć centymetrów.
– Żryj! – krzyknął zombie.
Pies podczołgał się i zaczął gryźć dziewczynę w nogę.
Kaja zerwała się z łóżka. Usiadła na pryczy, kurczowo przyciskając koc do piersi, z której o mało nie wyskoczyło jej serce.
– To tylko sen… – wymamrotała ni to do siebie, ni do pustego namiotu.
Wypuściła ze świstem powietrze i położyła dłoń na mokrym od potu czole. Jednak to nie do końca był sen. Zombie, czy jak ich tam nazywać, faktycznie parę godzin wcześniej prawie ją dopadli. Namiot co prawda nie był wakacyjną chatką, ale na szczęście jest w bezpiecznej, wojskowej…
Usłyszała strzał, brutalnie przerywający jej myśli. Samotny, zakłócający nocną ciszę, jak motorówka mącąca spokojne wody śpiącego jeziora. Inwazyjny. Niepasujący kompletnie do niczego, zwiastun złej nowiny. Jak uderzenie tasaka ćwiartującego psie mięso.
Po chwili następny i kolejny. Po paru sekundach rozległy się krzyki, a karabiny zaczęły miarowo terkotać. Kaja nie była w stanie policzyć, ile luf strzela, ale na pewno było ich kilkanaście. Krzyki narastały, podczas gdy dziewczyna siedziała na łóżku jak sparaliżowana i czekała na dalszy rozwój wydarzeń.
„Rusz się!” – krzyknął głos w jej głowie. Zerwała się na równe nogi. Są atakowani – to jasne. Instynkt kazał jej szukać bezpiecznego schronienia, nie zważając na to, że znajduje się w prawdopodobnie najlepiej strzeżonym miejscu w promieniu paru kilometrów. Jednak pamiętała lekcję z centrum miasta i to, w jaki sposób żołnierze zostali rozgromieni przez przeważającego liczebnie przeciwnika.
Nagle do namiotu wpadł znajomy człowiek w garniturze. W pierwszej chwili zatrzymał się zaskoczony, widząc obudzoną Kaję. Patrzył na nią zdezorientowany, chociaż sprawiał wrażenie człowieka, którego niełatwo wyprowadzić z równowagi.
– Chodź – powiedział tylko i to wystarczyło. Puściła w niepamięć ich ostatnią rozmowę i niepokojące wrażenie, jakie na niej wywarł. Teraz liczyło się tylko to, że ten tajemniczy mężczyzna może uratować jej życie, bo wygląda na to, że znaleźli się w średnio komfortowej sytuacji. Nie czekając na ponaglenia, Kaja ruszyła w stronę wyjścia z namiotu.
Wkroczyła do siódmego kręgu piekła. Chociaż jakby się dobrze zastanowić, to bardziej przypominało czwarty, ewentualnie piąty – a to dlatego, że przeciwnikom nie udało się jeszcze sforsować dobrze zorganizowanej linii obrony. Zasieki odgradzające obóz były pokryte zawieszonymi na nich ciałami zombie. Z wież strażniczych żołnierze prowadzili ciągły ostrzał, kierując lufy we wszystkie możliwe strony, podczas gdy operatorzy szperaczy ustawili reflektory w optymalnych pozycjach, również chwytając za broń. Ciężkie karabiny maszynowe wyrzucały dziesiątki rozpalonych łusek na ziemię, kładąc ogniem zaporowym całe grupy nacierających potworów.
– Granat! – krzyknął ktoś na wieży, rzucając metalową puszkę w grupę zombie.
Eksplozja wyrzuciła kilka ciał w powietrze, wraz z ziemią i fragmentami drutu kolczastego. Zamiar żołnierza był zapewne odrobinę inny. Powstała wyrwa w zasiekach, która po paru sekundach zapełniła się napierającym tłumem. Żołnierze błyskawicznie skierowali ogień w powstałą szczelinę.
– Z drogi! – usłyszała obok siebie Kaja i odruchowo zrobiła krok w tył. Przebiegło obok niej kilkunastu ciężko uzbrojonych żołnierzy, kierując się w stronę dziury w ogrodzeniu. Kilku zombie już wkroczyło na teren obozu, jednak ich ciała błyskawicznie zostały rozszarpane przez krzyżowy ogień prowadzony z kilku beryli. Jednak to nie zraziło bezmyślnej masy, która wdzierała się do obozu powoli i nieubłaganie. Niczym powódź.
Do akcji wkroczyli żołnierze z miotaczami płomieni – trzech wojaków skierowało ogień w jedno wąskie przejście, w mig podwyższając temperaturę o kilkaset stopni i paląc wszystko, co miało niefart znaleźć się w środku. Skóra zombie pękała przy akompaniamencie głośnego syku, zupełnie jak mięso przypalane na grillu. Tylko zapach był nieco inny – z gnijących ciał unosił się smród zgnilizny, fekaliów i niestrawionego pokarmu. Maszkary ginęły, wrzeszcząc i przeraźliwie wyjąc. Cokolwiek się przedostało, było dobijane strzałem z karabinu maszynowego. Pomimo kilkunastu metrów, jakie dzieliły dziewczynę od wyrwy, Kaja poczuła na twarzy powiew rozgrzanego powietrza. To już wyglądało na krąg szósty…
Poczuła też ostre szarpnięcie w tył – to jej dziwny opiekun złapał ją za rękę i ciągnął między namioty. W innych okolicznościach pewnie by się opierała, jednak teraz była pewna, że jegomość ma tylko i wyłącznie dobre zamiary, toteż bez problemu pozwoliła się prowadzić.
Biegli. Mijali ich nie tylko skupieni żołnierze, ale też lekarze, którzy nie bardzo wiedzieli, gdzie mają się podziać. Ziemią co raz wstrząsał wybuch granatu lub miny, które wojacy pośpiesznie rozkładali na trasie przemarszu żywych trupów. Miarowe terkotanie karabinów maszynowych nie ustawało na sile.
– Dokąd biegniemy? – zapytała Kaja, starając się przekrzyczeć wszechobecny chaos.
Mężczyzna nie odpowiedział. Nie musiał, bo wybiegli zza namiotu i oto cel ich ucieczki stał się jasny – na ubitej ziemi stał ciężki wojskowy transporter opancerzony – rosomak. Potężna maszyna, którą Kaja miała okazję widywać tylko w Wiadomościach, na żywo robiła spore wrażenie. Nie pamiętała już, że komandosi, którzy uratowali ją w centrum miasta, dysponowali właśnie takim pojazdem. Oto siedmiometrowy potwór, dźwigający na ośmiu kołach ponad dwadzieścia ton stali, na której czubku, niczym wisienki na urodzinowym torcie, znajdowały się karabiny maszynowe i wyrzutnie granatów. Fiński pojazd produkowany w Polsce i testowany w Afganistanie. Testowany z powodzeniem, ku niezadowoleniu samych Afgańczyków. Krótko mówiąc – świetne narzędzie do tłumaczenia, że tylko twoje poglądy są jedynie słuszne i właściwe. Poza tym, w chwili obecnej – doskonałej jakości sejf. Sejf nie dość, że z własnym systemem ogniowym, to jeszcze wyposażony w prawie pięćsetkonny, sześciocylindrowy silnik wysokoprężny z turbodoładowaniem. Oczy dziewczyny zaświeciły się, jakby pod choinką zobaczyła wymarzonego kucyka.