– Przecież mamy cały sklep jedzenia. Starczyłoby na całe miesiące na naszą dwójkę – zripostował chłopak, zakładając ciężkie glany na nogi.
– Tak, zgadza się – rzekł Paweł. – Zakładając, że nikt inny nie wpadłby z wizytą. Poza tym, nie mamy broni. Max, posłuchaj. Pozostawanie w ruchu to nasza jedyna szansa na przeżycie. Uwierz mi, wiem coś na ten temat.
Tak, tego argumentu chłopak nie mógł przebić. Niby oglądał Discovery i tam też mówili, że przemieszczanie się jest jednym z priorytetów. O ile oczywiście jest możliwe. Szkoda, że nikt nie zrobił programu o tym, jak przeżyć we własnym mieście opanowanym przez zombie.
Kilka minut później byli już na dole. Paweł zszedł pierwszy, delikatnie otwierając drzwi i zaglądając w każdy róg. Za broń służył mu tasak do mięsa, który znalazł w kuchni właściciela mieszkania. Słabo, ale aktualnie nie było nic lepszego.
Upewniwszy się, że sklep nie wywołał specjalnego zainteresowania zombie, mężczyzna i chłopak zagłębili się między półki z jedzeniem. Paweł kazał chłopakowi zapakować do plecaka kilka konserw mięsnych i suchary, podczas gdy sam został na czatach. Konserwy miały długi termin przydatności, poza tym nie trzeba było się o nie jakoś szczególnie troszczyć w transporcie. Max zapakował w sumie około siedmiu kilogramów jedzenia, doliczając jeszcze butelkę z wodą przytoczoną do bocznych pasków plecaka. Tymczasem Paweł przyglądał się ulicy. Okazała się pusta, jakby wymarła. Co zresztą niewiele mijało się z prawdą. Żadna żywa czy nieumarła dusza nie pokazała się w zasięgu wzroku.
– Okej, mam wszystko, co kazałeś mi wziąć – powiedział Max, podchodząc na kuckach do Pawła.
Ten kiwnął mu potakująco głową.
– Cholera, miałem nadzieję, że uda nam się tu znaleźć jakąś broń – powiedział z rezygnacją, rozglądając się jeszcze po półkach.
– Nie, tu jest tylko jedzenie – skwitował Max.
Paweł pokiwał w milczeniu głową. Wyjście z bezpiecznej kryjówki, dodatkowo z jednym tylko tasakiem, wydaje się być dość nierozsądnym rozwiązaniem. Ale decyzja już zapadła.
– Dobra, idziemy.
Max przełknął głośno ślinę i ruszyli w stronę zamkniętych drzwi.
Mimo wczesnej godziny, było już ciepło. Poranne, lipcowe słońce przyjemnie grzało ciała, dodając otuchy i podnosząc morale. Paweł nie mógł się nadziwić Maxowi, który kroczył w ciężkich glanach i grubych bojówkach. Sam nieraz chodził w wysokich, wojskowych butach, co było dość oczywiste, ale tamto obuwie było inne. Dostosowane do warunków klimatycznych, w których rozgrywała się dana akcja, oddychające. Natomiast te buciory wyglądały na stworzone z nieprzepuszczającej powietrza warstwy, w której stopy dosłownie się gotują. Jednak chłopak zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Obaj stąpali spokojnie, jakby poruszali się po polu minowym, jednocześnie bacznie rozglądając się wokół.
Po kilku minutach wędrówki weszli na ulicę Stefana Batorego, przeszli między równo ustawionymi blokami i oficjalnie znaleźli się na Polach Mokotowskich. Pola swoją powierzchnią łączyły trzy dzielnice Warszawy – Ochotę, Śródmieście i sam Mokotów. Paradoksalnie najmniejszy przydział pozostawiając tej ostatniej. Jedno z ulubionych miejsc spędu warszawiaków, pełne zieleni, drzew i małych stawów. Teraz również pełne cierpienia, krwi i śmierci. Paweł czuł się, jakby kroczył we śnie. Nie zatrzymywał się, ale stąpając powoli po zielonej trawie, pozwolił się ponieść ponurym myślom. Prawdopodobnie zrobiłoby mu się lżej na sercu, gdyby wiedział, że Max odbiera to dokładnie tak samo, jak i on. Chłopak oddałby całe zgromadzone jedzenie, żeby tylko nie zagłębiać się między drzewa.
Park był pusty. Taki stan rzeczy nie powinien nikogo dziwić, zwłaszcza że była środa, przed godziną szóstą rano. Jednak coś było nie tak. Brakowało ptaków, które codziennie rano wyśpiewywały swoje arie, ku uciesze miłośników wczesnego wstawania i ku utrapieniu tych, którzy woleli dłużej spać. Powietrze pachniało inaczej, jakby było przesycone bólem. Jakby znaleźli się w szpitalu.
– Ej, Paweł – zagadał chłopak. Mężczyzna mruknął, co znaczyło, że go usłyszał, jednak nie odwrócił się, bo uparcie wpatrywał się przed siebie w poszukiwaniu najmniejszego ruchu. – To chyba dziwne, że nikogo tu nie ma, nie? – dokończył Max.
– Mhm – stwierdził Paweł – też o tym myślałem.
– To znaczy wiesz, mi nie przeszkadza, że jest tak pusto i nie wałęsają się te pojeby, ale… – zaczął się tłumaczyć Max.
– Wiem, rozumiem. Mi też coś tu nie gra. Dlatego musimy być maksymalnie ostrożni. I przyspieszyć.
– Przyspieszyć? – zapytał chłopak.
– A czym się obronisz, jeśli nagle nas zaatakują? – tym razem Paweł odwrócił się i spojrzał na Maxa, którego oczy rozszerzyły się z przerażenia. Wyobraźnia chłopaka działała dość dobrze, toteż nie miał najmniejszego problemu ze zwizualizowaniem sobie tego, co by się stało, gdyby otoczyło ich kilku zombie. Zaczęli iść szybciej, jeszcze uważniej rozglądając się wokół.
Nie wierzyli w swoje szczęście, gdy po wyjściu zza kępy krzaków ich oczom ukazał się zniszczony obóz wojskowy. Paweł gestem dłoni pokazał chłopakowi, żeby ukucnął. Skryli się za wielkim dębem i przez chwilę w milczeniu obserwowali teren.
– Teraz musimy uważać. Jacyś… zombie – Paweł z trudem wykrztusił z siebie drugie słowo – dalej mogą tu być. Żerować. Albo po prostu kręcą się bez celu, co i tak nieźle im wychodzi. Nieważne. Podchodzimy, bierzemy najbliższą broń i cały czas trzymamy się razem, jasne? Jak zobaczymy, że jest czysto, to możemy się rozejrzeć za resztą rzeczy. Umiesz strzelać?
Max pokręcił przecząco głową.
– To się nauczysz. Kiedy podniesiesz broń maszynową, najpierw sprawdź magazynek – jeśli jest pełny, to od razu przełącz tryb prowadzenia ognia na pojedynczy. Przeważnie jest albo taka mała wajcha, albo guzik, który zwalnia magazynek. Wciskasz, wysuwasz, sprawdzasz. Potem po prostu wsadzasz go z powrotem, aż usłyszysz głośne kliknięcie. To znaczy, że zamek załapał. Pokażę ci, gdzie przełączyć tryb prowadzenia ognia. Inaczej po wciśnięciu spustu w parę sekund zostaniesz bez amunicji. To może cię kosztować życie. Jasne?
Tym razem kiwnięcie było potakujące.
– Dobra, to idziemy. Trzymaj się za mną.
Powiedziawszy to, Paweł wyszedł zza skrywającego ich drzewa i pochylony ruszył w kierunku wyłomu w ogrodzeniu. Max trzymał się tuż za nim. Przeszli po leżącej na ziemi siatce i kłębach drutu kolczastego, uważnie stawiając nogi, żeby tylko się nie poranić. Tu zapach śmierci był niemalże namacalny. Fetor gnijącego, rozkładającego się mięsa unosił się w powietrzu, przyprawiając o zawroty głowy. Setki much żerowały na fragmentach porozrywanych ciał. Obóz przypominał scenografię z horroru, gdzie zbyt fantazyjny scenarzysta rozlał zdecydowanie za dużo sztucznej krwi i porozrzucał kilogramy mięsa, żeby tylko jak najwierniej oddać klimat rzezi. Jedyna różnica polegała na tym, że to wydarzyło się naprawdę. Krew nie była sztuczna, tak samo jak walające się fragmenty ludzkich ciał. Max, który z obrzydzeniem, ale i dziwną fascynacją przyglądał się wszystkiemu, zwymiotował nagle śniadanie, zginając się wpół. Fragment nadgryzionego ucha, na który przez przypadek chłopak nadepnął, był swoistym punktem krytycznym dla jego żołądka. Paweł tylko odwrócił się i gestem dłoni nakazał chłopakowi zachować maksymalną ciszę. Zmaltretowany nastolatek kiwnął głową przepraszająco.
Wyszli zza namiotu i ukucnęli za drewnianymi skrzyniami. Paweł wystawił głowę, uważnie lustrując otoczenie i nasłuchując wszelkich podejrzanych odgłosów. Naraz schylił się i zanurkował między skrzynie, aby po chwili powrócić z karabinem maszynowym typu Beryl. Sprawnym ruchem sprawdził zawartość magazynka, po czym ponownie załadował i od razu odbezpieczył. Max był pod wrażeniem fachowych ruchów komandosa. Z jego punktu widzenia wszystko odbyło się machinalnie, jakby bez świadomości Pawła – ale każdy ruch był przemyślany, nic nie działo się bez przyczyny. Niby taki szczegół jak przeładowanie broni, a pozwala pokazać, jak bardzo ktoś jest obeznany z tematem. Chłopakowi zrobiło się dużo lżej na sercu.
Nagle usłyszeli dziewczęcy krzyk, dobiegający gdzieś spomiędzy namiotów. Przez ułamek sekundy Max zdążył zobaczyć, jak oczy Pawła rozszerzają się z przerażenia, po czym mężczyzna rzucił się biegiem w kierunku, z którego dobiegał głos. Chłopak bez zastanowienia ruszył tuż za nim.