Выбрать главу

Pola Mokotowskie, godzina 05:25.

Udało mu się. Jacek sam był w szoku, gdy stwierdził, że czwórka ćwierćprzytomnych mężczyzn dała się w końcu obudzić. Szli teraz obok niego, mamrotaniem wyrażając swoje niezadowolenie. Nie był do końca świadom, jak udało mu się ich namówić do wyprawy. Może obietnicą skarbów, jakie znajdą w splądrowanym obozie? Całej tej broni, wojskowych pojazdów, amunicji. Dodatkowych zabawek i atrybutów władzy, która tak bardzo przypadła im do gustu. Jednak gdy Jacek sięgnął głębiej do skołatanych pokładów własnej pamięci, przypomniał sobie, że to rozmowa z największym góralem, z Grzegorzem, przyniosła oczekiwany rezultat. Grzesiek w pewnym momencie po prostu kiwnął głową, mruknął do kompanów: „Idziemy”, a cała reszta wstała i poszła.

Pomimo wczesnej pory, słońce już mocno grzało. Niestety to sprawiło, że wszyscy jeszcze bardziej śmierdzieli. Jacek zastanowił się, kiedy ostatni raz się kąpał, ile dni przed… inwazją? Atakiem? Nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. Może apokalipsą? Chociaż nie, te wszystkie terminy określają zmianę na coś gorszego. Natomiast dla wysuszonego pracownika korporacji, paradującego w czerwonej od krwi koszuli, zmiana, jaka nastąpiła, była zmianą na lepsze. Nowy początek. Tak. Jacek kiwnął głową w milczeniu. Nowy początek, gdzie każdy zaczyna z czystą kartą. Stare zasady zostały wymazane i zastąpione nowymi. Lecz nowe zasady tak naprawdę sięgały głębiej w przeszłość niż cała ludzkość, czyli były starsze od starych. Bo jakby nie patrzeć, od zarania dziejów żeby żyć, trzeba zabijać. Jacek zatonął w mrocznych odmętach własnych myśli i ocknął się dopiero, gdy poczuł na ramieniu czyjąś rękę. Spojrzał w górę i ujrzał wpatrujące się w niego oczy Grzegorza.

– Ej. Jesteśmy – powiedział tubalnym głosem, po czym jako pierwszy wkroczył do zdewastowanego obozu.

W tym momencie oprzytomniał. Dotarli. Mężczyźni rozpierzchli się między namiotami. Plądrowali skrzynie, zaglądali we wszystkie zakamarki. Przez chwilę Jacek zastanawiał się, czego oni właściwie szukają? Odpowiedź była prosta – wszystkiego, co wyda się im wystarczająco atrakcyjne. Czy potrzebne? Nieważne.

– Kurwa, co za rozpierdol – dotarło do niego gdzieś zza namiotu. Otoczenie, w którym się znaleźli, faktycznie nie wyglądało za dobrze. Po przejściu kilkunastu metrów, człowiek przyzwyczajał się jednak do wszechobecnego widoku krwi i fragmentów ludzkich ciał. Ciężki zapach śmierci cały czas unosił się w powietrzu, utrudniając oddychanie. Do tego promienie słoneczne sprawiały, że nad walającymi się wszędzie wnętrznościami unosiła się delikatna mgiełka, w której kłębiły się dziesiątki much.

Jacek poczuł się, jakby trafił do ziemi obiecanej – do jego własnego królestwa, azylu, w którym może czuć się niczym król.

Nagle jeden z mężczyzn wydał z siebie okrzyk zaskoczenia. Wszyscy wybiegli na polankę, gdzie ujrzeli ciężki wojskowy transporter opancerzony. Oczy mężczyzn rozbłysły z podniecenia. Jacek natomiast wykorzystał tę chwilę, żeby usunąć się w cień. Doprowadzili go do obozu. Teraz znajdzie broń, pozbędzie się ich i będzie mógł dalej działać na własną rękę. Znikając za wojskowym starem, zobaczył jeszcze, jak Grzegorz podchodzi do zamkniętego transportera i zaczyna pukać w gruby pancerz.

Pola Mokotowskie, godzina 05:35.

Kaję obudziło stłumione stukanie w pancerz pojazdu. Nie był to ani odgłos ostrzału, ani nieskoordynowane walenie zombie. To było miarowe, rytmiczne pukanie, którego sprawcą musiał być człowiek. Raz dwa. Raz dwa trzy. Serce dziewczyny zabiło szybciej. „Przybyła odsiecz! Wreszcie!” – pomyślała. Sięgnęła ręką do dźwigni otwierającej drzwi, gdy nagle zatrzymała się w połowie ruchu. Usłyszała stłumione głosy, jednak nie była w stanie rozróżnić pojedynczych słów. Coś podpowiadało dziewczynie, że nie powinna otwierać. Przeczucie to podobne było do tego, które towarzyszyło jej podczas spotkań z Adamem Brdakiem i które przecież okazało się zupełnie bezpodstawne. Głośno wydychając powietrze, pozbyła się lęku i otworzyła właz.

Ostre poranne słońce oślepiło ją, toteż przez pierwsze parę sekund była zupełnie bezbronna. Chwilę potrwało, zanim przyzwyczaiła się do blasku światła i mogła skupić wzrok na postaciach stojących przed nią. Przybysze przestali nagle rozmawiać.

Pierwsze, co dziewczynie niezbyt się spodobało, to fakt, że czterej mężczyźni nie byli ubrani jak żołnierze. Wręcz przeciwnie – byli niechlujni i niedogoleni, jakby nie kąpali się od tygodnia. Z drugiej strony w obecnej sytuacji było to dość oczywiste. Gehenna, jaka miała miejsce, odcisnęła swoje piętno na każdym człowieku, więc trudno było wymagać nienagannego ubioru i wzorowego uczesania. Nie ten film. Ale coś podpowiadało Kai, że nie powinna była otwierać drzwi opancerzonego transportowca.

– No, no, Grzesiu – powiedział krępy mężczyzna stojący najdalej od transportera. – Aleśmy trafili! – Zagwizdał.

Olbrzym nazwany Grzesiem spojrzał na Kaję i wykrzywił kwadratową twarz w grymasie, który prawdopodobnie miał przedstawiać uśmiech. Dziewczyna przyjrzała mu się, jako że stał najbliżej i prawdopodobnie to właśnie on pukał w pancerne drzwi. Mężczyzna wyglądał jak wyciosany z kamienia kolos, składający się z samych mięśni i ścięgien. Fizyczna, pierwotna siła niemalże unosiła się w aurze otaczającej olbrzyma. Na pierwszy rzut oka było widać, że wielkie mięśnie nie zostały stworzone na siłowni, tylko powstały przez lata mozolnej, ciężkiej fizycznej harówy.

Grześ wyciągnął łapę w stronę dziewczyny i powiedział jedno słowo, od którego po kręgosłupie Kai przeszedł dreszcz:

– Pierwszy.

Dziewczyna, zrozumiawszy intencje olbrzyma, chciała się wycofać w głąb transportera i zamknąć właz. Jednak było za późno na jakiekolwiek działanie. Wielkolud, pomimo swojego rozmiaru i wagi, okazał się być zaskakująco zwinny i szybki. Zanim Kaja zdążyła się zorientować, dłoń mężczyzny zamknęła się na jej przedramieniu, przykrywając je niemal w całości. Olbrzym pociągnął dziewczynę za rękę, wyrzucając ją z transportera niczym kukłę. Ta, po przeleceniu paru metrów, boleśnie upadła na trawę. Starała się podnieść, ale błyskawicznie pojawili się przy niej pozostali mężczyźni i śmiejąc się, przytrzymali ją na ziemi. Jeden z napastników oblizał się ohydnie, prezentując pożółkłe i zepsute zęby. W oczach agresorów widać było szaleństwo i pożądanie, a Kaja zdawała sobie sprawę, jak marne ma szanse w starciu z czterema tak silnymi mężczyznami. Jednak nie przestawała walczyć. W desperackiej szamotaninie udało się jej uwolnić jedną nogę i kopnąć stojącego nad nią mężczyznę prosto w twarz. Cios okazał się zaskakująco celny, toteż ze złamanego nosa trysnęła krew, a sam mężczyzna zaskowyczał z bólu i puścił dziewczynę. Inni skomentowali to głośnym, histerycznym śmiechem. Ten ze złamanym nosem już zamierzał się, żeby oddać dziewczynie, ale lecąca w stronę jej twarzy ręka została zatrzymana.

– Mówiłem. Ja pierwszy – tubalnie odezwał się olbrzym, odpychając z pogardą pobitego kompana. Bezapelacyjnie był to lider grupy.

– Ale ta dziwka mnie kopnęła! – zaskowyczał tamten.

– Wiem. Ale ta dziwka teraz jest moja. Jak skończę, będziesz mógł zrobić z nią, co zechcesz.

Powiedziawszy to, wielki mężczyzna spojrzał z uśmiechem na Kaję. Cmoknął ustami sięgając do spodni, przez co żołądek dziewczyny skurczył się jeszcze bardziej. Wiedziała, co ją czeka. Odpychała to od swojej świadomości, ale bała się, że koszmar będzie trwał w nieskończoność. Mężczyźni wykorzystają ją, a potem albo zabiją, albo pozostawią na pożarcie zombie. Albo, co chyba jeszcze gorsze, zabiorą ze sobą i uczynią z niej swą niewolnicę. Musiała coś zrobić. Zyskać na czasie, pomyśleć. Przeżyć.

– Poczekaj. Pomogę ci – powiedziała drżącym głosem, patrząc głęboko w oczy napalonego samca.

Ten jednak zamiast pozwolić dziewczynie na działanie, uderzył ją na odlew w twarz, mówiąc: