– Zamknij mordę, suko.
Gdyby nie mężczyźni przytrzymujący Kaję, to ta pod wpływem siły uderzenia pewnie przeturlałaby się po trawie. W głowie zaczęło jej huczeć, a na twarzy poczuła rozchodzące się ciepło, gdy z rozbitego łuku brwiowego zaczęła lać się krew. Olbrzym wziął jej podbródek w swoje wielkie łapsko i przysuwając blisko swoją twarz, rzekł:
– Masz się nie odzywać bez pytania. Rozumiesz? – zapytał. Z ust zionęło mu przetrawioną wódką.
Kaja skinęła ze strachem głową. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że to niemożliwe. Pewnie dalej śpi zamknięta w bezpiecznym rosomaku. Niemożliwe, żeby w takiej sytuacji trafiła na ludzi tak doszczętnie złych. Chciała się rozpłakać, ale nie znalazła siły na wyciśnięcie z oczu łez.
Nagle usłyszała huk. W pierwszej chwili nie zrozumiała, co się stało, ale gdy uścisk z jednej strony zelżał, a mężczyzna, który trzymał ją za prawą rękę, osunął się na ziemię z przestrzelonym oczodołem, pojęła. Ułamek sekundy później usłyszała kolejny grzmot i drugi z oprawców upadł bez życia na trawę w rozbryzgu własnej krwi. Olbrzym zareagował błyskawicznie. Poderwał dziewczynę z ziemi i złapał w pasie, trzymając ją przed sobą niczym tarczę. Wyglądała w jego objęciach jak zabawka, a jej ciała wystarczało tylko na to, aby skryć jego głowę i część tułowia. Z ust wylewał mu się potok przekleństw, podczas gdy bystre oczy wypatrywały ukrytego strzelca. Nie wiadomo skąd w drugim ręku mężczyzny nagle znalazł się pistolet.
– Wyjdź, a nic się jej nie stanie – krzyknął głośno, prawie ogłuszając Kaję.
Naraz zza namiotu wyłonił się krótko ostrzyżony, wysoki mężczyzna. Ubrany zwyczajnie, w jeansy i szary T-shirt. W umięśnionych rękach trzymał pewnie karabinek szturmowy, a pozycja, w jakiej się poruszał, świadczyła o doświadczeniu w posługiwaniu się bronią. Serce Kai zabiło szybciej, gdy uświadomiła sobie, na kogo patrzy.
– Puść dziewczynę – powiedział spokojnie Paweł, celując w głowę olbrzyma zasłaniającego się jego córką.
Paweł kątem oka dostrzegł ruch po swojej lewej stronie, ale przewidując to, wysłał w tamtym kierunku Maxa. Dobry rekonesans to podstawa operacji wojskowej, jeżeli takowa ma mieć szanse powodzenia. Pisał o tym sam Sun Tsu, a informacja ta była jedną z podstawowych, jakie wpajało się chłopakom w szkołach oficerskich, toteż po usłyszeniu krzyku dziewczyny komandos zbliżył się powoli do polanki i zbadał uważnie teren. Następnie, uzbrojony w najbardziej śmiercionośną broń, jaką jest wiedza, wysłał Maxa we wcześniej dokładnie określonym kierunku. Teraz chłopak przyczajony za wojskowym starem tylko czekał, aż czwarty mężczyzna przejdzie obok niego i wyjdzie na pozycję, z której będzie mógł ostrzelać Pawła. Niedoczekanie. Max uniósł broń, którą znalazł podczas biegu, wycelował i wystrzelił parokrotnie w bok skradającego się faceta. Napastnikiem rzuciło, podczas gdy trzy z pięciu pocisków zatopiły się w jego ciele. Kaja poczuła niesamowitą ulgę, że ktoś uratował życie jej ojcu.
– Zostałeś sam. Puść dziewczynę, to może pozwolę ci odejść – powiedział Paweł.
– Pierdol się! – krzyknął Grzesiek. – Wypierdalaj stąd albo ją zastrzelę.
Paweł stał niewzruszony, wpatrując się w napastnika pełnym skoncentrowanej nienawiści wzrokiem.
– Liczę do trzech – krzyknął komandos.
– Możesz liczyć i do stu, baranie jeden.
– Raz…
– Powiedziałem już, wypierdal…
Nie było mu dane skończyć, ponieważ Paweł nacisnął spust. Pocisk o kalibrze 5,56 milimetra wyleciał z lufy z prędkością ponad dziewięciuset metrów na sekundę. Wbił się centralnie między oczy Grzegorza, nim ten zdążył zorientować się, co się stało. Olbrzym wypuścił z rąk broń i Kaję, po czym runął na plecy, wprost w kałużę własnej krwi i fragmentów roztrzaskanej czaszki. Tąpnięcie, jakie towarzyszyło jego zetknięciu z podłożem, prawie wywołało trzęsienie ziemi.
Kaja stała sparaliżowana strachem, nie rozumiejąc, co właściwie się stało. Dopiero gdy Paweł podszedł do niej i przerzucając karabin na plecy, objął córkę, dziewczyna wypuściła z płuc powietrze i rozpłakała się jak małe dziecko. Nie była w stanie uwierzyć w to, co przed chwilą miało miejsce. Najpierw cali ci zombie, walka na dachu kiosku, strzelanina pod centrum handlowym, następnie atak na bazę wojskową, który ledwo przeżyła, potem próba gwałtu, przed którym uratował ją własny ojciec, pojawiający się diabli wiedzą skąd. Kaja nie miała pojęcia, jak się czuje, ale wiedziała, że teraz będzie już tylko lepiej. Owszem, w dalszym ciągu mogli zginąć, ale o wiele lepiej umrzeć u boku własnego ojca niż w samotności i opuszczeniu.
– Nic ci nie jest? – zapytał Paweł, delikatnie odsuwając od siebie córkę, która trzymała go kurczowo.
– Nie – odparła cicho. – To znaczy, gdyby nie wy, to byłoby…
– Wiem, mała. Już dobrze – powiedział Paweł, przytulając ją swoimi muskularnymi ramionami.
– …ze mną słabo, ale nagle wy tu. I zabiliście ich… Skąd ty się tu wziąłeś?!
Była roztrzęsiona, ale i niesamowicie szczęśliwa.
– Przypadek – odpowiedział z uśmiechem Paweł. – Albo przeznaczenie. Ważne, że jesteśmy razem i już nic ci nie grozi.
Kaja spojrzała na ojca zaskoczona.
– Jak to? To znaczy… „oni” już odeszli? – zapytała z nadzieją w oczach, chociaż w głębi duszy nie spodziewała się twierdzącej odpowiedzi.
Paweł wziął głęboki wdech i już otwierał usta, żeby odpowiedzieć na pytanie, ale Max wszedł mu w słowo:
– Nie. I choć nie chciałbym wam psuć powitania, to pragnę wam przypomnieć, że trwa apokalipsa, a zombie pewnie słyszeli strzały. I zaraz się tu zlecą jak hieny.
Kaja spojrzała na istotę, która zepsuła najszczęśliwszą niespodziankę, jakiej doświadczyła w życiu. Za plecami jej ojca stał młody chłopak, ewidentnie lubujący się w ciężkiej muzyce. Bojówki, czarne glany i koszulka z czerwonym napisem, którego Kaja nie była w stanie przeczytać, nie pozostawiały wątpliwości. Miłośnikiem hip-hopu to on raczej nie był. Do tego na szczupłym ręku, które trzymało wojskowy karabin, dumnie połyskiwała pieszczocha. Ten dość ekscentrycznie wyglądający burzyciel nastroju miał jednak rację.
– Słusznie – stwierdził Paweł. – Musimy się ogarnąć, oni zaraz mogą tu być.
Dziewczyna kiwnęła potakująco głową, kierując wzrok z powrotem na ojca.
– Dziękuję – powiedziała i ucałowała go w policzek.
– Kochanie, później będzie czas na dziękowanie – odpowiedział Paweł, puszczając córkę. Zrobił krok w tył i zaczął się rozglądać.
– Musimy jeszcze zgromadzić zapasy i możemy ruszać – stwierdził, zatrzymując wzrok na chłopaku. Jego młode rysy nabrały męskich cech, jakby wydarzenia ostatnich godzin niemal fizycznie go postarzyły. Co pewnie niewiele mijało się z prawdą.
– Spędziłam tu parę godzin – powiedziała dziewczyna. Mężczyzna i chłopak spojrzeli na nią pytającym wzrokiem. – Potem wam opowiem. Wiem, gdzie był punkt medyczny i gdzie trzymali amunicję.
Oczy obu zaświeciły z radości.
– Prowadź zatem, córuś, do amunicji – powiedział z chytrym uśmiechem Paweł. Kaja ruszyła.
– A mi pokaż, gdzie jest punkt medyczny. Skoczę po lekarstwa, bandaże i sam nie wiem co jeszcze – powiedział Max.
– Nie ma takiej opcji – powiedział stanowczo Paweł. – Poruszamy się w trójkę. Ja prowadzę, Kaja za mną, a Max ubezpiecza tyły. Tylko nie strzelamy od razu na widok zombie. Czasami lepiej będzie się wycofać albo wyeliminować go po cichu, żeby nie alarmować innych. Czy to jasne? – Pozostała dwójka kiwnęła głowami. – To dobrze. Kaja, to gdzie trzymali amunicję?
Plac Bankowy, godzina 05:45.
Serio myślisz, że jeszcze tu wrócą? – zapytał szeptem Tomek.
– Myślę, że mogą – odpowiedział Kuba. – Ale wolę nie ryzykować i nie czekać, żeby to sprawdzić.
Chłopak przytaknął w milczeniu. Siedzieli w oknie na piętrze i od kilkunastu minut wpatrywali się w ulicę generała Władysława Maczka i plac Bankowy. Przez ten czas nic specjalnie się nie zmieniło. Poza paroma wałęsającymi się zombie, okolica była opustoszała.