Выбрать главу

– To co? Jedziemy?

– Wygląda, że tak. Co ty na to? – Kuba z szacunkiem zapytał Tomka o zdanie. Jakby nie było, działka była jego, a oni się tak jakby trochę wpraszali.

– Tak. Jedźmy – odpowiedział chłopak. – Ale wcześniej zahaczymy o moje mieszkanie.

– Jasne, tak jak się umawialiśmy.

– Spoko.

Oczy policjanta błysnęły z zadowolenia.

– Spoko – powtórzył Kuba. – Zastanówmy się, czego nam potrzeba.

– Mam na czym zapisać – powiedziała Natalia, wymachując plikiem czystych kartek, znalezionych na najbliższym biurku.

Wszyscy czuli takie samo podniecenie – jak przed pierwszą szkolną wycieczką, kiedy nie wiesz, czego się spodziewać, i nie do końca jesteś przekonany, czy naprawdę chcesz jechać, ale i tak ruszasz po przygodę. Pojawiła się iskierka nadziei, że może uda się wyjść z tego bagna w jednym kawałku.

Pola Mokotowskie, godzina 05:47.

Udało się. Tak jak chciał, zobaczył marny koniec górskich olbrzymów. Chociaż nie wywołało to takiej euforii, jakiej oczekiwał, to i tak było miło popatrzeć, jak ich ciała opadały bezwładnie na chłodną ziemię Pól Mokotowskich. W momencie gdy odkryli rosomaka, Jacek wycofał się spokojnie między namioty. Niby w poszukiwaniu broni, niby jako tylna straż. Jednak zamiast dać nogę i uciec, pozostał na stanowisku. Bo coś mu podpowiadało, że warto będzie posiedzieć parę minut między skrzyniami i poczekać na dalszy rozwój wypadków.

Z początku współczuł dziewczynie. Była taka drobna i wystraszona. Błyskawicznie spostrzegł, że w pięknym ciele kryła się dusza wojowniczki, jednak wiedział, że w starciu z tymi potworami nie miała szans. Piękna i bestie, ale z nieco innym zakończeniem. Kiedy niespodziewanie na polanę wkroczyła odsiecz, Jacek miał mieszane uczucia – nie był w stanie określić, czy bardziej się cieszył z tego, że mężczyźni zostali rozstrzelani, czy było mu smutno, bo przerwali pokaz, zanim na dobre się zaczął. „Cóż, dziewczynie to pewnie było na rękę. Chociaż, kto wie…” – pomyślał ponuro i zachichotał sam do siebie.

Jednego uczucia był pewien – uczucia rozczarowania. Rozczarowania tym, że krew normalnych ludzi okazała się tak samo czerwona jak krew zombie. W sumie to nie wie, czego się spodziewał, ale chyba oczekiwał czegoś innego. Z drugiej strony to doświadczenie zacierało Jackowi granicę, jaka teoretycznie istniała między ludźmi a zombie. W tym momencie po raz kolejny przez głowę mężczyzny przeleciała myśl, że zabawa, którą tak ostatnio polubił, nie musi się ograniczać tylko do żywych trupów. Można się przecież zabawić z zupełnie normalnymi ludźmi. Może ci okażą się bardziej rozmowni, a nie będą tylko jęczeć i wyć. Wniosą do dyskusji nieco polotu.

Jacek cicho wycofał się, podczas gdy ludzie na polanie padli sobie w objęcia. Coś w głębi duszy podpowiadało mu, że jeszcze kiedyś na nich trafi. Może zmieni podejście i będzie chciał się zemścić za górali, z którymi spędził ostatnie godziny? A może zamiast tego zaprzyjaźni się z tymi ludźmi i wspólnie przetrwają panujący wokół chaos?

Chaos.

To słowo towarzyszyło mu nieprzerwalnie od ostatnich kilkunastu godzin i zdążył się z nim bardzo zaprzyjaźnić. Zastanawiając się nad absurdalnością i bezsensownością swoich rozmyślań, dotarł do krańca obozu. Przyjrzał się wysokiej siatce, nienaruszonej w żadnym miejscu. Jej szczyt okalał gęsto rozpięty drut kolczasty, którego sforsowanie mogłoby się źle skończyć, więc stanął i pokręcił głową w poszukiwaniu wyrwy. Nagle usłyszał zbliżające się głosy. Rozmówcy z całą pewnością szli w jego kierunku, a on nie miał gdzie się ukryć. Poczuł narastającą panikę. Nie zastanawiał się, czego się boi. Po prostu aktualnie nie chciał stanąć twarzą w twarz z tymi ludźmi. Nie i koniec. Wariaci nie muszą mieć racjonalnego powodu, żeby cokolwiek robić albo żeby czegoś nie chcieć. Nagle do jego trawionego szaleństwem umysłu wpadł zalążek czegoś, co można nazwać dobrym pomysłem. Jacek podbiegł parę kroków i położył się na ziemi, tuż obok szczątek martwego zombie. Mężczyzna był umazany krwią tak mocno, że nie sposób byłoby odnaleźć rany po ugryzieniach, więc maskowanie miał niemal idealne. Nie zważając na potworny smród unoszący się wokół, położył się na brzuchu, zwracając twarz w kierunku, z którego mieli nadejść ludzie. Parę chwil później wyszli zza namiotów. Jacek przymknął powieki.

– To ten kolejny namiot – powiedziała dziewczyna.

– Tam trzymają amunicję? – zapytał mężczyzna, który ją uratował. Miał niski, głęboki głos, z delikatną chrypką, przez którą wydawał się brzmieć bardziej tajemniczo.

– Tak – padła odpowiedź.

Przeszli obok niego i nagle, gdy znaleźli się parę metrów za nim, trzeci głos powiedział:

– Ej, patrzcie.

Głos nie należał ani do mężczyzny, ani do dziewczyny. Należał do kogoś, kogo Jacek przeoczył. Kogo nie widział. To źle. Wyobraźnia zaczęła wariować. Miał ochotę wstać i uciec, jednak wiedział, że musi pozostać nieruchomy.

– Co jest? – zapytał mężczyzna.

– Trup. Nie widzisz? – nieznany wcześniej głos na pewno należał do kogoś młodego. Jakiegoś nastolatka. Jacek powoli zaczął tworzyć w wyobraźni jego obraz.

Czuł, że pozostała dwójka przytaknęła.

– No, trup. Jezu, ale go urządzili. Ale co z tego? – zapytała dziewczyna.

– To, że zaraz wstanie i zacznie polować. Powinniśmy mu strzelić w łeb – stwierdził nastolatek.

Jacek przyjął to z dziwnym spokojem. W sumie to nie byłoby takie złe. Dostałby strzał w tył głowy, ponoć bezbolesny. Kotara opada, publiczność bije brawa. I koniec. Nikt by za nim nie zapłakał. Chyba, bo gdzieś tam w podświadomości kołatało się wyblakłe wspomnienie tego, co większość ludzi określa mianem „rodzina”. Swojej rodziny Jacek nie pamiętał. Wie, że byli jacyś ludzie, którzy go wkurwiali bardziej i częściej niż inni, ale nie potrafił powiedzieć niczego więcej na ich temat. Może ich zabił? Może to oni zabili jego.

– Chyba masz rację – powiedziała dziewczyna. Miała miły głos. Taki ciepły i opiekuńczy. Jacek chętnie by się z nią zabawił. Nie w sposób, o jakim myśleli górale. Nie – on na przykład wsadziłby ją do klatki i słuchał, jak mówi. Kazałby jej mówić cały czas. Rozmawialiby długimi godzinami, a on, otulany jej słowami, usypiałby na kanapie, przed którą stałaby klatka. „Urocza wizja, aczkolwiek mało prawdopodobne, żeby się spełniła, bo zaraz palną ci w łeb, debilu” – usłyszał w myślach.

Uchem złowił zbliżające się kroki. Ktoś stanął nie dalej niż metr od niego. Chwilę potem usłyszał mechaniczny szczęk odbezpieczanego zamka. Wstrzymał oddech. Czas stanął w miejscu. W wyobraźni słyszał huk wystrzału, ale on uparcie nie nadchodził. W pewnym momencie miał ochotę wstać i wykrzyczeć: „Strzelaj!”, ale pewnie wcześniej dostałby kulkę prosto w twarz. W sumie to też była jakaś opcja. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność.

– Nie, poczekaj – nieoczekiwanie powiedział mężczyzna.

– Czemu? – zapytał nastolatek. W jego głosie słychać było zawód, przemieszany ze strachem. Wyraźnie bał się, że jeżeli nic nie zrobi, będą z tego powodu kłopoty.

– To nie jest zombie.

Dopiero teraz Jacek naprawdę zaczął się bać. Co zrobi, jak będą próbowali go ocucić? Jak wpadną na głupi pomysł zbadania go lub zaopiekowania się nim? Jakby co może powiedzieć, że się położył, bo myślał, że są jednymi…

– Skąd wiesz? – usłyszał ponownie głos dziewczyny. Ten rozświetlał jego umysł niczym ciepłe światło pochodni rozpraszające cienie opuszczonych i zapomnianych lochów. Przerwał rozmyślania, żeby maksymalnie skupić się na tym, co mówią. W końcu od tego zależy jego dalszy los.

– Gdyby był zainfekowany, już dawno by wstał.

– No, w sumie… ale wiesz przecież, że różnie na to reagują. Jedni wstają od razu, inni trochę później.

– Tak, ale wydaje mi się, że ten tutaj zginął podczas strzelaniny. Pewnie żołnierze go przywieźli tuż przed atakiem zombie. Kaja, widziałaś go wcześniej w obozie? – zapytał mężczyzna.