Выбрать главу

– Jasne.

Max wgramolił się do transportera, szczelnie zamykając za sobą drzwi. Nie spostrzegł Kai, która wcześniej stała, przysłuchując się dyskusji, i zniknęła, gdy tylko skończyli rozmawiać.

Ruszyli.

Dwadzieścia minut później dotarli do skrzyżowania alei Jana Pawła II i Alei Jerozolimskich. Poruszali się żółwim tempem. Ciężki transporter co prawda dawał olbrzymie poczucie bezpieczeństwa w połączeniu z naprawdę zadowalającą mobilnością, jednak miał jedną wadę – nie był czołgiem. A czołg przydałby się chociażby po to, aby przejechać po dziesiątkach pozostawionych na pastwę losu samochodach. Niestety, dysponując takim sprzętem, byli zmuszeni kluczyć pomiędzy autami i szukać dróg, którymi dałoby się przejechać.

– Tato… – powiedziała cicho Kaja, siadając obok Pawła.

– Hm? – zapytał mężczyzna. Gdy usłyszał to magiczne słowo, wypowiedziane przez swoją jedyną, ukochaną córkę, serce zabiło mu mocniej. Niespełna pół doby temu nie spodziewał się, że w ogóle kiedykolwiek jeszcze ją ujrzy. Mimo wszystko wygląda na to, że opatrzność czuwa.

– Gdzie się podziali wszyscy ludzie? – zapytała dziewczyna.

Paweł milczał dłuższą chwilę. Po części dlatego, że zastanawiał się nad odpowiedzią na tak trudne pytanie. Ale także dlatego, że myślał, jak ominąć wielki, przewrócony na bok autobus, i zastanawiał się, co spotkają po jego drugiej stronie. Poza tym – po prostu bał się odpowiedzieć. Bał się, że Kaja usłyszy w jego głosie strach, który tłumił głęboko w sobie od kilkunastu godzin. I niepewność, co przyniesie przyszłość. Od wyjścia z metra Paweł prowadził nieustanną wewnętrzną walkę – czy warto podejmować ryzyko i próbować wydostać się z miasta? Czy jest sens walczyć, czy może powinni zabarykadować się i przeczekać wszystko w jakimś bezpiecznym budynku, w którym byłoby pełno jedzenia, i do którego byłby ograniczony dostęp? Czy poddać się i zakończyć tę nierówną walkę? Co prawda jako zawodowy żołnierz tę trzecią opcję od razu odrzucił, jednak pozostałe nie dawały mu spokoju.

Aż do momentu, w którym zobaczył swoją córkę w objęciach tych ohydnych, śmierdzących facetów. Wtedy jego wewnętrzne rozterki zniknęły, całą siłę woli koncentrując na jednym, banalnie oczywistym zadaniu – zapewnieniu Kai bezpieczeństwa.

– Nie wiem, kochanie – odpowiedział w końcu zgodnie z prawdą. – Nie wiem.

Kaja przyjęła deklarację w milczeniu. Spodziewała się odpowiedzi tego typu. Ojciec zawsze był z nią szczery – już od najmłodszych lat. Nie owijał w bawełnę. Nawet mówiąc o śmierci jej mamy, a swojej ukochanej żony. Z jednej strony Kaja chciałaby, żeby czasem delikatnie nagiął prawdę i podkoloryzował nieco wersję wydarzeń, ale z drugiej była mu wdzięczna za szczerość. To wytworzyło u niej warstwę, pomagającą przetrwać trudne sytuacje.

– A jak myślisz, co się z nimi stało? – zapytała, łapiąc się rączki nad głową. Transporterem bujało, jakby na zewnątrz wiał halny.

– Myślę, że część z nich uciekła. Zdążyli się sami ewakuować albo wojsko ich ewakuowało – odpowiedział mężczyzna.

– Wojsko? – zapytała dziewczyna, unosząc brwi – Tak jak to zrobili na Polach Mokotowskich?

„Cholera” – pomyślał Paweł. „Za dobrze ją wyszkoliłem”.

– Nie, Kaja, nie tak. Myślę, że zorganizowali ewakuację i wywieźli stąd kilkaset tysięcy ludzi. W jakieś bezpieczne miejsce, może do…

– A ja myślę, że kłamiesz – przerwała mu dziewczyna.

– Dlaczego?

– Bo zbyt mało czasu minęło – stwierdziła. – Ewakuacja całego miasta zajęłaby kilkanaście godzin, więc może i by się wyrobili, ale tylko wtedy, gdyby cała operacja była wcześniej dobrze zaplanowana i przygotowana. Logistyka musiałaby być dopięta na ostatni guzik. Komunikaty musiałyby być spójne i jasne. A to fizycznie niemożliwe. Mieli za mało czasu.

Kaja mówiła z sensem, trzeba było jej to przyznać. Pomimo traumy, jakiej doświadczyła, była w stanie zachować trzeźwość umysłu i zdolność racjonalnej oceny sytuacji.

Minęli Hotel Marriott i ich oczom ukazała się olbrzymia, niezgrabna bryła Dworca Centralnego. Po jego wschodniej stronie majaczył monumentalny Pałac Kultury i Nauki, symbol Warszawy, pamiętający jeszcze czasy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Wszystko wydawało się być puste i zapomniane. Budynki wyglądały jak makiety pozostawione przez dziecko, które się nimi znudziło i poszło się bawić gdzie indziej. Zresztą, to samo można by powiedzieć na temat całego miasta. Widać, że ludzie opuścili je w popłochu, nie bacząc na to, czy kiedykolwiek będzie im dane wrócić i zabrać swoje dobra.

Max siedział cicho i przysłuchiwał się rozmowie. W końcu zdecydował się zabrać głos.

– Ja myślę, że oni zginęli.

Odpowiedzieli mu milczeniem, czekając na dalszą część wypowiedzi. Każdy w głębi siebie miał podobne przeczucie, ale wypowiedzenie tego na głos było już czymś zupełnie innym.

– No tak – chłopak zaczął mówić dalej, jakby wyczuwając ich intencje. – Myślę, że podczas pierwszych paru godzin był chaos. Paweł, pamiętasz, co się działo w metrze, to co dopiero musiało się dziać na powierzchni.

– Tak, wiem coś o tym – wtrąciła dziewczyna. – Byłam w samym centrum miasta, na „patelni”. Tych… nie wiem nawet jak ich określić…

– Zombie – podpowiedział Max.

– Zombie? – powtórzyła dziewczyna. W głosie słychać było niesmak i zaskoczenie. – Jak to „zombie”? Przecież takie rzeczy są na filmach albo w legendach, nie w rzeczywistości. Nie, to na pewno nie zombie.

– Dlaczego nie? – zapytał. – Przecież sama widziałaś, co robią. Strzelasz do nich, a oni idą dalej. Dostają w serce i nie umierają. Możesz poucinać im nogi, a i tak będą czołgać się w twoim kierunku. Dopiero po strzale w głowę jest po problemie. A jak ich nie zabijesz, to dopadną cię i zaczną pożerać żywcem – powiedział Max. – Mówię ci, to zombie. Legendy zawsze zawierają ziarno prawdy.

Kaja zamyśliła się, ale po chwili potrząsnęła głową i zaczęła mówić dalej:

– Dobra, nieważne. Możesz nazywać ich, jak chcesz. Dla mnie to po prostu chorzy ludzie, których da się wyleczyć… – mówiąc ostatnie zdanie, przypomniała sobie rozmowę z kolegą taty, Adamem Brdakiem. I jego monolog, w którym w jasny sposób tłumaczył, że wojsko nie ma pojęcia, z czym musi się mierzyć ani jak to zrobić. Zdecydowała na razie zachować tę wiedzę tylko dla siebie. – Tak czy inaczej, w centrum miasta było ich od groma. Spędziłam na dachu kiosku kilka godzin i podczas tego czasu liczba – jak ich nazywasz – zombie, znacznie wzrosła.

– No widzicie? – odpowiedział podekscytowany chłopak – Mówię wam. Zaraza rozprzestrzeniła się tak szybko, że nie zdążyli zorganizować oporu. Część ludzi schroniła się w domach albo biurach, reszta nie miała tyle szczęścia. Wojsko przyjechało za późno. Jak dla mnie, to całe miasto umarło.

– Dlatego się stąd wynosimy – odpowiedział Paweł, cały czas w skupieniu obserwując drogę przed sobą.

Nagle gwałtownie się zatrzymał, wytrzeszczając oczy ze zdumienia.

Plac Bankowy, godzina 07:05.

Pakowanie poszło szybko i sprawnie. Ubezpieczając się wzajemnie, przeszukali jeszcze raz cały budynek. Nie znaleźli jedzenia, lecz do przygotowanych pakunków dołożyli między innymi kamizelki kuloodporne, o których wspomniała Natalia. Zdecydowali się też zabrać całe wyposażenie oddziałów prewencji. Może niekoniecznie chcieli je od razu zakładać, ale woleli mieć coś takiego pod ręką na wypadek kryzysowych sytuacji. Gruby kevlarowy pancerz był stworzony do walki w tłumie, gdzie w ruch idą narzędzia wszelkiej maści. Może kły i pazury niekoniecznie, ale strój powinien idealnie się sprawdzić w konfrontacji z zombie. Problemem była jego duża waga oraz ograniczona mobilność osoby, która zdecydowała się przywdziać taki pancerz. No ale przecież nie można mieć wszystkiego.

Prawdziwym problemem okazało się znalezienie pojazdu, którym się wydostaną. Chętnie ukradliby ciężką policyjną ciężarówkę z armatką wodną na dachu, ale nie mogli nigdzie odnaleźć do niej kluczy. A niestety, nikt nie potrafił spiąć przewodów na krótko i odpalić samochodu w ten sposób. Tomek skwitował to zdaniem, że na filmach zawsze ktoś taki się trafia. Reszta zbyła go milczeniem. W końcu stanęło na policyjnej furgonetce, takiej samej, jaką przyjechali na plac Bankowy. Z tą tylko różnicą, że ta miała mieć wszystkie okna. Udało się im znaleźć odpowiednie kluczyki i zapakować wszystkie torby do samochodu. Zdecydowali, że Kuba będzie prowadził, Natalia będzie jechała obok niego, zaś Tomek miał za zadanie siedzieć z tyłu samochodu i ubezpieczać wszystko, co znajdowało się poza zasięgiem pozostałej dwójki.