– Dobra, chyba wszystko mamy – powiedział Kuba, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Niewiele w środku zostało. Odpalił jednego, zaciągnął się i wypuścił dym ponad głowę. – Tomek, powiedz jeszcze raz, gdzie mieszkasz?
– Przy samej stacji metra Stare Bielany – odpowiedział chłopak.
– Okej, wiem, jak tam dojechać – stwierdził po chwili namysłu mężczyzna.
– Poczekaj, a którędy chcesz jechać? Trasą czy przez miasto? – zapytała Natalia.
– Mówiłeś, że trasa jest pusta, nie? – zapytał Kuba, patrząc na Tomka.
– Tak, ale to było wczoraj wieczorem – odpowiedział ten, przytakując. – Nie wiemy, jak wygląda teraz.
– Racja. Ale wiecie, coś mi mówi, że wieczorem ruch był raczej nieduży – stwierdził ironicznie Kuba.
Natalia uniosła brwi, co jeszcze bardziej powiększyło jej i tak już olbrzymie oczy.
– Jeżeli się mylisz, to będziemy mieć problem – powiedziała. – Jak wbijemy się w jakiś korek albo zablokowaną drogę, to kaplica – nie zjedziemy z trasy. A w mieście będzie nam łatwiej znaleźć jakąś boczną uliczkę.
„Miała rację. Cholera, jak zwykle miała rację. Co ja bym bez niej…” – pomyślał Kuba. Nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się do żony, zaglądając jej głęboko w oczy. Tomek odwrócił wzrok, chcąc dać parze minimum prywatności.
– No to jedziemy przez miasto – stwierdził Kuba. – Najpierw Anielewicza, potem w Jana Pawła II, Słowackiego, kawałek Żeromskiego i na Kasprowicza. Tak dojedziemy pod samą stację metra. To chyba najprostsza droga. Może inaczej – jedyna, jaką znam. Ale pamiętam, że tam jest pełno uliczek, więc nie powinniśmy mieć problemu w razie… problemów.
Skończył mówić i wyrzucił papierosa na ziemię. Zgniótł niedopałek butem, po czym bez słowa zasiadł na miejscu kierowcy. Odpalił silnik, który zaczął miarowo i równo mruczeć, niczym zadowolony kot. Tomek już otwierał tylne drzwi, gdy przerwał mu Kuba:
– Ej!
Chłopak wyjrzał zza samochodu zdziwiony.
– A brama? Sama się nie otworzy – wyjaśnił policjant.
Tomek trzasnął drzwiami i klnąc na czym świat stoi, ruszył przed samochodem. Najmłodsi zawsze mają najgorzej, zawsze muszą otwierać tę ciężką, przeklętą bramę. Mimo wszystko podszedł do ogrodzenia i wyjrzał ostrożnie zza krat. Brama wyjazdowa kierowała ich na Nowolipki zabudowane równymi, powojennymi blokami. Niskie, maksymalnie pięciopiętrowe budynki były oświetlone mocnym, porannym światłem. W okolicy rosły liczne drzewa, a to wszystko razem sprawiało wrażenie przebywania na osiedlu domków jednorodzinnych, a nie prawie w centrum miasta. Taka zabudowa niestety dawała też wiele potencjalnych miejsc do ukrycia. Tomek uważnie przyglądał się ulicy, cały czas trzymając rękę na przewieszonym przez ramię karabinku MP5. Nie zobaczył jednak żywej duszy. Martwej też nie. Taki spokój i sielanka niezbyt mu się podobały. Coś wisiało w powietrzu.
– Jak tam? – krzyknął z samochodu Kuba.
– Pusto! – odpowiedział chłopak i podszedł do zamka łączącego ramiona ciężkiej bramy – otwieram.
Zawiasy zgrzytnęły i wrota stanęły otworem. Chwilę później furgonetka wytoczyła się powoli na ulicę, a Tomek zajął już przynależne mu miejsce w aucie. Wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że nie ma sensu zamykać bramy. Ruszyli.
Po dojechaniu do alei Jana Pawła II, co zajęło im mniej niż dwie minuty, Kuba zatrzymał się, stając kilkanaście metrów przed skrzyżowaniem.
– Co się dzieje? – zapytała Natalia, uważnie rozglądając się wokół. Zresztą każdy miał teraz oczy z tyłu głowy i był maksymalnie wyczulony na najmniejszy podejrzany ruch.
Kuba nie odezwał się, tylko lustrował ulicę wzrokiem, pozostając cały czas w skupieniu.
– Co widzisz? – zapytał spokojnie, nie patrząc na Natalię.
Ta starała się skupić na kierunku, w który patrzył Kuba. A że latał oczami w każdą stronę, okazało się to dość trudnym zadaniem.
– No… nic – odpowiedziała niepewnie po chwili.
– No właśnie – skomentował Kuba. – Nic. Pusto i cicho.
– To chyba dobrze, nie? – zapytała żona.
– Nie, niedobrze – odpowiedział. – Zbyt pusto i zbyt cicho. Jakby wszystkich ludzi gdzieś wywiało.
– Pewnie się pochowali w domach albo co – stwierdził Tomek, włączając się do dyskusji.
– Może, ale zobaczcie, jedziemy furgonetką policyjną. Ludzie by na nas zareagowali, wyszliby i wołali o pomoc – mówiąc to, Kuba zaglądał w okna otaczających ich bloków. Wszystkie były tak samo puste, tak samo nieme. – To miasto umarło.
Ostatnie zdanie było tak złowieszcze, że Natalii przeszedł po kręgosłupie dreszcz. Warszawa wydała się jej nagle mroczna i ciemna, jak miasto z jakiegoś amerykańskiego horroru, gdzie grasują seryjni mordercy albo inne krwiożercze potwory. Mimo tego, co przeżyli przez ostatnie kilkanaście godzin – dalej ciężko było uwierzyć, że to się działo naprawdę. Każde z nich w takim samym stopniu chciało się obudzić i z ulgą stwierdzić, że to był tylko głupi, zły sen.
Ale też każde z nich wiedziało, że to niemożliwe. Znaleźli się w nowej rzeczywistości i albo się dostosują, albo polegną. System wartości został wywrócony do góry nogami, pieniądze przestały mieć znaczenie. Jedyną wartość miała teraz wola walki i umiejętności, które pomagały przeżyć. Oraz determinacja.
– Jedźmy już – zaproponował Tomek. – Nie chcę was straszyć, ale mam złe przeczucia.
Natalia spojrzała na niego przerażona. Nie dość, że Kuba dziwnie się zachowywał, to jeszcze Tomek.
– Ja też – skomentował mężczyzna, siedzący za kierownicą. Ponownie ruszyli.
– Poczekaj, tu za rogiem, jak skręcisz w lewo, jest sklep spożywczy – dodał niezdecydowany chłopak. – Może tam podskoczymy i zrobimy jakieś zakupy?
– Dobry pomysł – stwierdził Kuba.
Skręcili w lewo, kierując się w stronę centrum miasta. Na horyzoncie unosiły się wielkie słupy czarnego dymu, ale nie było już słychać strzałów ani wybuchów. Miasto opadło z sił, przestało walczyć i powoli zaczynało konać. Minęli sklep rehabilitacyjny, pizzerię i aptekę. Jechali dalej powoli, przyglądając się sklepowym witrynom, eksponującym najróżniejsze gadżety erotyczne, ale sklepu spożywczego nie było widać.
– Na pewno tu jest sklep? – zapytała Natalia z powątpiewaniem. – Taki normalny, spożywczy. Wibratory raczej nam się nie przydadzą.
– Z pewnością. Społem albo coś takiego – odpowiedział Tomek, uważnie wypatrując zbawiennego szyldu. – O, tam! – krzyknął nagle, wskazując ręką upragniony lokal. – Mówiłem, że jest!
Chłopak miał rację. Pozostała dwójka spodziewała się czegoś więcej niż klitki wielkości kiosku, toteż zareagowali mniej entuzjastycznie.
– To…? – zapytała Natalia. – Przecież tam niczego nie znajdziemy.
– Cicho! – zakrzyknął Kuba, zatrzymując samochód. – Popatrzcie.
Pozostali spojrzeli w kierunku wskazywanym przez mężczyznę i zamarli. Między niskimi budynkami, w odległości nie większej niż sto pięćdziesiąt metrów od furgonetki, zgromadzili się zombie. Grupa co najmniej pięćdziesięciu osób stała i rozglądała się beznamiętnym wzrokiem po okolicy. Część kreatur chybotała się w miejscu, część stała nieruchomo jak posągi odlane z gipsu. Każdy w mniejszym lub większym stopniu był skąpany we krwi. Ubrania ich były poszarpane, tak jak i same ciała – ktoś nie miał ręki, komuś brakowało części twarzy lub kawałka ciała. Wyglądali niczym stado zwierząt, które zatrzymało się na noc w bezpiecznym miejscu. I pewnie wiele się od zwierząt nie różnili, zwłaszcza jeżeli chodzi o instynkt i schemat zachowania.
– O matko… – wyszeptała Natalia.
W tym momencie jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem jednej z kreatur. Pomimo dzielącej ich odległości dziewczyna była pewna, że zostali zauważeni. Nie musiała długo czekać na potwierdzenie. Potwór wydał z siebie nieludzki okrzyk i ruszył powoli w kierunku ofiary. Cała trójka w samochodzie przypatrywała się temu jak zahipnotyzowana. Pozostałe maszkary poszły w ślad za zombie, który ujrzał Natalię. Grupa rozpoczęła marsz w stronę samochodu, zawodząc i wyjąc niczym dusze potępione.