– Kaja! Znajdź jakiś przyczółek, gdzie możemy się schować. Sklep, czy coś. Ale z porządnymi drzwiami – krzyknął w biegu Paweł. – Ja ich jakoś zatrzymam. Przynajmniej na chwilę.
Wiedział, że nie zdążą wybiec na górę. Musieli się schować gdzieś tutaj i przeczekać. Kaja nie pytała o szczegóły ani intencje ojca. Ufała mu w stu procentach, więc ruszyła sprintem przed siebie. Max próbował ją dogonić, ale niezbyt mu to wyszło. Wyglądało to jak wyścig młodej gazeli z bawołem, toteż chłopak po paru metrach zrezygnował i wyrównał bieg z Pawłem, co też nie było specjalne łatwe. Tymczasem Kaja zniknęła za najbliższym rogiem, piszcząc podeszwą buta, jakby była na parkiecie boiska do koszykówki. Gdy parę sekund później i oni tam dobiegli, dziewczyny nie było już widać. Paweł zatrzymał się za rogiem i powiedział do Maxa:
– Biegnij!
Chłopak spojrzał na niego i ruszył w kierunku, w którym teoretycznie pobiegła Kaja. Minął księgarnię, kasę biletową i sklep z pamiątkami. Po jego lewej stronie się widać było liczne zejścia prowadzące w stronę peronów. Wniosek był prosty – dotarli pod Dworzec Centralny.
– Max! Tutaj! – do jego uszu doleciał znajomy głos. Zwolnił i zaczął się nerwowo rozglądać. W końcu dostrzegł ją, machającą zza szyby kawiarni. Dobiegł do drzwi, gdy jego uszy niemalże rozsadził huk, wielokrotnie spotęgowany wąskim tunelem. To żołnierz strzelał do zombie, dając pozostałej dwójce więcej czasu na ukrycie się.
– Paweł! Mamy miejscówkę! – krzyknął chłopak, machając ręką, żeby łatwiej było go dostrzec.
– Znaleźliście klucze? – odkrzyknął w odpowiedzi Paweł, posyłając w międzyczasie dwóch kolejnych zombie na tamten świat.
– Kaja, masz klucze? – zapytał chłopak.
– Nie, kurwa, poczekaj… – odpowiedziała, rozglądając się po wnętrzu lokalu. Klucze, na ich szczęście, znalazły się w jedynej szufladzie przy kasie fiskalnej. – Dobra, mam!
– Mamy! Dawaj! – odkrzyknął chłopak w stronę nadal strzelającego Pawła.
Nie trzeba było go dłużej namawiać. Oddał jeszcze parę strzałów, żeby najbliżsi zombie nie zdążyli zobaczyć, gdzie się chowają. Niestety, zanim dobiegł do kawiarenki, zza rogu wyleciała pierwsza poczwara. Przez głowę przeleciała mu myśl, żeby uciekać dalej korytarzem lub zbiec na peron. Popędzić przed siebie, ile sił w nogach, jak królik czmychający przed wygłodniałymi chartami. Żeby odciągnąć tym samym zombie od Kai i Maxa, żeby tylko oni pozostali bezpieczni. Niestety wątpił, żeby taki plan się powiódł. Zombie pewnie by wrócili, a jak nie oni, to żołnierze. Wtedy mieliby jeszcze mniejsze szanse na przeżycie, a tak może im pomóc. Zdecydował się nie podejmować tak drastycznych kroków. Jeszcze nie.
– Zamykaj! – krzyknął, wbiegając do małego pomieszczenia.
Przeszklone drzwi i ściany nie dawały poczucia psychicznego komfortu. Paweł modlił się, żeby były ze szkła przeciwwłamaniowego lub chociaż hartowanego. Kaja błyskawicznie zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku.
– Wszyscy za bar, szybko. – Paweł wydał kolejny rozkaz, przeskakując samemu przez ladę. Za barem stał już Max, Kaja była w drodze.
– Ukucnijcie, schowajcie się. Żeby nas tylko nie zauważyli.
Pozostała dwójka posłusznie wykonała polecenie. Pierwszy z zombie dopadł do drzwi, waląc w nie z impetem. Po chwili kolejny zaczął się dobijać do szyby wystawowej, nie czyniąc jednak w niej żadnych szkód. Z każdym uderzeniem plama śliny i krwi toczonej z ich pysków była coraz większa, jednak na szkle nie pojawiło się nawet najmniejsze pęknięcie.
– Nie wychylajcie się – powiedział już spokojniejszy Paweł. Zdecydowanie mu ulżyło, gdy okazało się, że szkło jest w miarę wytrzymałe. Miał przynajmniej trochę czasu na przeładowanie magazynka i spokojne przemyślenie frapującej kwestii – co dalej?
– Co teraz? – zapytał Max, jakby czytał w jego myślach.
„No nie, nie dadzą się w spokoju zastanowić” – stwierdził z rezygnacją mężczyzna.
– Nic. Nie wychylamy się i poczekamy, aż sobie pójdą – odpowiedział.
Kaję zaskoczyła odpowiedź ojca.
– Tak… tak po prostu? – zapytała, marszcząc brwi.
– Ciszej. Tak, tak po prostu – odparł, wkładając do beryla pełny magazynek. – Oni są jak zwierzęta. Ale takie głupie zwierzęta – dodał. – Jak będziemy wystarczająco długo pozostawać w ukryciu i ciszy, to w końcu zapomną, że w ogóle tu byliśmy, i sobie pójdą.
„Brzmi dobrze i obiecująco” – pomyślał Max.
– Jesteś pewien? – zapytała z nadzieją w głosie Kaja.
– Nie – odpowiedział krótko i rzeczowo Paweł.
Pozostałym odechciało się rozmawiać. Siedzieli i słuchali, jak zombie walą w szybę, wyczekując w napięciu na dźwięk pękającego szkła. Jednak ten szczęśliwie nie nadchodził.
– Która? – zapytał Max, patrząc na Kaję, zerkającą właśnie na zegarek.
– Piętnaście po ósmej – odpowiedziała dziewczyna.
– Jezu, mam wrażenie, jakby był środek nocy – odpowiedział chłopak i przetarł zmęczone oczy. Po prawie dobowej walce o przeżycie, jego organizm zaczął się przyzwyczajać do podwyższonego poziomu adrenaliny, traktując zagrożenie jak coś normalnego. Ale wszystko miało swoje granice. Teraz ciało Maxa zdecydowanie domagało się odpoczynku.
– Prześpijcie się – zaproponował Paweł. – Będę was pilnował. Jakby coś się zaczęło dziać, to obudzę was odpowiednio wcześnie.
– Chyba żartujesz – parsknęła z dezaprobatą Kaja. – Spać? Teraz? Tutaj?
– Tak. Widzisz, że tu nie wejdą. Jakby mieli rozwalić szybę, już dawno by to zrobili.
– Kropla drąży skałę nie siłą, lecz ciągłością spadania – powiedział filozoficznie Max.
Paweł popatrzył na niego spode łba. To, co przed chwilą usłyszał, było niezbyt motywujące.
– Sam tego chyba nie wymyśliłeś?
– Nie. Chińczycy to wymyślili. Ponoć mają przysłowie pasujące dosłownie do każdej sytuacji – powiedział dumny z siebie chłopak. Chociaż raz wiedział coś więcej niż Paweł.
– No dobra – stwierdził z rezygnacją mężczyzna. – Niech ci będzie. Ale te krople są zbyt głupie, żeby wystarczająco długo walić w szybę – powiedział Paweł i wyciągnął nogi na podłodze. Oparł się plecami o szafkę, a broń położył obok siebie, cały czas odbezpieczoną.
– Tego też nie wiesz – powiedziała cicho Kaja. W jej głosie słychać było coś złowieszczego i smutnego.
Ojciec dziewczyny nie odpowiedział, tylko pogrążył się we własnych, ponurych myślach.
– A ja myślę, że Paweł ma rację. Coś w tym jest – powiedział Max, chcąc dodać dziewczynie odrobinę otuchy. – No bo zobacz. Widziałaś atak na posterunek, na Polach Mokotowskich, nie? Właśnie. Był zorganizowany, ale nie w takim… ludzkim tego słowa znaczeniu. Rzucili się na jedzenie jak wygłodniała horda, no, jak wataha wilków. Z tym tylko, że nawet wilki atakują inteligentniej i sprytniej. Ci na Polach nie mieli wyjścia. To zwierzęta. Tu, na górze, żołnierze też zostali zaatakowani przez kolejną grupę. Kiedy ostatni raz widziałaś pojedynczą sztukę? My ostatni raz jeszcze w metrze. Potem zawsze po paru zombie naraz.
– Nie lubię tego określenia – stwierdziła ponuro dziewczyna, ale już nieco normalniejszym głosem, niż wcześniej. Może bez szału, jednak rozmowa wyraźnie zmierzała w dobrym kierunku.
– No to kiedy widziałaś samotne z… samotnego… Jezu, to jak chcesz ich nazywać? Tego zombie i tyle – powiedział zrezygnowany Max z odrobiną irytacji w głosie.
– Są zainfekowani. Czy to zombie, czy nie, coś ich musiało zarazić. Czyli zainfekowani – zaproponowała dziewczyna. – Poza tym infekcja to coś, co można wyleczyć.
– Okej, niech będzie zainfekowany – zgodził się Max, kiwając kudłatą głową. – To kiedy?
– Nie pamiętam. Na „patelni” było ich pełno, ale to był sam początek. Potem w centrum, przed Złotymi Tarasami było już stado.
– Właśnie. Czyli zachowują się jak zwierzęta. Rządzą nimi podstawowe instynkty, jak najeść się i… i chyba to tyle. A w stadzie łatwiej im coś upolować – stwierdził Max.