Dziesięć minut później chłopak wychylił się czujnie zza bloku. Zlustrował otoczenie, ale nie dostrzegł w pobliżu żadnego stróża prawa. Słońce prażyło niemiłosiernie i mimo zaledwie paru chwil spędzonych na świeżym powietrzu już poczuł, jak się poci. Podszedł do pasów, poczekał na zielone światło i przeszedł na drugą stronę jezdni. Przed zejściem do metra zawahał się, ale stwierdził, że w ten sposób najszybciej dostanie się do miejsca przeznaczenia, więc musi zaryzykować zdemaskowanie.
Przyłożył portfel to czytnika i przeszedł przez bramkę. Już w połowie schodów zobaczył, że pociąg stoi na peronie, więc ruszył biegiem, przeskakując po kilka stopni na raz, żeby zdążyć wskoczyć przed odjazdem. Wpadł do wagonu jak torpeda. Zadowolony z siebie usiadł naprzeciwko drzwi i czekał na odjazd. Po minucie zorientował się, że zamiast klasycznego w takich sytuacjach trąbienia ostrzegającego przed zamykającymi się drzwiami, do jego uszu nie dociera żaden dźwięk. Silnik pociągu był wyłączony, a nieliczni pasażerowie siedzieli w milczeniu. Tomek powoli wstał i wychylił głowę na peron, bojąc się, że w każdej chwili drzwi wagonu zaczną się zamykać. Chciał zapytać nadchodzącego strażnika o sytuację, ale bał się, że zostanie rozpoznany. Na szczęście jakaś starsza kobieta wpadła na ten sam pomysł. Chłopak wyraźnie słyszał, jak rozmawia z agentem Służby Ochrony Metra. Pan w średnim wieku nie był zbyt zachwycony faktem, że ktoś mu przeszkadza i jeszcze śmie go pytać o sprawy służbowe, ale udzielił odpowiedzi szybko i profesjonalnie:
– No stoi, nie wiem, co się stało. Nie, nie wiem, kiedy odjedzie.
Po czym odszedł, nie oglądając się za siebie. Kilka osób wstało i ruszyło w kierunku schodów prowadzących na powierzchnię. Tomek zrobił to samo. W połowie drogi coś kazało mu się odwrócić i spojrzeć w przeciwległy tunel. Gdy to zrobił, poczuł, jak jego kręgosłup przecina, niczym wyładowanie elektryczne, lodowaty dreszcz przerażenia. Nagle wszystko, co było w zasięgu wzroku, skurczyło się, przybliżając jak w soczewce tylko to, co znajdowało się w centrum – mężczyznę, którego Tomek widział w nocy na ulicy Suzina. Albo jego brata bliźniaka. Człowiek stał bez ruchu w tunelu z głową tak nienaturalnie przekrzywioną na bok, że wyglądał, jakby ktoś przetrącił mu kark. W pierwszej sekundzie chłopak pomyślał, że ma zwidy, ale kątem oka dostrzegł strażnika metra, który ruszył w kierunku obcego, krzycząc, że ten ma natychmiast zejść z torów i wrócić na peron. Parę osób zatrzymało się i z zaciekawieniem czekało na dalszy rozwój wydarzeń. Jednak Tomek wiedział, co za chwilę nastąpi, i nie miał najmniejszej ochoty na to patrzeć – piętnaście sekund później pokonywał bramkę metra, prowadzącą do wyjścia. Dogonił go krzyk dobiegający z peronu. Chłopak czuł się winny, ale jakaś nieznosząca sprzeciwu myśl zabroniła mu wracać i kazała uciekać jak najdalej.
Mokotów, godzina 13:15.
Zakrwawiony mężczyzna szedł mozolnie w kierunku Jacka i Karoliny. Oboje wpatrywali się w niego niczym zahipnotyzowani, zupełnie nie wiedząc, w jaki sposób zareagować. Poczuli, że obcy cuchnie potem, krwią i czymś jeszcze, czego woleli nawet nie nazywać. Po kilku sekundach Karolina pierwsza odzyskała możliwość trzeźwego myślenia i ruszyła w jego kierunku. Jednak na jej ramieniu niespodziewanie zacisnęła się dłoń Jacka. Spojrzała na niego zaskoczona, ale to, co ujrzała, przeraziło ją jeszcze bardziej niż nieznajomy. Twarz Jacka była ściągnięta w dziwnym grymasie i biała, jakby odpłynęła z niej cała krew. Oczy miał zwężone i skupione na obcym. Kolega z pracy wyglądał zarazem czujnie i drapieżnie, jak zwierzę broniące swojego terytorium i gotujące się do ataku na każdego potencjalnego intruza. Zakrwawiony mężczyzna zrobił kolejny krok w ich stronę.
– Co ty robisz? Trzeba mu pomóc, puść mnie! – krzyknęła, próbując jednocześnie wyswobodzić się z uścisku. Jacek jednak nie zamierzał ustąpić.
– Poczekaj – odpowiedział niepewnie. – Coś mi tu nie pasuje.
Kolejny krok.
Karolina popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Przez chwilę była skłonna mu uwierzyć. Jej instynkt samozachowawczy sygnalizował wielką czerwoną lampą, że powinna się znaleźć jak najdalej stąd, ale z drugiej strony chęć niesienia pomocy i troska o innych była silniejsza. Zza otwartych drzwi dalej dobiegały paniczne krzyki.
– Zwariowałeś, puść mnie – powiedziała, próbując wyszarpać rękę.
– Mówię ci, nie podchodź do niego – Jacek przeniósł wzrok na koleżankę.
Mężczyzna był coraz bliżej, zupełnie nie zwracając uwagi na to, o czym rozmawiają. Od Karoliny dzieliły go już tylko trzy metry. W tym momencie dziewczyna odepchnęła kolegę, wyszarpując się z jego uścisku. Odepchnięty rozlał na siebie kawę, prawie parząc sobie przy tym brzuch i nogi. Karolina natomiast wykorzystała sekundową przewagę i zrobiła krok w kierunku mężczyzny. Gdy zorientowała się, jak duży błąd popełniła, było już za późno.
Obcy chwycił wyciągniętą w jego kierunku rękę dziewczyny i błyskawicznie wgryzł się w nią niczym wygłodniały pies w ochłap mięsa. Karolina wrzasnęła z bólu, zaskoczenia i żalu, że jednak nie posłuchała kolegi. Starała się cofnąć, ale uścisk był zbyt mocny. Nieznajomy gwałtownie cofnął głowę, jakby coś wyrywał. Karolina nie wierzyła w to, co widziała – mężczyzna wpychał sobie fragmenty jej ciała do ust, żuł je i przeraźliwie przy tym mlaskał. Po jego rękach i brodzie powoli spływała krew. Naraz jakiś kształt przemknął błyskawicznie obok niej. Zobaczyła, jak obcy zostaje odrzucony w tył potężnym kopniakiem wymierzonym prosto w splot słoneczny. W locie rozłożył ręce, chlapiąc dookoła krwią. Na nic się to jednak nie zdało – odbił się plecami od ściany i osunął na podłogę.
– Żyjesz?! Widziałaś gdzieś apteczkę?! – głos Jacka dochodził do dziewczyny jakby z oddali. Karolina patrzyła na niego zamglonymi oczami. Rana na ręku obficie krwawiła, jednak nie przejmowała się tym – fakt ugryzienia przez innego człowieka tak silnie odcisnął się na jej psychice, że skutecznie wyłączył jej zdolności percepcyjne na najbliższe kilkadziesiąt sekund.
– Karolina! Pokaż mi rękę! – Jacek nie dawał za wygraną.
Dziewczyna niczym w letargu zrobiła, o co prosił. Skąd ona znała tego chłopaka? „Wygląda znajomo i ma taki ciepły głos” – pomyślała.
– Puść, daj mi zobaczyć. – Jacek starał się mówić spokojnie, żeby tylko dziewczyna pozwoliła mu spojrzeć na ranę i ocenić zagrożenie. Karolina zabrała dłoń zakrywającą ranę. Gdyby odbierała bodźce zewnętrzne, zobaczyłaby, jak kolor skóry twarzy kolegi z białego zmienia się na zgniłozielony. Rana była poważna – z jej wnętrza połyskiwały ścięgna i mięśnie dziewczyny.
– Mówiłem ci, żebyś do niego nie podchodziła. Cholera, mówiłem! – powiedział. Nie spotkał się z najmniejszą reakcją, dziewczyna dalej milczała. Nagle Jacek wymierzył jej siarczysty policzek. Karolina od razu powróciła do świata żywych. Popatrzyła na kolegę, potem przeniosła wzrok na podnoszącego się z podłogi mężczyznę i w mig wszystko sobie przypomniała. Poczuła pulsujący ból przedramienia i cofnęła rękę.
– Poczekaj tu, musimy wziąć apteczkę – powiedział Jacek, po czym wszedł do kuchni.
– Jacek, on wstaje! – piskliwy krzyk koleżanki odbił się echem od szafek. – Wracaj, szybciej!
Zakrwawiony mężczyzna mozolnie i z wyraźnym trudem podnosił się z wykładziny. Karolina zauważyła, że ma olbrzymi problem ze skoordynowaniem ruchów. Nagle usłyszała trzask pękającego plastiku, odwróciła głowę i ujrzała Jacka stojącego w drzwiach kuchni z apteczką w ręku. Wyrwał ze ściany całe pudełko, wiedząc, że nie będzie miał czasu na opatrywanie koleżanki w tym miejscu.
– Dobra, idziemy stąd – powiedział.
– Gdzie? – zapytała Karolina. Jacek wyraźnie się zawahał. Spojrzał na dziewczynę, potem przeniósł wzrok na drzwi prowadzące na korytarz. Już chciał powiedzieć, żeby przeskoczyli gramolącego się z ziemi człowieka, przeszli przez hol i udali się na zewnątrz budynku, gdy w drzwiach pojawiła się kobieta. Z pozoru przypominała pokrwawionego mężczyznę, jednak – ku ich zdziwieniu – wyglądała jeszcze bardziej przerażająco. Ochłap skóry zwisający bezwładnie z jej twarzy odsłaniał kość policzkową i kawałek szczęki. Jej włosy były sklejone krwią, a ubranie obficie upstrzone bordowymi plamami. Jeden z obcasów był złamany, a z rozciętego uda skapywała krew. Kobieta odcięła jedyną drogę ucieczki. W tym samym czasie przewróconemu mężczyźnie udało się wreszcie wstać. Naraz oboje ruszyli w ich kierunku. Karolina i Jacek stali, nie wierząc w to, co widzieli.