– Macie jakiś pomysł, skąd to się wzięło? – zapytała dziewczyna.
Po tym pytaniu cała trójka milczała przez długie minuty.
– Tam w obozie, na Polach był pewien mężczyzna – zaczęła w końcu Kaja. – Opiekował się mną tuż po tym, jak mnie przywieźli. Dali mi jeść, zbadali. Na szczęście nie miałam gorączki. Twierdzili, że najpierw ma się wysoką gorączkę. Po tym można szybko poznać, czy ktoś jest zarażony, czy nie. Ja nie miałam, więc mnie zaprowadzili do namiotu tych zdrowych. Poza mną nie było w nim nikogo, natomiast ten drugi był pełny… Ludzie byli przykuci kajdankami do łóżek. Uzbrojona straż. Rozumiecie?
Rozumieli, ale żaden z nich nie chciał przerywać opowieści, toteż tylko kiwnęli przytakująco głowami.
– Bał się ich – dziewczyna zaczęła po chwili mówić dalej. – Ten mężczyzna powiedział mi wprost, że nie wiedzą i nie rozumieją, z czym mają do czynienia. Wyglądał na takiego, który wiele w życiu już zobaczył i wiele przeżył. Ale teraz się bał.
– Wszyscy się boimy – stwierdził Paweł – ale wyjdziemy z tego, nie martw się.
– Przegraliśmy – powiedziała Kaja.
To jedno krótkie słowo wbiło się niczym zimny sztylet prosto w serce Pawła. Odetchnął głęboko i już otwierał usta, żeby jakoś pocieszyć córkę, gdy ubiegł go Max.
– Przegrana to stan umysłu. Nikt nie jest pokonany, dopóki nie zaakceptuje porażki jako swojej aktualnej rzeczywistości – powiedział, patrząc Kai prosto w oczy. – Bruce Lee, Wejście Smoka – dodał na koniec.
W oku dziewczyny dostrzegł jakby błysk nadziei, co mu w tym momencie zupełnie wystarczyło. Wiedział, że udało mu się ją pocieszyć i że delikatny płomień dalej się tli w jej sercu.
Bielany, godzina 08:27.
Porzuciwszy nadzieje związane z Arkadią, skierowali się prosto do mieszkania Tomka, dokąd udało im się dojechać prawie pół godziny późnej. W normalny dzień przejechanie dzielącej oba miejsca drogi zajmuje mniej niż dziesięć minut, jednak teraz było zupełnie inaczej. Niektóre ulice były zakorkowane i trzeba było szukać alternatywnych przejazdów wąskimi uliczkami, które często okazywały się ślepe. To, co po drodze zobaczyli na Marymoncie, na długo odebrało im chęć prowadzenia jakiejkolwiek dyskusji.
– Okej, to prawie tutaj – powiedział Tomek, odzywając się pierwszy raz od kilkunastu minut. – To tamten blok, widzicie?
Wskazał ręką niewysoki budynek, mieszczący się bezpośrednio przy ulicy. Podjechali policyjną furgonetką prawie pod samą klatkę. Kuba wysiadł jako pierwszy, od razu odbezpieczając broń. Natalia i Tomek stanęli tuż za nim.
– Wygląda na to, że mówiłeś prawdę – stwierdził ponuro policjant, patrząc na ciemne plamy krwi, którymi był udekorowany zarówno chodnik, jak i ulica.
Poza krwią nie było ciał. To znaczy, nie było całych ciał – gdzieniegdzie było tylko widać fragment czyjejś ręki i podarte strzępy ubrania. Jednak nic poza tym. Ten sam zapach co wcześniej, ta sama zaschnięta krew. Te same chaos i rzeź. Prawdopodobnie każdy zaułek miasta wyglądał teraz identycznie. Anarchiści byliby zachwyceni.
– Drugie piętro, tam gdzie jest otwarte okno – zakomunikował chłopak, patrząc podejrzliwie w stronę własnego mieszkania. Oczami wyobraźni widział, jak buszują w nim paskudne kreatury, które chciały go pożreć. To już w ogóle przegięcie, bo bycie zjedzonym na ulicy jeszcze jakoś ujdzie.
– Prowadź – powiedział Kuba, cały czas czujnie rozglądając się po okolicy.
To było logiczne, jednak Tomkowi niezbyt przypadło do gustu. Bał się, że w środku znajdą zarażonych sąsiadów lub inne, równie mało przychylne postacie. Kuba, wyczuwając obawy chłopaka, klepnął go delikatnie po ramieniu i dodał:
– Spokojnie, kryjemy cię.
– No dobra – Tomek ruszył ku drzwiom, prowadzącym na klatkę schodową.
O dziwo te były zamknięte. Chłopak wstukał kod i podczas przeszywającego wszechobecną ciszę bzyczenia, pociągnął za klamkę. Normalny dźwięk domofonu był teraz tak głośny, że zdawał się mieć moc tłuczenia szkła, więc cała trójka rozglądała się w panice, czekając tylko, aż zwabione dźwiękiem potwory wypadną zza rogu. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Kiedy tylko wkroczyli na klatkę, uderzył ich fetor gnijącego mięsa. Było ciepło i duszno, więc ciała rozkładały się w ekspresowym tempie. Wszyscy automatycznie zasłonili nosy rękami, a Natalia musiała aż wyjść i odkaszlnąć, niemalże wymiotując na chodnik. Kuba wyszedł za nią. Tomek został wewnątrz, wpatrując się w szczyt schodów jak zahipnotyzowany. Każda część jego ciała, każda najmniejsza kosteczka chciała uciekać. Jednak coś kazało mu ruszyć naprzód. Iść i odzyskać odebrane wcześniej mienie, walczyć o swoje i jeżeli będzie taka potrzeba – zginąć. Ale zginąć z honorem. Mówią na to chyba patriotyzm lokalny. Albo nawet bohaterstwo. Dla innych może to być po prostu głupota. Jednak ta wyprawa miała jeszcze jedną, ale ważną przesłankę, której nie wolno było lekceważyć. Musiał wejść do mieszkania, bo potrzebowali kluczy od działki. Oczywiście mogli rozwalić zamki łopatami czy bronią palną, jednak wtedy nie byłyby tak wytrzymałe, jak są teraz, a to z kolei mijało się z celem.
– Dobra, możemy już iść – powiedział cicho Kuba.
Tomek spojrzał na niego, potem na Natalię, stojącą tuż za nim. Kiwnął jej porozumiewawczo głową, a dziewczyna odpowiedziała tym samym. Dodatkowo na jej ślicznej buzi pojawił się przepraszający uśmiech, z serii tych, po których mężczyzna jest w stanie wybaczyć kobiecie najcięższe przewinienia, jak rozbicie samochodu czy brak piwa na liście zakupów. Czas zwolnił. Uśmiech Natalii był niczym promień światła przebijający się przez ciemne i mroczne poszycie lasu, jak drogowskaz dla zagubionego wędrow…
– Idź – ponaglił go Kuba, bezceremonialnie przerywając przesłodzoną wizję.
Tomek potrząsnął głową, jakby odganiał osę, i wspiął się na pierwszy stopień schodów. Lufy karabinków skierowane były na ich szczyt, do którego zbliżali się z każdą chwilą. Na szczęście blok nie był aż tak stary i schody nie były drewniane, tyko betonowe, więc przy odrobinie zaangażowania i chęci można było iść bezszelestnie.
Wreszcie dotarli do zakrętu, z którego było widać drzwi prowadzące do mieszkania Tomka. Słabe światło wpadało przez mizerne okno umieszczone na klatce schodowej, ukrywając wszystko w tajemniczym półmroku. Drzwi były uchylone. One, tak jak i większa część klatki, umazane były zaschniętą, rdzawą krwią, która prawdopodobnie należała do sąsiada z naprzeciwka. Tomkowi przypomniały się jego agonalne krzyki i paniczny strach, jaki wtedy odczuwał. Przełknął ciężką gulę, która mu uwięzła w gardle, i ruszył cicho przed siebie. Lepiej mieć już to za sobą.
Lufa karabinku MP5 zajrzała do mieszkania jako pierwsza. Za nią pojawiła się dłoń Kuby. Jako doświadczony policjant, niejednokrotnie pracujący w terenie, wszedł pierwszy. Trzymał fachowo broń w dołeczku strzeleckim, podczas gdy maksymalnie rozszerzone źrenice lustrowały każdy najmniejszy fragment widzianej przestrzeni. Zagracony przedpokój, przewrócona szafka na buty i sterta gratów, imitująca barykadę. Szybko się domyślił, że ta ostatnia nie wytrzymała. Policjant zrobił długi krok i wszedł głębiej. Szybkim ruchem zajrzał do pokoju, w którym Tomek kilkanaście godzin wcześniej oglądał telewizję, a potem się upił. Na stole dalej stała flaszka. Kuba zajrzał jeszcze do kuchni, po czym dał znak pozostałym, że mogą wejść.
– Faktycznie wysoko, a wydaje się, że to tylko drugie piętro – stwierdziła Natalia, podchodząc do okna. – Ja bym chyba nie skoczyła – dodała z nieukrywanym podziwem, a Tomek poczuł jak się czerwieni.
– No wiesz… – zaczął niepewnie.
– Kochanie, jakbyś musiała, to byś skoczyła – powiedział Kuba. Magia po raz kolejny prysła.
Tomek nie skomentował tego w żaden sposób, tylko poszedł do przedpokoju i zaczął odsuwać szpargały zagracające podłogę.
– Co ty robisz? – zapytał zdziwiony Kuba.
– Odgarniam to. Chcę zamknąć drzwi – wystękał chłopak, dźwigając do pionu szafkę z butami.