Выбрать главу

Kuba poczuł, jak przez jego ciało przebiega skurcz. Natalia wzięła go za rękę swoją zimną i mokrą od potu dłonią. Drżała jak w febrze, jej oczy zaszły łzami. Nikt nie był w stanie wykrztusić z siebie chociażby jednego słowa. Po prostu siedzieli i chłonęli to, czego nie powinien widzieć żaden człowiek. „To nie mogło się stać naprawdę, nie, niemożliwe” – myśleli równocześnie. Coraz częściej używali ostatnio tego słowa, a rzeczywistość udowadniała im na każdym kroku coś zupełnie innego.

– Ja pierdolę, kurwa mać – wyrzucił z siebie Tomek, chowając głowę w ręce i kuląc się na kuchennej podłodze. Nie chciał już wyglądać przez okno, teraz chciał tylko zapaść się pod ziemię, uciec. Zrobić cokolwiek, tylko nie być w tym miejscu i w tym czasie. Zniknąć, bo to, czego przed chwilą był świadkiem, nie mogło wydarzyć się naprawdę. To na pewno był jakiś chory żart. „Tak jak i wszystko, co widziałeś przez ostatnią dobę, tak?” – usłyszał pytanie gdzieś pod sklepieniem czaszki.

Czyli nie. Zabili ich. Bez żadnych wątpliwości.

– Jezu – wyrzuciła z siebie Natalia i zaczęła płakać. Kuba błyskawicznie położył jej dłoń na ustach, pokazując palcem, żeby była cicho. Dziewczyna zmarszczyła brwi, jednak spojrzała w pełne determinacji oczy męża i kiwnęła porozumiewawczo głową.

– Musimy być cicho, bo nas znajdą i zabiją jak tamtych – wyszeptał mężczyzna. Ciężko było mu wypowiedzieć te słowa. Dalej pozostawali zwierzyną, jednak do polowania włączył się nowy myśliwy. I to taki, wobec którego mieli tak olbrzymie nadzieje.

– Co teraz? – zapytał cicho Tomek.

Kuba tylko pokręcił głową i pokazał kciukiem w stronę okna.

– Poczekamy, aż pojadą. Wtedy porozmawiamy – wyszeptał.

Za oknem słychać było miarowe warczenie ciężkiego silnika transportera, ale wiadomo było, że żołnierze lada chwila odjadą. „Przecież nie będą chyba przebywać długo na miejscu zbrodni?” – zastanowił się Kuba. „Zbrodni? Jakiej zbrodni, przecież to teraz normalna sprawa, więc żołnierze nie będą uciekać z podkulonymi ogonami. Wykonywali rozkazy. Nie, chcieli zabić. Są zdegenerowani i uwielbiają zabijać. To pewnie nie wojsko, tylko przebrani degeneraci. Znajdą nas i w najlepszym wypadku też zabiją. Albo zabiją mnie i Tomka, a Natalię zabiorą. Nie, nie pozwolę im na to. Prędzej sam ją zabiję. No ale jak, jak do niej strzelić? Spokojnie, nie znajdą nas. Przeczekamy chwilę cicho, zaraz pojadą, i wtedy wymkniemy się z miasta. Tak, to jest dobry plan. Pewnie złapią nas pod drodze, pewnie stworzyli taką blokadę, że mysz się nie prześlizgnie. Ale nam się uda. Ludzie przecież uciekali z obozów koncentracyjnych, nam też się uda. Niemożliwe, żeby zamknęli miasto tak szczelnie. Nie, nie tutaj. Na pewno się uda. A jeśli tu wejdą, to ich zabiję”.

Przez głowę przelatywały mu dziesiątki myśli na sekundę. Jedna wypierała drugą.

– Bojar, weź Długiego i przeszukajcie ten blok – usłyszeli głos zza okna. To jedno zdanie niemalże przyprawiło całą trójkę o zawał serca, jednak szybko zrozumieli, że to nie o ich blok chodziło. Żołnierze dostali rozkaz przeszukania mieszkania, z którego wyszli zastrzeleni ludzie. „Oby nie wpadli na pomysł, że trzeba przeszukać sąsiadujące bloki” – modliła się w duchu Natalia.

– Tylko uważajcie – powiedział ten sam głos, który wydał żołnierzom polecenia. Dwa krótkie, rzeczowe „tak jest” potwierdziły wykonanie rozkazu.

Następne minuty siedzieli w milczeniu, a ich nerwy były napięte jak postronki. Czas ciągnął się jak niczym miód wylewający się powoli z pękniętego słoika. Nikt nie odezwał się nawet jednym słowem. Każdy nasłuchiwał.

Kilkanaście minut później kolumna odjechała, a oni dalej tkwili sparaliżowani na kuchennej podłodze. Już wtedy każde z nich rozumiało, że ich życie już nigdy nie będzie takie same, jak było kiedyś. Bali się wstać i wyjrzeć za okno, na skąpaną w słońcu ulicę, na której leżały teraz trzy ciała bestialsko zamordowanych ludzi.

– Musimy uciekać. I to szybko – zadecydował Kuba, przerywając milczenie. Nie wiedział, ile czasu stracili na bezczynne siedzenie. Może minuty, może godziny. Tak czy inaczej, czas pędził, a oni tkwili w miejscu.

– Wstajemy – powiedział i podniósł się jako pierwszy. Po chwili wszyscy byli już na nogach i tylko Tomek odważył się wyjrzeć za okno. Jego ciekawość okazała się silniejsza. Ciekawość lub chęć zapamiętania tej sceny, żeby wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski. Na przykład takie, że nikomu już nie można ufać.

Jednak nie było mu to dane – jego rzeczywistość po raz kolejny została wywrócona do góry nogami.

– Zniknęli – wyszeptał.

– Co? – zapytał Kuba i spojrzał na bladą twarz chłopaka.

– Ci zastrzeleni. Zniknęli. Zobacz – powiedział Tomek i wskazał palcem krwawe kałuże, w których jeszcze przed paroma minutami leżały zwłoki.

– Co jest…? – zapytał Kuba.

W odpowiedzi usłyszał głuche warknięcie, dobiegające z ulicy.

Centrum, godzina 11:12.

Max wychylił się zza krawędzi kasy i wyjrzał na zewnątrz.

– Dalej tam jest? – zapytał cicho Paweł, głaszcząc głowę śpiącej na jego nogach córki.

Chłopak kiwnął twierdząco głową.

– Uparte bydlę – stwierdził z rezygnacją. – Myślałem, że znudzi się tak, jak pozostałym, i sobie pójdzie. Ale chyba nie da tak łatwo za wygraną.

Paweł nie odpowiedział, tylko po raz kolejny pogrążył się w myślach. Spędzili ostatnie kilka godzin w kawiarni, czekając, nie wiadomo na co. Po zamknięciu drzwi i krótkiej rozmowie, zjedli wczorajsze muffiny i inne ciastka, jakie znaleźli w szklanych gablotach, a niewiele później Kaja jako pierwsza padła i usnęła. Max czuwał jeszcze kilkanaście minut, ale w końcu i jego zmorzył sen. Tylko Paweł, jako profesjonalny żołnierz, pozostał na straży i nie zmrużył oka, chociaż wiele by oddał za bezpieczny kawałek przestrzeni, w którym mógłby się położyć i zregenerować.

– On chyba stąd nie pójdzie – powiedział Max. – Nie możemy się go jakoś cicho pozbyć i stąd wyjść?

– Możemy – odpowiedział Paweł, uważając, żeby nie obudzić Kai. – Ale musielibyśmy to zrobić bardzo, bardzo cicho, bo echo rozniesie strzał po korytarzach i za chwilę będziemy mieć na głowie całe stado tych stworzeń. Poza tym przydało się wam trochę snu.

Max ponownie kiwnął głową, jednak po chwili dopytał:

– A ty coś spałeś?

Chłopak znał odpowiedź na to pytanie, ale stwierdził, że miło będzie zapytać. Paweł odpowiedział, że nie. W jego głosie nie było pretensji ani żalu, właściwie to ton wypowiedzi był wyprany z jakichkolwiek emocji. „Ciekawe, jak to jest” – zastanowił się Max. „Nie czuć żalu, współczucia czy nie przejmować się sumieniem. Złudzenia moralności też są odkładane przez niektórych na bok i człowiek robi to, co ma do zrobienia”. W głębi Max zawsze do tego dążył, przynajmniej tak mu się wydawało. Chciał być zimny i oschły, schowany za pancerzem z lodu i nikogo do siebie nie dopuszczać. Jednak miniona doba pokazała mu, jak bardzo jego wyobrażenie o sobie odbiega od tego, jaki faktycznie jest.

– To co robimy? – zapytał ponownie. – Może prześpij się trochę, a ja teraz popilnuję?

Oczy Pawła błysnęły.

– Nie, dzięki – powiedział, a tym razem jego głos zdradzał emocje. Czyste rozbawienie.

– No co, poradzę sobie. Nie usnę – stwierdził nieco buńczucznie chłopak, równocześnie marszcząc brwi.

– Wiem, spoko. Nie o to mi chodzi – powiedział żołnierz, by zażegnać ewentualny mikrokonflikt. – Nie chcę teraz spać, bo myślę, że niedługo powinniśmy się zbierać.

– To jak stąd wyjdziemy?

– Sprzątniemy go po cichu – powiedział mężczyzna, delikatnie wychylając się zza lady. Zombie dalej uparcie trwał na posterunku, jak lis czający się przy wyjściu z kurnika.

– Po cichu? – drążył temat chłopak. Pawła zaczynało to odrobinę irytować, jednak zdawał sobie sprawę, że Max nie wszystko widzi jego oczami.

– Tak – odpowiedział. – Albo nożem, albo skręcę mu kark. Może to zadziała. Jak przerwę mu rdzeń kręgowy to powinien paść.