– A jak nie? Padają dopiero po strzale w głowę. Niejedna kula pewnie roztrzaskała kręgosłup, a oni szli dalej – stwierdził przytomnie chłopak.
– Tak, masz rację – skomentował Paweł i zamyślił się na chwilę. – To zostaje nam strzał w łeb. Albo nóż w czoło. A potem bardzo szybki bieg.
Taka odpowiedź niezbyt usatysfakcjonowała Maxa, ale był świadom tego, że są w patowej sytuacji i muszą podjąć jakieś działanie, zanim będzie jeszcze gorzej.
– No dobra – powiedział tylko.
– Wydostaniemy się jakoś na górę, znajdziemy samochód i pojedziemy do twoich rodziców.
Chłopak podniósł głowę i spojrzał w szare oczy komandosa. Poczuł olbrzymią wdzięczność, ale po chwili sposępniał.
– Nie musimy już do nich jechać – powiedział z wbitym w podłogę wzrokiem. – Wszystko się rozpieprzyło. Mieliśmy dobry transport i plan, a teraz znowu chowamy się pod ziemią, bo nie dość, że na powierzchni latają zombie, to jeszcze strzelają do nas nasi właśni żołnierze. Przecież to jakaś paranoja! Jak tak w ogóle można? Widzieli, że nie jesteśmy chorzy – twarz chłopaka nabiegła purpurą, gdy w sekundę zrobił się wściekły. Paweł chciał, żeby uszło z niego napięcie, toteż się nie odzywał, tylko pozwalał chłopakowi się wygadać. – To jest chore – ciągnął dalej Max. – Powinniśmy się trzymać wszyscy razem, jak my tutaj, a nie strzelać do innych żywych ludzi. Czy oni tego nie rozumieją? Dlaczego to zrobili?
Po kilkunastu sekundach ciszy do Pawła dotarło, że ostatnie pytanie zostało skierowane właśnie do niego.
– Bo takie mieli rozkazy – powiedział ponuro. Znał wagę rozkazu, jednak nigdy nie potrafił zrozumieć żołnierzy, którzy ślepo wykonywali te najgorsze, najgłupsze polecenia. Jak na przykład strzelać do cywilów we własnej stolicy. Dla Pawła to niczym nie różniło się od masakr, jakie odbywały się chociażby w Afryce.
Jednak pytanie pozostawało otwarte. Dlaczego żołnierze Wojska Polskiego strzelali do pobratymców, wiedząc, że ci nie są zainfekowani? Może choroba przenosi się też powietrzem, może atakuje mózg i powoduje niepohamowane ataki agresji? A może po prostu to sprawiło im przyjemność lub to po prostu nie byli żołnierze, tylko przebrani cywile. Zbyt wiele pytań i zbyt mało odpowiedzi. Nie było sensu teraz się nad tym zastanawiać. Jednak gdy człowiek ociera się o śmierć, to nie może przy tym tak po prostu przejść obojętnie i machnąć na wszystko ręką.
Nagle Kaja zerwała się jak rażona prądem. Usiadła na podłodze i zdezorientowana, zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Dopiero, gdy napotkała spokojny wzrok Pawła i ciekawe spojrzenie Maxa, przypomniała sobie, gdzie jest i co się stało. Potrząsnęła głową i jakby zawstydzona, zapytała:
– Długo spałam?
– Kilka godzin. Jest dwunasta – odpowiedział, uśmiechając się, Paweł. – Zmogło cię, jakbyś robiła w polu przez ostatnią dobę. No, albo walczyła o życie i uciekała przed ludźmi, którzy próbują cię zjeść – dodał, pieszczotliwie mierzwiąc jej włosy.
Dziewczyna nienawidziła tego z całego serca, lecz tym razem nie odsunęła głowy przed ręką ojca. Wcześniej nawet przez chwilę nie przypuszczała, że go jeszcze kiedykolwiek ujrzy, więc taki gest wydał się teraz mniej irytujący niż do tej pory. Ba, nawet można by rzec, że był miły.
– Szczerze, to chyba wolałabym to pierwsze – stwierdziła, odwzajemniając uśmiech. – Co robimy?
– O, proszę. Dopiero co wstała, a już żądna przygód – stwierdził ironicznie Paweł.
Kaja posłała ojcu karcące spojrzenie. Widocznie nie była w nastroju do żartów, co oczywiście dało się zrozumieć.
– Kombinujemy, jak stąd wyjść i wydostać się na powierzchnię – wtrącił się Max.
– Dzięki – odpowiedziała dziewczyna, patrząc na chłopaka. – Wymyśliliście już, jak to zrobić?
– Najpierw musimy się pozbyć tego głąba, który się do nas dobija od paru godzin – odpowiedział. – Potem wyjdziemy jakimiś schodami, znajdziemy samochód i spadamy stąd.
– To brzmi jak plan – stwierdziła Kaja, uśmiechając się delikatnie.
– Dobra, chyba nie ma na co czekać – powiedział Paweł i podniósł się z podłogi. Widząc zbliżającego się człowieka, zombie za szybą dostał szału. Komandos podszedł bliżej i wpatrywał się w kreaturę. Zombie nacierał na szkło, waląc w nie rękami i próbując przez nie przejść, jakby ono nie istniało. Wszystko było upaćkane krwią i śliną. Paweł przekręcił delikatnie głowę i powiedział szeptem:
– Nie widzisz czy nie rozumiesz szkła? – zapytał bardziej siebie niż kogoś z pozostałych osób. Jednak oni i tak usłyszeli.
– Co mówiłeś? – zapytała Kaja.
Podeszła bliżej ojca, ale do szyby się nie zbliżyła. Wolała przyjrzeć się potworowi ze względnie bezpiecznej odległości.
– Zastanawiam się, dlaczego on to robi. Albo nie widzi szkła, albo nie rozumie, czym ono jest. Jednak powinien zrozumieć, skoro od paru godzin nie udało mu się przez nie przebić – odpowiedział Paweł.
– Albo zapomina – dodał Max, podchodząc do pozostałej dwójki. – Może nie ma w ogóle pamięci i nie kojarzy, że sekundę temu odbił się od przeszkody. Dlatego cały czas naciera.
– Może – powiedział cicho Paweł. – Dobra, odsuńcie się.
Max i Kaja usłuchali, wycofując się i zbliżając do siebie. Tak było o wiele raźniej i bezpieczniej.
Paweł podszedł i otworzył drzwi, jednocześnie sprzedając przeciwnikowi potężnego kopniaka prosto w splot słoneczny. Zombie wycofał się o kilka kroków, desperacko próbując zachować równowagę. Mężczyzna był pod wrażeniem, że potwór się nie przewrócił, ale nie pozwolił, żeby to uczucie go zdominowało. Idąc za ciosem, postąpił parę kroków do przodu i powalił przeciwnika eleganckim obrotem, jednocześnie go podcinając. Ten, w akompaniamencie dzikiego kwiku wyrżnął w posadzkę, w locie próbując złapać swojego prześladowcę, na co Paweł oczywiście nie pozwolił. Wiedział, że jest szybszy i mądrzejszy. Wiedział też, że nie może pozwolić się ugryźć czy chociażby zadrapać, więc stąpał wyjątkowo ostrożnie, pamiętając jednocześnie, że jego ruchy muszą być szybkie i pewne. Ta gra nie przewidywała powtórek czy drugich szans.
– Tato!
Paweł odwrócił się i zobaczył Kaję, trzymającą w ręku wielki kuchenny nóż. Podała mu go, a Paweł w podziękowaniu kiwnął głową. Kawał stali był długi na co najmniej osiemnaście centymetrów, doskonale utrzymany i naostrzony. Prawdopodobnie do tej pory jego głównym zadaniem było krojenie miękkich owoców. Mężczyzna nie zastanawiając się zbyt długo, podszedł do gramolącego się z podłogi potwora, szybkim ruchem złapał go za kark i uniósł delikatnie. W ten sposób jego głowa bezwiednie odchyliła się w tył, eksponując nieosłoniętą brodę, w której błyskawicznie zatopił się nóż. Zombie targnął się w pośmiertnej konwulsji, po czym opadł bezwładnie na posadzkę. Całość trwała mniej niż pięć sekund, a obeszło się cicho i bez zbędnych hałasów.
Max i Kaja stali, wpatrując się w Pawła, który najpierw rozejrzał się, a następnie, upewniwszy się, że teren jest bezpieczny, wytarł nóż do sucha. Byli pod wrażeniem perfekcyjnego pchnięcia, jak i tego, że podszedł do bezpośredniego starcia z takim potworem.
– Masz zajebistego ojca – stwierdził z zazdrością Max.
– Dzięki. Wiem – odpowiedziała Kaja, ale żadne nie spuściło wzroku z leżących na ziemi zwłok. Dalej jakaś część ich świadomości wypierała to, co się dzieje. Gdyby teraz wpadła policja i rzuciła ich na ziemię z powodu zamordowania przypadkowego przychodnia, chyba poczuliby ulgę. Bo wyszłoby na to, że wszystko, co się wydarzyło, miało miejsce tylko w ich głowach. Niestety, nie było tak pięknie, jakby chcieli.
– Ej, obudźcie się – przywołał ich do porządku Paweł. – Macie swój sprzęt?
– Tak, twój też – powiedział Max, postępując krok do przodu. Podał Pawłowi jego plecak i karabin. Ten wziął go bez słowa, zarzucił na plecy i ponownie się rozejrzał. Niestety nie mieli zbyt wielkiego wyboru – stali pośrodku korytarza i mogli albo wrócić, skąd przyszli, albo iść dalej w kierunku centrum. Jakby odgadując jego myśli, odezwał się Max:
– Możemy jeszcze zejść na peron i iść wzdłuż torowiska.
– Nie, dzięki – odparł błyskawicznie Paweł. – Już raz to przeszedłem i nie zamierzam tego powtarzać. Idziemy dalej.