Выбрать главу

— Sądzisz, że Czarnoksiężnik puścił cię wówczas wolno, bo taką siłę okazałeś? Że go zwyciężyłeś? A co sam mi mówiłeś? Pomyśl. Jakie jest zwycięstwo kratistosa? Nie mord, nie zniszczenie, do tego zdolny jest byle niewolnik. Kratistos natomiast zwycięża przez narzucenie swej Formy.

Objęła piersi ramionami, jakby zimny wiatr znad morza nareszcie przebił się przez jej kurtę.

— Pozwoliłam ci odejść, wyjechać, bo dobrze widziałam, znałam cię przecież jak nikt inny — widziałam, że to nie Hieronim Berbelek wrócił wtedy z Kolenicy.

— A kto?

— Szczur Czarnoksiężnika! — warknęła. — A teraz wzrosłeś tysiąckroć.

Po raz drugi się roześmiał.

— Śmiej się, śmiej! — natarła na niego, nie odwracając już wzroku.

Spoglądał na nią z zainteresowaniem, przechyliwszy lekko głowę.

— Oni cię tolerują — mówiła, szybko i coraz szybciej, zlewając ze sobą vistulskie słowa — bo cię potrzebują. Wybrali surowiec, wykuli sobie oręż… Chciałabym zresztą poznać tego kowala. Ty już tego nie widzisz; jedynie ktoś, kto znał cię dobrze od dawna… Czytam gazety, wszystko dobrze przemyślałam — a teraz widzę, że miałam rację. Wiedźma potrzebowała na adynatosów kratistobójcę, ale wiedziała, że każdy, kto jest wystarczająco silny, by pokonać kratistosa, jest tym samym zbyt silny, by ona mogła go kontrolować, nie pójdzie więc na zatracenie, w bój, w serce kakomorfii, lecz wykroi sobie fortunę na Ziemi. Jak rozwiązać ten nierozwiązywalny paradoks Formy i siły? Właśnie tak: znaleźć nieszczęśnika w momencie upadku, w chwili słabości — i wtedy narzucić mu Formę. Podniosłeś się i jesteś tym, kim chciała, byś się stał. Ale gdy spełnisz swe zadanie… Wygnają cię lub zabiją. Jednego nie są bowiem w stanie tolerować: kratistobójcy, wiecznego dla nich zagrożenia, człowieka, o którym już z całą pewnością wiadomo — i który z całą pewnością wie to o sobie — że jest w stanie stanąć przed kratistosem, podnieść na niego rękę, zabić. Stanowisz cierń w boku każdego kratistosa, miecz Damoklesa zawieszony nad głowami Potęg. Nie będzie dla ciebie miejsca na Ziemi. Ani zresztą na Księżycu, oczekujesz litości od Illei Okrutnej? Czy kiedykolwiek obiecywała ci nagrodę, wieczne życie w spokoju, azyl? Nie. I nie obieca. Nawet jeśli jakoś przeżyjesz, jeśli przetrwasz Aetherową Wojnę — oni cię wygnają, Hieronimie, zabiją cię.

Skinął głową. Wyciągnął dłoń ku jej twarzy, blademu policzkowi.

— Wiem. Cofnęła się od jego dotyku. Uśmiechnął się, już bez śladu ironii.

— Masz rację, masz we wszystkim rację. Zrozum więc: taka jest moja natura. Chcę tego, śnię o tej bitwie, to mój cel.

— Co ty mi tu za głupoty

— Napisz do niej czym prędzej. Może zdążysz na nadanie imienia swojej wnuczce. Teraz pojedziemy do pałacu, przedstawię cię księciu. Złapałaś katar? Masz, wysiąkaj nos. Porte! Gorącej qahwy! I zamknij te przeklęte okna. Poślesz po bagaże esthle do… Gdzie ty się zatrzymałaś?

Ω

Floty, Armie, Horrory

Rrrdumm, rrrdumm, rrrdummmmm, wojna wylewa się przez granice Złotych Królestw i trzęsie się ziemia pod nogami bestii.

Z Am-Szasy i Am-Tuur, z Królestw wschodnich i ze złudnych obrazów pustynnych, z serca Sadary, stamtąd wyszły armie Aegiptu. Najpierw setki, tysiące dzikusów, Negrów półzwierzęcej morfy. Jak zostali najęci, tak ich popędzono: szczepami, wioskami, rodzinami. Ciągnęli pieszo, boso, z dzirytami, tarczami, łukami, kurroi i dmuchawkami, ze skórzanymi tobołkami na plecach i na głowach, w strasznym jazgocie barbarzyńskiej muzyki. Potem wojska najemne z północy i ze wschodu, w tym uralskie i induskie; długie procesje wozów, zwierząt, makin wojennych. Nocami dymy z ognisk przesłaniają ćwierć gwiazdoskłonu. Potem Kolumna Horroru, z całym swoim taborem i wszystkimi służbami wspomagającymi. Potem wojska Aegiptu Górnego i Dolnego, formacje o tysiącletniej tradycji pod starożytnymi chorągwiami, mamlucy hescy i nehescy, Gwardia Anubisa, Krokodyle zaprzysiężeni Nabuchodonozorowi. Pośród nich — sam Nabuchodonozor Złoty, skryty za muślinowymi zasłonami, w domu kołyszącym się na grzbiecie białego elefanta wymorfowanego do niespotykanej wielkości, w otoczeniu dziesiątków innych elefantów, pomalowanych w żółtobrunatne barwy Aegiptu, w otoczeniu tysięcy jeźdźców dosiadających bojowych zebr, xewr i jednorożców. Biją bębny, drży ziemia. Pastuchy podążające pół dnia za armią prowadzą wielkie stada bydła: mięso dla armii. Pochód przechodzi przez złotą sawannę, pozostawiając za sobą szeroki na stadiony szlak zdeptanej trawy i zrytej ziemi, uciekły stąd wszystkie zwierzęta, uciekają już przed nadciągającą wojną. Wojsko przemieszcza się w dzień, w nocy zatrzymuje się w gigantycznych obozach, kilkugodzinnych miastach namiotów i ognia. Powoli, lecz nieubłaganie zmierza na południe, ku Suchej Rzece, ku Krzywym Krainom.

Z miast hadżdżaryjskich i Reboeum, z Królestw zachodnich wyszły armie Huratów, niewiele mniej liczne od aegipskich. Im także towarzyszy Kolumna Horroru. Równie liczne są zastępy najemnych wojsk Ludu Morza. Ligator III Hurata osobiście prowadzi armie. W klatce ze złota i jedwabiu, doglądany przez ślepych Bezimiennych, na platformie ciągnioniej przez sześćdziesiąt sześć chowołów podróżuje kratistos Józef Sprawiedliwy. Ponieważ nikt nie zna jego twarzy, po nocnych obozach krążą opowieści o milczącym nieznajomym, przemykającym pod gwiazdami pośród namiotów i ognisk i przysłuchującym się z cienia rozmowom Huratian. A kto wypowie w jego obecności kłamstwo, nie wypowie już nigdy ani słowa więcej. Na granicy światła zbierają się hieny i szakale, wilki pustyni, padlinożercy krążą po niebie. Lecz z każdym dniem Huratianie dostrzegają więcej zwierząt, których nie potrafią nazwać. Na południowym horyzoncie kłębią się chmury złych kolorów, fioletu, żółci, czerni.

Ze wschodu, z głębi suchych piasków Dżazirat al’Arab, z krainy żywych chamsinów i habubów, spod cienia AlKaby, przepłynąwszy Morze Erytrejskie i przeprawiwszy się przez Nil, idą na Skoliodoi armie izmaelitów, książąt pustyni, po raz pierwszy od setek lat złączone pod jedną hegemonią plemiona i półzbójnickie rody — setka za setką, za setką zakutanych w czarne i białe burdy i burnusy jeźdźców, na dromaderach, humijach, koniach i zebrach, z jednolufowymi starożytnymi keraunetami przy siodłach, w trouffach zawiniętych pod turbanami tak szczelnie, że tylko oczy widać między materiałem. Dowodzi Hammud Kasr Zdjęty z Pala. Łupią i plądrują mijane po drodze wioski dzikusów, wioski i małe miasta, ludzi żywcem pochwyconych biorą w niewolę, rozbijają karawany zbieraczy pustynnej soli. Dochodzi do kilku potyczek z patrolami axumejskimi. Gdzieś wśród tych tysięcy zakutanych w pustynne szaty jeźdźców kryje się stary kratistos, jeden z tych jeźdźców to Efrem od Piasków, Ojciec Broda, który grywał w szachy i spisywał słowa kratistosa Muhammada Proroka, w noc jego śmierci spotkawszy się z nim nawet twarzą w twarz, i którego cios rozłupał Al-Kabę. Błękit nad izmaelitami pozostaje czysty, nie spadła na nich ani kropla deszczu. Za armią wloką się ogłupiałe dżinny, o zmierzchu widać je na linii widnokręgu, tumany czerwonego pyłu, brudne wiry ge.

Pod juniusowym słońcem, pod afrykańskim niebem, brodząc w nieruchomym powietrzu, armie docierają do granicy Skrzywienia, jedna po drugiej, w odstępie czterech i siedmiu dni, trzech i pięciu tysięcy stadionów. Przekraczają tę granicę i wchodzą w Skoliodoi, na ile pozwala im na to kakomorficzna dżungla: do jej brzegu i trochę dalej, póki nie zaczynają ginąć ludzie, zbyt wielu ludzi. Tu rozbite zostają obozy. Strategosi spodziewają się ataków adynatosów z głębi kakomorfii, rozkazy obejmują więc wzniesienie wszelkich możliwych w tych warunkach fortyfikacji. Normalnie siekiery na nic by się tu nie zdały, lecz w anthosie człowieczych kratistosów padają pod nimi drzewa, a ogień trawi najbliższe zarośla — i tak powstają w dzikim sercu Afryki trzy tymczasowe grody, miasta Potęg, garnizony frontowe na froncie Wojny Arretesowej: Nabuchodonozorowe Aporeum, Józefowa Myta, Efremowe Isaf. Wojna z tym, co Inne, nie polega bowiem na niszczeniu — naprawdę Inne i tak zniszczeniu nie ulegnie, człowiek potrafi niszczyć tylko jak człowiek. Wojna z tym, co Inne, polega na uczynieniu go mniej innym, bardziej ludzkim. Dopiero wtedy można je zniszczyć, dopiero w ten sposób.