Выбрать главу

Na tych więc epicyklach krążą wokół Ziemi: Księżyc, Merkury, Wenus, Słońce, Mars, Jowisz, Saturn. Oddalając się od Ziemi, wlatujemy w sfery o różnej średniej prędkości i kierunku obrotów uranoizy. Rozwija się więc żagle, rozkłada skrzydła i — manipulując kątem ich nachylenia oraz wykorzystując numerologię cefer materiału, z jakiego zostały wykonane — wyłapuje się aether pędzący po orbicie, po której łódź ma zostać pociągnięta. Aby poruszać się wskroś sfer niebieskich lub im wbrew, należy ostrożnie halsować w epicyklach lżejszego aetheru. Tak żegluje się po niebie.

Z analizy przemieszczeń Skrzywienia wynikało, że adynatosi również uzależnieni są od mekaniki niebieskiej; inaczej Kratistobójca nie mógłby w ogóle marzyć o zaskoczeniu ich i otoczeniu w otwartym kosmosie. Nadal jednak miał przed sobą do rozwiązania niezmiernie skomplikowane zadanie nawigacyjne.

Aurelia przyglądała się, jak ćwiczy na onyxowym niebie kolejne warianty manewru okrążającego, nazwanego Kwiatem. Księżycowa Flota winna rozwinąć się przed Skrzywieniem niczym wiosenny pąk i zamknąć wokół adynatosów niczym rosiczka. Piękno manewru polegało na tym, że po wprowadzeniu Floty na wyjściowe pozycje, to jest po zejściu przed adynatosów z szybszych epicykli, cały dalszy ruch zarówno Floty Księżycowej, jak i Arretesowej, wynikać będzie wyłącznie z astrometrii niebieskiej i Kwiat winien się zamknąć samoistnie, niczym jakaś misterna mekaniczna pułapka, śmiertelne perpetuum mobile. Aurelia była już w stanie dostrzec to piękno, na tyle objęła ją aura strategosa, że rozpoznawała jego Formę nawet w tym, co nie istniejące, co dopiero pomyślane. Najpiękniejszy jest plan, który wykonuje się sam. Bóg strategosów nie stworzył świata — On go jedynie sprowokował do zaistnienia.

— Problem pierwszy — Kratistobójca przyciskał dłoń do zimnego nieba. — Jak podejść do nich tak, by zauważyli nas dopiero wtedy, gdy będzie już dla nich za późno, gdy makina się zatrzaśnie? Nie możemy się zbliżać w płaszczyźnie ekliptyki, Słońce wyświetliłoby nas niechybnie, jak nie za pierwszym, to za drugim okrążeniem. Czy adynatosi obserwują nieboskłon? Zauważą zaćmienia gwiazd stałych. Jedyna nasza szansa to szybkość. Zejdziemy na Skrzywienie z pełną prędkością cefer pyrowych, aetheru Słońca. Sofistesi i mekanicy przepowiadają mi jednak znaczne straty po wejściu w sferę Jowisza, w tak brutalnym halsie uranoiza wyższych orbit potnie nam skrzydła.

Kratistobójca mówił zwrócony do niej plecami, z uniesioną głową i ramionami obejmującymi onyxoskłon — jakby istotnie był Atlasem tego kosmosu, jakby od jego namysłu i decyzji zależało przetrwanie Słońca, planet, gwiazd. Potem Aurelia zreflektowała się, że w pewnym sensie tak właśnie było.

— Problem drugi: jak skoordynować uderzenie w podobnym rozproszeniu? Nie mogę słać szalup, zbyt daleko, zbyt wolno. Nie mogę dawać świetlnych sygnałów, zdradzę się przed adynatosami. Muszę wykreślić plan na dni i tygodnie naprzód, plan dla każdej części Floty, dla korony każdego z kratistosów, i zawierzyć, że zostanie on wykonany poprawnie aż do momentu rozwinięcia Kwiatu.

— Żaden strategos nie narzuci swej morfy na takie przestrzenie, kyrios. To przecież jakby prowadzić bitwę na całym Księżycu jednocześnie.

— Wiem. A gdy wejdę w Skoliozę — już w ogóle nie będzie mowy o żadnym dowodzeniu. Tyle was wspomogę, ile zaplanuję teraz. Chyba nie myślisz, że kiedykolwiek wierzyłem, iż istotnie mógłbym nimi dowodzić, poprowadzić do boju armię kratistosów, narzucić im swą hegemonię? Aurelia rozsądnie zaprzeczała.

— Więc oto i problem trzeci — wyliczał esthlos Berbelek. — Jak dowieźć ich na miejsce bez starć po drodze? Czternaścioro kratistosów i kratist w jednej flocie, to się nie ma prawa udać. Zaiste, trzeba wielkiego strategosa, by rozwiązać tę łamigłówkę. Mógłbym ich rozrzucić po jeszcze większej przestrzeni, ale wtedy już zupełnie straciłbym kontrolę. Armad Mauzalemy i Illei nie widzę w ogóle, chociaż astrologowie wskazują mi gwiazdy azymutowe. A i tak co chwila przysyłają mi stamtąd hyppyroi z ponaglającymi listami, prawie rozkazami zmiany kursu. Każda Potęga oczywiście chce narzucić własny plan.

Wszystkim kratistosom zależało na jak najszybszym powrocie, z pewnością jednak Illei śpieszyło się najbardziej. Inni co najwyżej utracą na jakiś czas wpływy w tej czy innej krainie, ten czy inny naród wymknie się spod ich Formy — gdy natomiast spóźni się Illea, zagładzie ulegnie cały świat: miasta i gaje, faktury i kopalnie, pola i lasy, rzeki i morza, i chmury Księżyca, wszystko spadnie na Ziemię. Jak długo odcisk Formy Pani utrzyma się pod jej nieobecność w kerosie Księżyca? Pół roku? Tego była pewna, bo sprawdziła uprzednio, podróżując po Księżycu i jego sferze. Ale każdy dzień więcej to już ryzyko. Jeśli więc Kratistobójca nie dopadnie Arretesowej Floty w ciągu trzech miesięcy, Illea złamie szyk i zawróci na własną rękę. A gdy zawróci ona — zawrócą także pozostałe Potęgi.

Kratistobójca miał więc wyznaczony bardzo precyzyjny termin: 13 Novembrisa 1199 PUR.

— A jeśli nie zdążymy, kyrios? Jeśli oni znowu zmienią trasę wędrówki? Jeśli nas spostrzegą i zaczną uciekać?

— Cóż, drugi raz na pewno nie uda mi się zebrać takich sił, tylu kratistosów pod jednym sztandarem. Ani mnie, ani nikomu innemu w najbliższych latach. A adynatosi mogą prowadzić swoją wojnę podjazdową w nieskończoność: rajd na Księżyc, drobne Skrzywienia Ziemi, rok po roku… Jeśli to jest wojna. Mam nadzieję, że przynajmniej Efrem, Józef i Nabuchodonozor poradzą sobie tymczasem ze Skoliodoi Afrykańskim. Oczywiście, jeśli zgranie w czasie nie będzie idealne, a nie ma żadnego powodu, by było, tamten atak może adynatosom posłużyć właśnie za ostrzeżenie. Wiesz, jest na Księżycu taki stary sofistes, trochę już chyba szalony, mieszka w wieży w Odwróconym Więzieniu, on twierdzi, że w Formie adynatosów nie mieści się czas i przestrzeń, i jeśli ma rację, cóż, zwyciężyli lub ponieśli klęskę już w momencie przebicia sfery gwiazd stałych, wejścia w sfery ziemskie, już się dokonało.

— Dokona.

— Dokonuje. Nie, też nie, inaczej. Dokonysza.

— Co?

— Dokonać bez czasu. Jak mówić w bezczasie? Jak mówić w bezprzestrzeni? Im dłużej o tym myślę…

Miewał takie zapaści, zdarzały mu się ucieczki w długie dygresje, rozważania o jakichś skomplikowanych kwestiach dotyczących adynatosów, Pani lub natury rzeczywistości, a najczęściej tego wszystkiego razem; rozważania z początku zawsze niezwykle logiczne, lecz potem logiczne jeszcze bardziej i bardziej, aż w końcu Aurelia słuchała tego suchego bełkotu ze z trudem skrywanym zażenowaniem, cofając się w milczeniu ku wyjściu, i tak umykała ze Ślepego Oka, odrobinę zalękniona, iż dotyk umysłowej kakomorfii pozostawi na niej trwały ślad. Dokonysza, mówisza, bysza, tszuam — językowe kategorie nieludzkiej Formy — kołatało się jej to potem w głowie, obijało o myśli. Przypominała się jej szalona esthle Orlanda. „Masz go strzec”. „Strzegę”. Ale jak ustrzec przed czymś takim?