Выбрать главу

— Nie pozwól im wejść — prosił — i wpuść mnie do środka. Miej litość, wpuść mnie.

— Zaczekaj tutaj — polecił Odźwierny łagodnie. — Tam masz ławkę — wskazał ręką, po czym zamknął drzwi.

Olcha usiadł na kamiennej ławie. Pamiętał tę chwilę, pamiętał też kilku piętnastolatków przyglądających mu się ciekawie, gdy przechodzili obok i znikali za drzwiami. Z późniejszych wydarzeń jednak pozostały w jego pamięci tylko strzępki.

Odźwierny powrócił, prowadząc młodego mężczyznę z laską i w płaszczu, czarodzieja z Roke. Potem Olcha znalazł się w komnacie domu gościnnego. Mistrz Przywołań złożył mu wizytę i próbował nawiązać rozmowę, lecz Olcha był nieprzytomny. Rozdarty pomiędzy snem a jawą, pomiędzy słonecznym pokojem a pogrążonym w półmroku szarym wzgórzem, pomiędzy przemawiającym doń głosem Mistrza Przywołań a głosami wzywającymi go zza muru, nie potrafił skupić myśli, jakby już nie przebywał w świecie żywych. W mrocznym świecie, w którym rozbrzmiewały głosy, łatwo byłoby przejść kilka ostatnich kroków i pozwolić, by ręce umarłych go pochwyciły. Jeśli stanie się jednym z nich, będzie miał święty spokój.

A potem słoneczny pokój zniknął i Olcha znów znalazł się na szarym wzgórzu. Obok niego jednak stał Mistrz Przywołań z Roke, wysoki, krzepki mężczyzna o ciemnej skórze, trzymający w dłoni wielką laskę z drzewa cisowego, która lśniła w półmroku.

Głosy umilkły. Ludzie, tłum postaci zgromadzonych przy murze, zniknęli. Olcha słyszał odległy szelest i ciche szlochanie w ciemności.

Mistrz Przywołań podszedł do muru i położył na nim ręce.

Tu i ówdzie kamienie zostały obluzowane. Kilka wypadło i leżało na suchej trawie. Olcha poczuł, że powinien je podnieść, ułożyć na miejscu, naprawić mur. Niczego jednak nie zrobił.

Mistrz Przywołań odwrócił się do niego.

— Kto cię tu sprowadził? — spytał.

— Moja żona, Mevre.

— Przywołaj ją tutaj.

Olcha milczał. W końcu otworzył usta. Gdy jednak się odezwał, nie wykrzyknął prawdziwego imienia żony, lecz użytkowe, którym nazywał ją za życia. Słowo to w jego uszach nie przypominało białego kwiatu, lecz kamyk upadający w pył.

— Lilio…!

Cisza. Na czarnym niebie świeciły maleńkie, odległe gwiazdy. Olcha nigdy wcześniej nie spoglądał w niebo tej krainy, nie rozpoznał żadnej z gwiazd.

— Mevre! — krzyknął Mistrz Przywołań. A potem głębokim głosem dodał kilka słów w Dawnej Mowie.

Na zboczu wiodącym w bezkształtną ciemność nic się nie poruszyło, lecz Olcha poczuł, że opuszczają go siły, ledwie trzymał się na nogach.

W końcu dostrzegł ruch, coś zajaśniało, zbliżało się ku nim.

Olcha cały drżał z lęku i tęsknoty.

— O, ukochana! — szepnął.

— Kiedy jednak postać podeszła bliżej, przekonał się, że jest za mała jak na Lilię. Ujrzał przed sobą dwunastoletnie dziecko; nie widział, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Dziecko nie zwracało uwagi na niego ani na Mistrza Przywołań. Nie spojrzało nawet ponad murem, nie spoglądało przez mur. Usiadło na ziemi tuż pod nim. Gdy Olcha podszedł bliżej i spuścił wzrok, przekonał się, że dziecko próbuje podważać kamienie, obluzować najpierw jeden, potem następny.

Mistrz Przywołań szeptał coś w Dawnej Mowie. Dziecko raz jeden zerknęło na niego obojętnie i dalej szarpało kamienie szczupłymi palcami, które zdawały się pozbawione siły.

Było to tak straszne, iż Olsze zakręciło się w głowie. Próbował się odwrócić i nie pamiętał nic więcej, do chwili gdy ocknął się w słonecznym pokoju. Leżał w łóżku słaby, chory i zziębnięty.

Opiekowali się nim ludzie — wyniosła uśmiechnięta kobieta prowadząca dom gościnny i przysadzisty stary mężczyzna o brązowej skórze, który zjawił się wraz z Odźwiernym. Z początku Olcha wziął go za lekarza czarodzieja. Dopiero gdy ujrzał go z laską z drzewa oliwnego, pojął, iż to Mistrz Ziół.

Uzdrowiciel ze szkoły na Roke samą swą obecnością niósł ukojenie, zdołał też podarować Olsze nieco snu. Zaparzył herbatę, kazał mu ją wypić. Potem podpalił garść ziół, które płonęły wolno, wydzielając z siebie zapach przywodzący na myśl czarną ziemię pod sosnami. Usiadł przy łóżku chorego i cicho coś zanucił.

— Nie mogę spać! — zaprotestował Olcha, czując, jak sen ogarnia go niczym wielka mroczna fala. Uzdrowiciel położył ciepłą dłoń na jego ręce. Wówczas Olchę ogarnął spokój; bez lęku osunął się w sen. Póki dłoń uzdrowiciela spoczywała na jego dłoni, nie obawiał się mrocznego wzgórza i kamiennego muru.

Obudził się, zjadł coś i wkrótce w komnacie znów pojawił się Mistrz Ziół, przynosząc napar pachnący ziemią, dym i monotonną pieśń oraz dotyk ręki. I Olcha znowu zasnął.

Uzdrowiciel miał wiele obowiązków w szkole, toteż mógł odwiedzać go zaledwie na kilka godzin. Po trzech nocach Olcha wypoczął do tego stopnia, że mógł normalnie jeść, a nawet przejść się na krótko po mieście. Zaczął też składnie mówić i myśleć. Czwartego poranka w jego komnacie zjawiło się trzech mistrzów: Ziół, Przywołań i Odźwierny.

Olcha skłonił się przed Mistrzem Przywołań. Czuł przy nim zgrozę graniczącą z nieufnością. Mistrz Ziół także był wielkim magiem, ale biło od niego dobro, a swą sztuką nie tak bardzo różnił się od Olchy, toteż łatwo mogli się porozumieć. Natomiast Mistrz Przywołań nie zajmował się sprawami ciała, lecz duchami, umysłami i wolą ludzi, zjawami, znaczeniami. Jego sztuka była tajemnicza, niebezpieczna, pełna zagrożeń. Niedawno stał obok Olchy, choć nie ciałem, na granicy przy murze. Wraz z nim powróciły ciemność i strach.

Z początku trzej magowie milczeli. Jeśli cokolwiek ich łączyło, to upodobanie do ciszy.

W końcu Olcha odezwał się pierwszy, próbując wyrazić to, co kryło się w głębi jego duszy.

— Jeżeli uczyniłem coś złego, co sprowadziło mnie w tamto miejsce, zwabiło do mnie moją żonę bądź inne dusze, jeśli mogę naprawić bądź odczynić mój występek, zrobię to. Nie wiem jednak, co uczyniłem.

— Albo też kim jesteś — dodał Mistrz Przywołań.

Olcha umilkł.

— Niewielu z nas wie, kim jesteśmy — wtrącił Odźwierny. — Dostrzegamy tylko fragment całości.

— Opowiedz nam, jak pierwszy raz znalazłeś się pod kamiennym murem — poprosił Mistrz Przywołań.

I Olcha opowiedział.

Magowie słuchali w milczeniu. Gdy skończył, długą chwilę trwała cisza. W końcu przemówił Mistrz Przywołań. Był tak wysoki, rosły w barach i ciemny, iż Olsze kojarzył się z niedźwiedziem.

— Czy zastanawiałeś się, co oznacza przekroczenie owego muru?

— Wiem, że nie mógłbym stamtąd wrócić.

— Tylko magowie mogą przebyć go za życia, i jedynie w najwyższej potrzebie. Mistrz Ziół może udać się śladem chorego aż do muru. Jeśli jednak chory go przekroczy, mistrz nie podąży jego śladem.

Moja sztuka przywołania pozwala nam wzywać martwych z powrotem za mur, gdy zachodzi taka potrzeba. Na krótko, jedną chwilę. Ja sam wątpię, czy istnieje powód usprawiedliwiający tak wielkie naruszenie prawa i równowagi świata. Nigdy nie wypowiedziałem tego zaklęcia, nie przekroczyłem też muru. Uczynił to Arcymag, a wraz z nim król, gdy wyruszyli, by wyleczyć ranę, jaką zadał światu czarnoksiężnik Cob.

— A kiedy Arcymag nie wrócił, Thorion, nasz ówczesny Mistrz Przywołań, wyruszył do suchej krainy, by go odszukać — wtrącił Mistrz Ziół. — Powrócił stamtąd odmieniony.

— Nie ma potrzeby o tym mówić — rzucił mag wielki jak niedźwiedź.