Выбрать главу

Gdybym jednak tu został, musiałbym żyć ze świadomością, że porzuciłem w niebezpieczeństwie ludzi, na których mi zależało.

Jakże żałowałem, że cholerne bańki mydlane uruchomiły obwody przechowujące owe wspomnienia. Niewiedza to może nie błogosławieństwo, ale przynajmniej jest lepsza od bagna żalu, w którym ugrzązłem.

Śnieg zamienił się w zimny deszcz. Mógłbym sobie wmawiać, że to tylko krople spływają po moich policzkach, ale przecież z chmur nie pada ciepła, słona woda. I dość już się okłamywałem.

Zapatrzyłem się w bańkę, którą gonił Kevin. Unosiła się wyżej od innych, niemal na poziomie dachu garażu. Poszybowała pomiędzy nagie gałęzie pobliskiego dębu i spodziewałem się, że lada moment zniknie w bezdźwięcznej implozji.

Ale nie.

Zamiast tego zawisła tam na moment, po czym powoli opadła ku mnie. Lejek biegł pod nią, krzycząc z irytacji i bezradności, bo nie mógł jej dosięgnąć. Balonik płynął pod słaby wiatr, który zdążył się zerwać, po czym zatrzymał się przede mną.

– Cześć, Tęczku – rzuciłem.

Mudluf rozbłysł radosną akwamaryną, po czym wystrzelił mi nad głowę, przemykając ponad dachem. Obróciłem się, wyciągając szyję, ale już zniknął.

– Ba-bka? – spytał żałośnie Kevin. – Ba-bka? Teńc?

Pokiwałem głową.

– Zgadza się, Lejuszku. – Patrzyłem, jak wyciera nos rękawem kurtki. – Czas wracać do domu.

***

Niemal całą noc nie spałem, zmagając się z moim problemem, najpierw z jednej, potem z drugiej strony. Nie mogłem porozmawiać z mamą ani z tatą – to świetni rodzice, ale nawet oboje razem nie mają dość wyobraźni, by poradzić sobie z jednym dodatkowym Joeyem, a co dopiero mówić o nieskończonej liczbie. Z kim jeszcze mógłbym pogadać? Na pewno nie z kolegami z klasy. Mojego szkolnego doradcę znaleziono w zeszłym roku w gabinecie, gdzie łkał cichutko; dyrekcja jeszcze nie zatrudniła zastępcy. Większość nauczycieli miała klapki na oczach. Po trzech miesiącach harówy pod batem instruktorów z Bazy wiedziałem więcej, niż ktokolwiek z nich zdołałby ogarnąć umysłem. Z całego grona pedagogicznego tylko jedna osoba być może zechciałaby mnie wysłuchać i nie wezwać gości w białych kitlach.

***

Pan Dimas odchylił się na krześle, wbijając wzrok w sufit wyłożony płytami tłumiącymi dźwięki. Jego twarz miała osobliwie zaskoczony wyraz. Nic dziwnego – ostatecznie zapewne nie słyszał dotąd historii podobnej do tej, którą właśnie mu opowiedziałem.

Po minucie spojrzał na mnie.

– Kiedy zaczęliśmy rozmawiać – rzekł spokojnie – poprosiłeś, bym uznał wszystko, co opowiesz, za historię czysto hipotetyczną. Zakładam, że wciąż tak jest.

– Uch, tak, proszę pana. – Uznałem, że być może łatwiej przełknie historię, w której główną rolę odegra nienazwany, wymyślony przyjaciel zamiast niżej podpisanego. – Ten mój, uhm, kolega, znalazł się między Scyllą a Charybdą. – Pan Dimas spojrzał na mnie przenikliwie i uświadomiłem sobie, że użyłem zwrotu, którego nauczyłem się w Bazie. – W każdym razie – dodałem szybko – co według pana powinien zrobić?

Dimas zapalił fajkę. Gdy w końcu się odezwał, zadał mi pytanie.

– A zatem według instruktorów z Bazy wszechświat rodzi sobowtóry swych światów tylko gdy podejmuje się ważne decyzje, zgadza się?

– No, mniej więcej. Tyle że tak od razu trudno stwierdzić, co jest ważne, a co nie. Na przykład, powiedzmy, że motyl trzepoczący skrzydełkami w Bombaju może doprowadzić do trąby powietrznej w Teksasie. Gdyby rozdeptał pan motyla, nim zdąży pofrunąć…

Skinął głową. Potem znów spojrzał na mnie.

– Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale zrób coś dla mnie, Joe.

Większość ludzi ostatnio zaczęła nazywać mnie Joe, sam nie wiem czemu. Wciąż nie mogłem do tego przywyknąć.

– Oczywiście, panie Dimas.

– Zdejmij koszulkę.

Zamrugałem, zaskoczony, po czym wzruszyłem ramionami. Nie byłem pewien, do czego zmierza, ale – w pewnym sensie to nawet smutne – wiedziałem też, że nie dałby mi rady w żadnej walce, uczciwej czy nie.

Zdjąłem zatem kurtkę i luźny podkoszulek. Pan Dimas przez chwilę przyglądał mi się bez słowa, po czym gestem polecił mi się ubrać.

– Bardzo schudłeś – zauważył. – I masz więcej mięśni, przynajmniej jak na kogoś w twoim wieku, czyli niezbyt wiele. Genetycznie wciąż jesteś zaprogramowany raczej na wysokiego chudzielca niż mięśniaka.

Uznałem, że lepiej będzie milczeć i czekać. Miałem nadzieję, że w końcu odpowie na moje pytanie.

I odpowiedział.

– Co do twojego hipotetycznego przyjaciela, zgadzam się z tobą: to bardzo trudna decyzja. Jeśli jednak podejdziemy do niej od podstaw, uważam, że twój przyjaciel powinien odpowiedzieć sobie na jedno pytanie: czy szczęście jednej osoby – a nawet jej życie – znaczy więcej niż los niezliczonych światów?

– Ale ja… to znaczy on nie wie na pewno, że to się stanie!

– Wie, że istnieje takie prawdopodobieństwo. Nie zrozum mnie źle, współczuję mu, to naprawdę bolesna decyzja. A niektórym do twarzy z brodą. – Dostrzegł pytający wyraz mojej twarzy. – Dzięki temu nie muszą patrzeć na siebie w lustrze, gdy się golą.

Przytaknąłem. Wiedziałem, co chce mi powiedzieć, i wiedziałem, że ma rację. Jasno pokazał mi, co muszę zrobić. Nie oznaczało to wcale, że decyzja będzie łatwiejsza, ale na pewno jaśniejsza.

Wstałem.

– Panie Dimas, diablo dobry z pana nauczyciel.

– Dziękuję. Rada szkolna nie zawsze się zgadza, używali jednak słów „Jack Dimas" i „diabli" w jednym zdaniu. I to często.

Uśmiechnąłem się i odwróciłem do wyjścia.

– Czy mam się ciebie spodziewać na zajęciach jutro rano?

Zawahałem się, po czym pokręciłem głową.

– Tak też sądziłem. Powodzenia, Joey. Powodzenia wam wszystkim.

Chciałem odpowiedzieć coś sprytnego, ale nic nie przyszło mi do głowy, toteż uścisnąłem mu dłoń i wyszedłem jak najszybciej.

***

Usiadłem na brzegu łóżka i wręczyłem Lejkowi moją starą, plastikową zbroję i kosmiczny blaster. Blaster wystrzeliwał promień podczerwieni, który wykrywał czujnik na piersi pancerza i rejestrował – jeśli trafiło się jak należy.

Lejek był zachwycony, zawsze o nich marzył.

– Jo-e! Dzienki.

Był jeszcze za młody na te zabawki, ale dorośnie do nich.

Powiedziałem sobie w duchu, że w pewnym sensie pomagam, by do tego doszło.

Poinformowałem Jenny, że może sobie wziąć mój zbiór kompaktów i DVD. Mieliśmy podobny gust co do filmów – jeśli tylko coś kończyło się wybuchem Gwiazdy Śmierci lub czegoś w podobnym stylu, to nam odpowiadało. Muzyka stanowiła większy problem, ale jeśli coś jej się nie spodoba, będzie mogła to sprzedać albo zaczekać, aż dorośnie.

Oczywiście przyjęła moją nagłą hojność z pewną podejrzliwością. Powiedziałem jej, że zamierzam odwiedzić daleki odłam rodziny na drugim końcu świata i sam nie wiem, kiedy wrócę. Nie dodałem „ani czy w ogóle". Może powinienem, ale jeśli sądzicie, że łatwo jest żegnać się z młodszym rodzeństwem, być może na zawsze, to cóż… nie jest.

Z mamą i tatą sprawa przedstawiała się jeszcze trudniej. Nie mogłem im po prostu powiedzieć, że odchodzę, może na dobre. Ale z drugiej strony chciałem, by wiedzieli, że nic mi nie będzie (choć sam nie byłem tego pewien w stu procentach). Ogólnie rzecz biorąc, okropnie namieszałem. Oznajmiłem im, że wstępuję do czegoś w rodzaju wojska. Tato odparł, że nie ma mowy i że „wystarczy kilka telefonów we właściwe miejsca, by do tego nie dopuścić, młodzieńcze". Mama jedynie rozpłakała się i spytała, gdzie popełniła błąd jako rodzic.