Выбрать главу

Jakon warknęła w głębi gardła.

– A zatem zróbmy to, i to szybko. Czuję zbliżający się ku nam tunelem cały batalion tych śmieci.

– A poza tym – dodał Jai – wygląda na to, że nasi przyjaciele dopiero zaczęli walkę.

Spojrzałem i przekonałem się, że miał rację. Iskry dusz świeciły coraz jaśniej, wzlatując z miejsca, w którym jeszcze przed chwilą pracowały silniki. Przeniknęły przez sufit na wyższy poziom.

– Mogę znieść J/O – oznajmiła Jo. – Jai sam się teleportuje, zdoła też zabrać Joeya bądź Jakon. Ale Josef jest za duży, by go podnieść.

Josef wzruszył ramionami.

– Nie ma sprawy – rzekł. – Mogę skoczyć.

Wszyscy wiedzieliśmy, że przeżyje. Obawiałem się raczej, że przebije się przez podłogę i wyląduje Nigdzie-Nigdzie.

Ale nie mieliśmy czasu na wahanie bądź namysł. Słyszałem już tupot butów w tunelu; musieliśmy ruszać. Wiedziałem, że portal nie wytrzyma zbyt długo: sprawiał wrażenie niestabilnego.

Istniał tylko jeden problem.

– Posłuchajcie – rzekłem. – Psinóż ma Tęczka, a ja nie odejdę bez niego. Kilka razy ocalił mi życie. Uratował nas wszystkich. Przepraszam. Jeśli chcecie, przeprowadzę was przez bramę, ale sam zostanę, dla Tęczka.

I wtedy z tunelu wypadli pierwsi żołnierze.

Rozdział 18

W górze coś huknęło, potężny kawał rury oderwał się od sufitu i runął w dół. Na szczęście wylądował daleko. Zastanawiałem się, co uwolnione dusze robią z resztą statku, potem jednak skupiłem uwagę na najbliższym problemie.

Gdy pierwszy żołnierz wyskoczył z wylotu tunelu, Josef podniósł go jak zabawkę i przerzucił przez balustradę galeryjki. Lecąc w dół, nieszczęśnik nie przestawał krzyczeć.

– A zatem – rzekł do mnie Jai – odrzucasz opcję towarzyszenia nam w peregrynacji domu po to, by, jakże nierozsądnie, narazić na szwank swe życie, próbując uratować oswojoną multiwymiarową, dynamiczno-labilną formę życia… – Urwał, bo kolejna garstka paskudnych stworów wybiegła z korytarza, po to by zostać przerzucona, teleportowana i zdmuchnięta na niższy poziom, w stanie od oszołomienia do śmierci.

– Tak – odparłem. – Chyba tak.

Westchnął, po czym spojrzał na Jo.

– Brzmi dobrze – oznajmiła.

– Też tak uważam – zgodził się Josef. – Wchodzę w to. Hej, nie tak szybko! – Cisnął jednego z żołnierzy w głąb korytarza, wywracając pozostałych jak kręgle.

– Powiedz „proszę" – wtrącił J/O.

– Co?

– Powiedz „proszę", a pomogę ci odzyskać twojego ulubieńca.

– Proszę.

Zamachnąłem się halabardą i kolejny stwór padł z krzykiem. Zaczekaliśmy, lecz z korytarza nikt już nie wyszedł. Wyraźnie zrezygnowali z tego planu.

– Lepiej się pośpieszmy – powiedziała Jakon. – Nie wydaje mi się, żeby statek wytrzymał zbyt długo, a Psinóż zejdzie z pokładu, nim to się stanie. Znam takich jak on.

– Nikt jeszcze nie wspomniał o prawdziwym problemie – zauważyłem.

Jai uśmiechnął się.

– A o jakiż to prawdziwy problem w szczególności chodzi?

– Jesteśmy na samym dole i musimy dostać się na górny pokład. A najszybsza droga to pewnie korytarz, z którego właśnie wyszliśmy.

– Niekoniecznie. – Jo wskazała na dół. – Spójrz tam.

Wielkie wrota na końcu maszynowni, wykute z mosiądzu, otwierały się powoli na łańcuchach bądź zawiasach. Zgrzytały przy tym i jęczały w proteście niczym zła czarownica z zachodu. Po otwarciu do środka wmaszerowała niewielka falanga żołnierzy RUN i ustawiła się w szereg. Nie atakowali jednak, utworzyli jedynie naprzeciw nas mur z ciał i broni.

Przez jedną, pełną napięcia chwilę nikt się nie poruszył. A potem żołnierze RUN rozstąpili się, ukazując samotnego mężczyznę. Mężczyznę, na którego nagiej skórze roiło się od koszmarów.

– Cześć, Scarabusie! – zawołałem, starając się nie okazywać niepokoju, choć skóra mrowiła mnie, jakby ją także pokryły tatuaże. – Dobrze się bawisz na tym rejsie? Nieco później zapraszamy na zabawę na świeżym powietrzu i bingo.

– Od początku uważałem, że Neville i pani Indygo cię nie doceniają, chłopcze! – odkrzyknął. – Bardzo bym się ucieszył, gdybym się pomylił. – Położył dłoń na lewym bicepsie, na obrazku przedstawiającym szablę, i nagle w jego prawej dłoni znalazła się prawdziwa klinga, naoliwiona i połyskująca złowieszczo. – Zniszczyliście „Malefica" – rzekł. – Inwazja na światy Lorimare nie powiodła się. Pan Psinóż zamierza rozprawić się z wami osobiście. Wierzcie mi, pożałujecie, że zamiast tego nie trafiliście do kotła.

Świetnie, pomyślałem. Psinóż wciąż przebywał na pokładzie.

Jai poklepał mnie po ramieniu; odsunąłem się na bok. Spojrzał w dół na Scarabusa i rzekł, nie podnosząc głosu, który mimo to dotarł do najdalszych kątów wielkiej sali:

– Mamy ci do zaproponowania układ. Proponujemy go wam wszystkim.

– Nie wydaje mi się, abyście mogli cokolwiek mi zaoferować. – Scarabus machnął szablą, która ze świstem przecięła powietrze.

– Ależ tak – powiedział Jai. – Jeden z nas będzie z tobą walczył. Jeśli nasz czempion zwycięży, sam jeden odprowadzisz nas do pana Psinoża jako ludzi wolnych. Jeśli czempion przegra, możesz zaciągnąć nas do niego jako więźniów.

Scarabus przyglądał mu się przez sekundę, a potem wybuchnął śmiechem. Natychmiast pojąłem dlaczego. Z jego punktu widzenia, nieważne, czy wygrałby, czy przegrał, i tak trafilibyśmy w szpony Psinoża. Osobiście też nie dostrzegałem różnicy. Pana Psinoża można by określić różnymi słowami, w większości mało uprzejmymi i nigdy nie wymawianymi prosto w oczy, lecz przymiotnik „głupi" do nich nie należał.

– Przyślijcie mi czempiona! – wykrzyknął Scarabus.

Jai pokręcił głową.

– Najpierw ty i twoi ludzie musicie przysiąc, że nie zrobicie nam krzywdy, jeśli nasz czempion wygra.

Żołnierze spojrzeli na Scarabusa, który skinął głową.

– Tak też przysięgam! – wykrzyknął.

– I ja, i ja – powtórzyli kolejno żołnierze. Wyglądali na szczerze rozbawionych.

– Jestem gotów – powiedziałem do Jaia. Wiedziałem, że ma plan i miałem nadzieję, że poznam go z czasem.

– Ty? – prychnęła wzgardliwie Jakon. – Pozwólcie mnie się nim zająć, rozszarpię mu gardło.

– Słucham? – zdziwił się Josef. – Najwyższy? Najsilniejszy? No, dalej, multiwymiarowy rachunek jest prosty.

– To nie jest kwestia siły – wtrącił J/O – lecz umiejętności walki. Czy ktokolwiek z was posługiwał się kiedyś szablą? – Nikt nie odpowiedział. – Bo ja uprawiałem szermierkę, zakwalifikowałem się nawet na olimpiadę. Odtwarzaliśmy też historyczne pojedynki na miecze dwuręczne, jednoręczne i szable.

– To obszar magii – przypomniał Jai. – Potężnej magii. I tak jesteś już osłabiony, a w dodatku najmłodszy z nas wszystkich, J/O. W tym świecie twoje zdolności się nie liczą.

– To nie jest kwestia nanoobwodów i wzmocnionych odruchów – wyjaśnił J/O. – To kwestia umiejętności. Mogę to zrobić.

Wszyscy spojrzeli na mnie, a ja na Jaia, który przytaknął.

Półmechaniczną twarz J/O wykrzywił wyniosły uśmieszek.

– Jo, możesz mnie tam znieść?

Skinęła głową.

– W takim razie poproście ich o broń.

Wzruszyłem ramionami.

– Hej! – zawołałem. – Macie zapasową szablę dla naszego czempiona?

Jeden z żołnierzy dobył broni, wystąpił kilka kroków naprzód, położył ją na podłodze i się cofnął. Pozostali wciąż się zaśmiewali.

– Dziękuję – rzekłem. – Miłej zabawy, pamiętajcie o napiwku dla kelnera.