Выбрать главу

Doktor poszedł za nim, sprawdził kobiecie puls, zajrzał pod powieki, Poświecił w nieprzytomne oczy latarką i obserwował zwężające się źrenice. Nie otaczał ich już srebrny pierścień, nic nie odbijało światła. Wymienili z Jaredem długie spojrzenia.

– Naprawdę to zrobiła – powiedział Jared ściszonym głosem.

– Tak – odparł Doktor.

Nie słyszałam, kiedy Jeb zjawił się u mego boku.

– No, no. Ładna robota.

Wzruszyłam ramionami.

– Nie czujesz się ciut rozdarta?

Milczałam.

– Ja też, skarbie. Ja też.

Za nami Aaron i Brandt rozmawiali podnieconymi głosami, odpowiadając sobie nawzajem na niedokończone pytania. O rozdarciu nie mogło być u nich mowy.

– Ale się wszyscy zdziwią!

– Pomyśl o…

– Powinniśmy jechać po…

– Ja mogę w każdej chwili…

– Spokój tam – przerwał Brandtowi Jeb. – Żadnego porywania dusz, dopóki ta nie będzie w drodze na inną planetę. Zgadza się, Wando?

– Tak – odparłam dość stanowczo, przyciskając kapsułę do piersi.

Brandt i Aaron wymienili krzywe spojrzenia.

Potrzebowałam więcej sprzymierzeńców. Co prawda Jared, Jeb i Doktor mieli najwięcej do powiedzenia, ale nawet oni potrzebowali wsparcia. Wiedziałam, co to oznacza. Musiałam porozmawiać z Ianem.

Z innymi oczywiście też, ale z nim koniecznie. Serce jakby zapadło mi się i skurczyło w piersi. Odkąd tu przybyłam, robiłam wiele rzeczy, na które nie miałam ochoty, ale nie mogłam sobie przypomnieć równie ostrego i przenikliwego bólu. Nawet sama decyzja o oddaniu życia za życie Łowczyni, choć niosła ze sobą ogromne, rozległe cierpienie, była w ostatecznym rozrachunku łatwiejsza, ponieważ miała uzasadnienie w szerszym kontekście wydarzeń. Ale pożegnanie z Ianem przeszywało mnie niczym brzytwa; kiedy o nim myślałam, traciłam z oczu resztę faktów. Szukałam rozpaczliwie sposobu na to, by oszczędzić podobnego bólu jemu. Było to jednak niemożliwe.

Jedyna gorsza rzecz, jaka mnie czekała, to pożegnanie z Jaredem.

Natomiast z Jamiem planowałam nie żegnać się wcale.

– Wanda! – odezwał się Doktor przenikliwym głosem.

Pospieszyłam do łóżka, przy którym stał. Zanim jeszcze tam doszłam, widziałam, jak zwisająca z brzegu materaca mała oliwkowa dłoń zaciska się i otwiera.

– Ach – jęknęło ciało znajomym głosem Łowczyni. – Ach.

W pomieszczeniu zaległa zupełna cisza. Wszyscy spoglądali na mnie, jakbym to ja była specjalistką od ludzi.

Trąciłam Doktora łokciem, nadal trzymając w objęciach kapsułę.

– Porozmawiaj z nią – szepnęłam.

– Yyy… Halo? Czy… pani mnie słyszy? Jest pani bezpieczna. Rozumie mnie pani?

– Ach – westchnęła ciężko. Zamrugała powiekami i od razu skupiła wzrok na twarzy Doktora. Wyglądała na całkiem odprężoną – musiała się czuć znakomicie, w końcu podałam jej Bezból. Oczy miała czarne jak onyks. Rozglądała się po grocie, aż ujrzała mnie i, widocznie mnie poznając, odruchowo skrzywiła twarz. Przeniosła wzrok z powrotem na Doktora.

– Jak dobrze mieć głowę z powrotem dla siebie – odezwała się głośno i wyraźnie. – Dzięki.

Rozdział 53

Przeznaczenie

Żywiciel Łowczyni nazywał się Lacey. Delikatne, kobiece imię. Lacey. Moim zdaniem równie nieodpowiednie jak budowa ciała. To tak, jakby pitbulowi dać na imię Puszek.

Lacey była tak samo głośna jak Łowczyni – i nie mniej marudna.

– Musicie mi wybaczyć, że tyle gadam – stwierdziła, nie dopuszczając innej możliwości. – Wydzierałam się tam w środku tyle czasu i nikt mnie nie słyszał. Mam sporo do powiedzenia, nazbierało się tego przez te wszystkie lata.

A to pech. Zaczęłam dostrzegać zalety faktu, że opuszczam to miejsce.

Odpowiadając na wcześniejsze pytanie, które sobie zadawalam: nie, twarz Łowczyni nie wydawała mi się teraz mniej odpychająca. Okazało się, że zamieszkiwał ją bardzo podobny umysł.

– Dlatego cię nie lubimy – powiedziała mi jeszcze tej samej nocy, nie zmieniając czasu na przeszły ani liczby na pojedynczą. – Kiedy się zorientowała, że Melanie do ciebie mówi, tak jak ja do niej, zaczęła się bać, że możesz się czegoś domyślić. Byłam jej mrocznym sekretem. – Zaśmiała się chrapliwie. – Nie mogła sprawić, żebym się zamknęła. Dlatego została Łowczynią. Miała nadzieję, że dowie się, jak sobie radzić z opornym żywicielem. A potem poprosiła o twoją sprawę, bo chciała zobaczyć, jak ty to robisz. Zazdrościła ci – czy to nie żałosne? Chciała być silna jak ty. Miałyśmy radochę, kiedy odkryłyśmy, że Melanie cię pokonała. No, ale chyba jednak było inaczej. Chyba to ty wygrałaś. Co ty tu właściwie robisz? Dlaczego pomagasz rebeliantom?

Wyjaśniłam niechętnie, że ja i Mel przyjaźnimy się. Nie była zachwycona.

– Dlaczego? – zapytała.

– Bo jest dobrą osobą.

– Ale dlaczego ona lubi ciebie?

Z tego samego powodu.

– Mówi, że z tego samego powodu.

Lacey prychnęła.

– Zrobiłaś jej pranie mózgu, co?

Ta jest jeszcze gorsza.

Rzeczywiście, przyznałam. Teraz już rozumiem, dlaczego Łowczyni była taka niemożliwa. Wyobrażasz sobie słuchać tego jazgotu bez przerwy? Nie tylko do mnie Lacey miała uwagi.

– Nie macie żadnej lepszej kryjówki? Strasznie tu brudno. Może gdzieś w okolicy jest jakiś dom? Jak to trzeba dzielić pokój? Plan zajęć? Nie rozumiem. Mam pracować? Chyba się nie rozumiemy…

Następnego dnia Jeb oprowadził ją po jaskiniach, starając się wyjaśnić – przez zęby – jak wygląda nasze życie. Kiedy mijali mnie w kuchni – akurat jadłam lunch z Ianem i Jamiem – rzucił mi wymowne spojrzenie, jakby pytał z wyrzutem, dlaczego nie pozwoliłam Aaronowi jej zastrzelić.

Budziła większe zainteresowanie niż ja. Wszyscy chcieli zobaczyć cud na własne oczy. Większości nie przeszkadzało nawet, że jest… trudna w pożyciu. Była tu mile widziana. Więcej niż mile widziana. Znów czułam się trochę zazdrosna i rozgoryczona. Ale to nie miało sensu. Lacey była człowiekiem. Symbolem nadziei. Pasowała do tego miejsca. Miała tutaj przyszłość, czego nie można było powiedzieć o mnie.

Szczęściara z ciebie, szepnęła sarkastycznie Mel.

Rozmowy z Ianem i Jamiem o tym, co się stało, okazały się łatwiejsze i mniej bolesne, niż sobie wyobrażałam.

Obaj bowiem, choć każdy z innych powodów, niczego się nie domyślali. Nie rozumieli, że ten przełom oznacza, iż będę musiała odejść.

Z Jamiem sprawa była jasna. Jak nikt inny akceptował mnie i Mel jako coś nierozłącznego. Jego młody, otwarty umysł potrafił ogarnąć naszą dwoistość. Traktował nas jak dwie osoby. Mel była dla niego kimś prawdziwym, stale obecnym. Zupełnie jak dla mnie. Nie tęsknił za nią, ponieważ miał ją na co dzień. Nie widział potrzeby, żeby nas rozdzielać.

Natomiast nie bardzo wiedziałam, dlaczego Ian niczego się nie domyśla. Może za bardzo pochłaniały go inne potencjalne skutki tego odkrycia? Jego doniosłe znaczenie dla całej wspólnoty? Wszystkich bez wyjątku podniecała myśl, że odtąd bycie złapanym nie oznacza definitywnego końca. Istniała droga powrotu. To, że uratowałam Łowczynię, wydawało mu się czymś naturalnym, zgodnym z wyobrażeniem, jakie miał na mój temat. Może tylko tak to sobie wytłumaczył.

A może po prostu nie zdążył tego przemyśleć do końca, dostrzec jedynego możliwego finału, gdyż rozproszyło go co innego. Rozproszyło i rozwścieczyło.

– Powinienem go dawno zabić – utyskiwał, gdy szykowaliśmy rzeczy niezbędne do kolejnej wyprawy. Mojej ostatniej. Starałam się o tym nie myśleć. – Co ja mówię, matka powinna go utopić zaraz po urodzeniu.