Выбрать главу

Zaciekawiło mnie to. Przyspieszyłam nieco z nadzieją, że może na widok tego miejsca coś sobie przypomnę.

Na horyzoncie zaczęła się rysować samotna góra – obiektywnie niezbyt duża, lecz dominująca nad otaczającymi ją wzniesieniami. Miała dość niezwykły, przykuwający uwagę kształt. W miarę jak się zbliżałyśmy, Melanie uważnie się jej przypatrywała, choć oczywiście markowała obojętność.

Dlaczego udawała, że to miejsce wcale jej nie obchodzi, skoro było inaczej? Spróbowałam znaleźć odpowiedź, ale Melanie zaskoczyła mnie swoją mocą. Znowu odgrodziła się niewidzialnym murem. Myślałam, że nie ma już po nim śladu, tymczasem znów stanął mi na drodze i zdawał się jeszcze grubszy niż zwykle.

Postanowiłam to zignorować. Starałam się nie dopuszczać myśli, że Melanie znowu rośnie w siłę. Skupiłam się na zarysie góry odcinającej się na tle bladego, upalnego nieba. Wyglądał znajomo. Byłam pewna, że gdzieś już ten kształt widziałam, a jednocześnie nie ulegało wątpliwości, że żadna z nas nigdy wcześniej tu nie była.

Nagle Melanie, jakby chcąc odwrócić moją uwagę, zaczęła intensywnie myśleć o Jaredzie.

Mrużę oczy, podziwiając ginący za drzewami blask zachodzącego słońca, i dygoczę z zimna, choć mam na sobie kurtkę. Powtarzam sobie, że wcale nie jest tak chłodno, jak mi się wydaje – po prostu moje ciało nie jest przyzwyczajone.

Nagle czuję na ramionach czyjeś dłonie, lecz nie boję się, mimo że jestem w obcym miejscu i nie słyszałam zbliżających się kroków. Poznaję je od razu, po ciężarze.

– Łatwo cię zajść od tyłu.

Nawet w jego głosie zawsze słychać uśmiech.

– Wiedziałam, że się skradasz, zanim jeszcze zrobiłeś pierwszy krok – odpowiadam, nie odwracając się. – Mam oczy dookoła głowy.

Ciepłe palce głaszczą mnie po twarzy, od skroni aż po brodę. Moja skóra płonie pod ich dotykiem.

– Wyglądasz jak driada wśród drzew – szepcze mi do ucha. – Tak piękna, że aż nierzeczywista.

– Może powinniśmy zasadzić ich więcej wokół domu.

Wybucha zduszonym śmiechem, a wtedy ja zamykam oczy i szeroko się uśmiecham.

– Nie trzeba – mówi. – Zawsze tak wyglądasz.

– Powiedział ostatni mężczyzna na Ziemi do ostatniej kobiety na Ziemi w przededniu rozstania. – W miarę jak wypowiadam te słowa, mój uśmiech gaśnie. W taki dzień jak ten uśmiechy nie trwają długo.

Jared wzdycha. Czuję na policzku jego oddech, o wiele cieplejszy niż chłodne leśne powietrze.

– No nie wiem. Jamie mógłby się obrazić.

– Jamie jest jeszcze chłopcem. Proszę, nie pozwól, żeby coś mu się stało.

– A co powiesz na taką umowę – proponuje Jared. – Ty nie pozwól, żeby cokolwiek stało się t o b i e, a ja… zrobię, co w mojej mocy. To moje ostatnie słowo.

To tylko żart, ale nie potrafię się z niego śmiać. Tak naprawdę oboje wiemy, że nie możemy sobie niczego obiecać.

– Cokolwiek będzie się działo – nalegam.

– Nic się nie stanie. Nie martw się. – Jego zapewnienia są prawie bez znaczenia. Niepotrzebnie o tym rozmawiamy Ale przynajmniej słyszę jego głos.

– Dobra.

Obraca mnie ku sobie, opieram głowę na jego piersi. Nie wiem, do czego porównać jego zapach. Należy tylko do niego, jest zupełnie wyjątkowy, jak jałowiec albo deszcz na pustyni.

– Nie rozstajemy się na zawsze – obiecuje. – Zawsze cię odnajdę. – Nigdy nie jest zupełnie poważny, więc oczywiście po chwili dodaje: – Nawet jeśli się dobrze schowasz. W grze w chowanego jestem mistrzem.

– A policzysz najpierw do dziesięciu?

– Tak, i nie będę podglądał.

– No dobra – wyrzucam z siebie, nie dając po sobie poznać, że smutek ściska mi gardło.

– Nie bój się. Wszystko będzie dobrze. Jesteś silna, szybka i mądra – uspokaja mnie, ale pewnie też siebie.

Dlaczego tam jadę? Szanse na to, że Sharon jest nadal człowiekiem, są przecież bardzo małe.

Ale kiedy zobaczyłam jej twarz w telewizji, nie miałam żadnych wątpliwości.

To była zwykła wyprawa po jedzenie, jedna z wielu. Ponieważ czuliśmy się w miarę bezpiecznie, włączyliśmy telewizor i słuchaliśmy go, opróżniając spiżarnię i lodówkę. Programy informacyjne pasożytów są niemiłosiernie nudne, można się z nich tylko dowiedzieć, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. W pewnym momencie moją uwagę przykuły jednak czyjeś włosy – głęboka czerwień, prawie wpadająca w róż, którą widziałam wcześniej tylko u jednej osoby.

Ciągle mam przed oczami wyraz jej twarzy, to ukradkowe spojrzenie, mówiące: „staram się nie rzucać w oczy, nie zwracajcie na mnie uwagi“. Szła nienaturalnym, odrobinę zbyt szybkim krokiem, chyba za bardzo starając się wyluzować. Wmieszać w tłum.

Żaden pasożyt by się tak nie zachowywał.

Co Sharon robi w tak wielkim mieście jak Chicago, spacerując po ulicach jak gdyby nigdy nic? Czy są z nią inni ludzie? Chyba nie mam wyboru. Jeżeli istnieje szansa na kontakt z innymi ludźmi, to trzeba ich odnaleźć.

I muszę tam jechać sama. Sharon zacznie uciekać na widok kogokolwiek innego – w zasadzie zacznie uciekać także na mój widok, ale może wcześniej zdążę jej wszystko wytłumaczyć. Domyślam się, gdzie ma kryjówkę.

– A ty? – pytam zachrypłym głosem. Nie wiem, czy moje ciało zniesie moment rozstania. – Będziesz na siebie uważał?

– Żadna siła nie jest w stanie nas rozdzielić, Melanie.

Nie zdążyłam nawet złapać oddechu ani otrzeć świeżych łez, a już podsuwała mi kolejne wspomnienie.

Jamie wtula się w mój bok – nie mieści mi się już pod ramieniem tak jak kiedyś. Musi się trochę zgiąć, długie ręce i nogi sterczą mu na różne strony Ramiona powoli mu mężnieją, ale w tej chwili jest dzieckiem; cały się trzęsie. Jared jest zajęty pakowaniem moich rzeczy do auta. Gdyby tu był. Jamie nie okazałby strachu. Jared mu imponuje. Mały chce być tak samo dzielny jak on.

– Boję się – mówi cicho.

Całuję go w czarne jak noc włosy. Nawet tutaj, wśród żywicznej woni strzelistych drzew, pachną pyłem i słońcem pustyni. Jest nieomal częścią mnie, rozdzielić nas to rozedrzeć skórę, którą jesteśmy zrośnięci.

– Przy Jaredzie nic ci nie grozi. – Muszę robić dobrą minę do złej gry i pokazać, że się nie boję, choć wcale tak nie jest.

– Wiem. Boję się o c i e b i e. Boję się, że już nie wrócisz. Tak jak tata. Wzdrygam się. Dzień, w którym tata nie wrócił – w przeciwieństwie do jego ciała, które sprowadziło do naszego domu Łowców – był najstraszniejszym i najbardziej bolesnym dniem w całym moim życiu. Co się stanie, jeżeli Jamie znowu będzie musiał przez to przejść?

– Wrócę. Zawsze wracam.

– Boję się – powtarza.

Muszę być dzielna.

– Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Wrócę. Obiecuję. Przecież wiesz, że nie złamałabym słowa.

Nie drży już tak mocno. Wierzy mi. Ufa.

I następne:

Słyszę ich, są piętro niżej. Znajdą mnie, to kwestia minut, może sekund. Drżącą ręką kreślę na brudnym strzępku gazety pożegnalne słowa. Są prawie nieczytelne, ale jeżeli je znajdzie, na pewno zrozumie.

„Nie dałam rady. Kocham cię i Jamiego. Nie wracajcie do domu”.

Nie tylko złamię im serce, lecz także pozbawię schronienia. Przypominam sobie kanion i naszą chatkę. Porzucą ją na zawsze, tak musi być. Jeżeli do niej wrócą, stanie się dla nich grobem. Wyobrażam sobie, że moje ciało wskazuje Łowcom drogę do naszej kryjówki i uśmiecha się, patrząc, jak ładują Jareda i Jamiego do samochodu…