Выбрать главу

Wzdrygnął się na dźwięk ostatniego słowa.

– Próbowali ją przekonać, żeby się poddała, ale nie chciała. Kiedy zapędzili ją w ślepy zaułek, wskoczyła do otwartego szybu windy.

Otrząsnęłam się z bolesnego wspomnienia. Jamie pobladł na twarzy.

– Nie zginęła?

– Nie. Mamy bardzo dobrych Uzdrowicieli. Szybko ją wyleczyli. Potem umieścili mnie w jej ciele. Myśleli, że im powiem, jak udało jej się tak długo przetrwać. – Zorientowałam się, że powiedziałam więcej, niż zamierzałam, i gwałtownie zamknęłam usta. Jamie tego nie zauważył, ale Jeb otworzył z wolna oczy i utkwił we mnie wzrok. Reszta jego ciała pozostała nieruchoma. Jamie niczego nie spostrzegł.

– Dlaczego nie pozwoliliście jej umrzeć? – zapytał. Musiał przełknąć ślinę, głos zaczynał mu się załamywać. Było to dla mnie tym boleśniejsze, że nie był to płacz wystraszonego dziecka, lecz głębokie cierpienie dojrzałego człowieka. Z najwyższym trudem powstrzymywałam się przed pogłaskaniem go po twarzy. Chciałam go przytulić i błagać, by się nie smucił. Zwinęłam palce w pięści, próbując skupić się na jego pytaniu. Jeb zerknął na nie, po czym spojrzał mi z powrotem w twarz.

– Nie było mnie przy podejmowaniu decyzji – odparłam cicho. – Byłam wtedy jeszcze w kapsule hibernacyjnej.

Jamie znów zamrugał ze zdziwienia. Zupełnie nie spodziewał się takiej odpowiedzi, widziałam, że zmaga się z nowym uczuciem. Zerknęłam na Jeba i zobaczyłam w jego oczach błysk zaciekawienia.

Ciekawość wzięła w końcu górę także u Jamiego.

– Skąd przyleciałaś? – zapytał.

Uśmiechnęłam się wbrew sobie, widząc w jego oczach zainteresowanie.

– Z daleka. Z innej planety.

– Jakie tam… – zaczął, lecz nagle rozległo się inne pytanie.

– Co u licha? – krzyknął wściekle Jared. Stał jak wryty w głębi tunelu, zaraz przy zakręcie. – Niech cię, Jeb! Chyba się umawialiśmy, że…

Jamie zerwał się na nogi.

– Jeb wcale mnie nie przyprowadził. Ale ty powinieneś!

Jeb westchnął i powoli dźwignął się z ziemi. Strzelba zsunęła mu się z kolan i upadła na podłogę blisko mnie. Odskoczyłam przestraszona.

Jared rzucił się pędem w moją stronę, pokonując dzielącą nas odległość kilkoma susami. Skuliłam się pod ścianą, zakrywając twarz rękoma. Patrzyłam zza łokcia, jak dopada broni i podnosi ją z ziemi.

– Chcesz nas zabić? – niemal wrzasnął na Jeba, gwałtownym ruchem wpychając mu strzelbę do rąk.

– Uspokój się, Jared – odparł Jeb zmęczonym głosem, chwytając broń jedną dłonią.

– Nie dotknęłaby jej nawet gdyby leżała tu całą noc. Nie widzisz? – Machnął lufą w moim kierunku, aż zadrżałam. – To nie jest Łowca.

– Jeb, zamknij się, do diabła!

– Zostaw go! – krzyknął Jamie. – Nie zrobił nic złego.

– A ty – odkrzyknął Jared, zwracając się do zezłoszczonego chłopca – wynoś się stąd natychmiast albo pożałujesz!

Jamie zacisnął dłonie w pieści i stał twardo w miejscu.

Byłam tak przerażona, że nie mogłam się ruszyć. Jak oni mogli tak na siebie krzyczeć? Byli rodziną, łączyły ich więzy silniejsze niż krew. Przecież Jared nie uderzyłby Jamiego – nie mógłby! Chciałam coś zrobić, ale nie miałam żadnego pomysłu. Zwracając na siebie uwagę, tylko bym ich jeszcze bardziej rozgniewała.

O dziwo, tym razem to Melanie zachowywała większy spokój. Nie skrzywdzi Jamiego, oznajmiła bez cienia wątpliwości. To niemożliwe.

Spojrzałam na nich – stali naprzeciw siebie jak dwaj wrogowie – i wpadłam w panikę.

Nie powinnyśmy były tu przychodzić. Popatrz, jacy są przez nas nieszczęśliwi, rozpaczałam.

– Trzeba było niczego przede mną nie ukrywać – powiedział Jamie przez zęby. – I nie robić jej krzywdy. – Rozluźnił zaciśniętą dłoń i wskazał na moją twarz.

Jared splunął na ziemię.

– To nie jest Melanie. Melanie już nie wróci, Jamie.

– To jej twarz – obstawał przy swoim famie. – I jej szyja. Nie przeszkadzają ci te sińce?

Jared opuścił ręce. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech.

– Jamie, albo natychmiast sobie stąd pójdziesz i zostawisz mnie samego, albo cię do tego zmuszę. Nie żartuję. Mam już dosyć, rozumiesz? Więcej w tej chwili nie zniosę. Czy możemy odłożyć tę rozmowę na później? – Otworzył z powrotem oczy i zobaczyłam w nich ból.

Jamie popatrzył na niego i zaczął pokornieć na twarzy.

– Przepraszam – wymamrotał po chwili. – Pójdę sobie… ale nie obiecuję, że tu nie wrócę.

– Nie mam teraz do tego głowy. Idź już. Proszę.

Jamie wzruszył ramionami. Posłał mi jeszcze ostatnie spojrzenie i zniknął w tunelu. Słuchałam roztkliwiona, jak oddala się długimi, szybkimi krokami; ich znajomy odgłos przypomniał mi dawne czasy. Jared spojrzał na Jeba.

– Ty też – powiedział beznamiętnym tonem.

Jeb wywrócił oczami.

– Miałeś trochę przykrótką przerwę, nie uważasz? Popilnuję jej jeszcze, a…

– Idź.

Jeb zmarszczył brwi w zamyśleniu.

– Dobra, jak tam chcesz – odparł i ruszył wolno w głąb korytarza.

– Jeb? – zawołał za nim Jared.

– Ta?

– Gdybym kazał ci go zastrzelić w tej chwili, zrobiłbyś to?

Jeb nie zatrzymał się ani nie obejrzał, lecz jego słowa zabrzmiały bardzo wyraźnie.

– Nie miałbym wyjścia. Przestrzegam własnych reguł. Dlatego dobrze się zastanów, zanim mnie o to poprosisz.

Po chwili rozpłynął się w ciemnościach.

Jared spoglądał za nim. Postanowiłam nie czekać, aż zmierzy mnie złowrogim wzrokiem. Wcisnęłam się do mojej niewygodnej kryjówki i skuliłam w najdalszym kącie.

Rozdział 18

Bezczynność

Reszta dnia, nie licząc jednej krótkiej chwili, upłynęła mi w zupełnej ciszy.

Przerwał ją tylko Jeb, przynosząc mi i Jaredowi jedzenie. Położył tacę przy wyjściu i uśmiechnął się przepraszająco.

– Dziękuję – powiedziałam.

– Nie ma za co – odparł.

Jared chrząknął, wyraźnie poirytowany tą wymianą serdeczności.

Był to jedyny dźwięk, jaki wydał przez cały dzień. Wiedziałam, że ciągle tam jest, ale nie słyszałam niczego, co by to potwierdzało – nawet oddechu.

To był długi dzień, nudny i męczący. Próbowałam leżenia we wszystkich możliwych pozycjach, ale w żadnej nie mogłam się cała wygodnie rozprostować. Wkrótce zaczął mi dokuczać ból krzyża.

Obie z Melanie myślałyśmy dużo o Jamiem. Przede wszystkim martwiłyśmy się, że zjawiając się tutaj, wyrządziłyśmy mu krzywdę, i że nadal cierpi z naszego powodu. Czy warto było w takim razie dotrzymać danej mu obietnicy?

Czas stracił znaczenie. Mogło teraz świtać, ale równie dobrze mogło też zmierzchać – tu, pod ziemią, nie miałam żadnego punktu odniesienia. Skończyły nam się – Melanie i mnie – tematy do rozmów. Wertowałyśmy od niechcenia nasze połączone pamięci, trochę tak, jak skacze się po kanałach telewizyjnych, ani na moment nie zatrzymując się na żadnym, by obejrzeć coś konkretnego. Zdrzemnęłam się chwilę, ale nie mogłam zapaść w głębszy sen, bo było mi niewygodnie.

Kiedy w końcu znów pojawił się Jeb, miałam ochotę go ucałować. Zajrzał do mojej celi, szeroko się uśmiechając.

– Co powiesz na spacer? – zapytał.

Przytaknęłam ochoczo głową.

– Zaprowadzę ją – burknął Jared. – Daj mi strzelbę.

Zawahałam się, przykucnięta w otworze groty, ale Jeb skinął głową.

– Śmiało – rzekł.

Wydostałam się na zewnątrz, sztywna i chwiejna, chwytając wyciągniętą w moją stronę dłoń Jeba, by złapać równowagę. Jared wydał z siebie odgłos niesmaku i odwrócił wzrok. Mocno ściskał strzelbę w dłoni; zaciśnięte na lufie kłykcie aż mu zbielały. Widok broni w jego rękach mnie przerażał. Niepokoiłam się bardziej, niż kiedy trzymał ją Jeb.