Jared był dla mnie mniej wyrozumiały. Zanurzył się bez słowa w ciemnym tunelu, nie czekając, aż do niego dołączę.
Nie było mi łatwo – szedł bardzo cicho i w ogóle mnie nie prowadził, stąpałam więc wśród ciemności po omacku, z jedną ręką wyciągniętą przed siebie, drugą zaś dotykając ściany, by nie uderzyć twarzą o skałę. Dwa razy przewróciłam się na nierównym podłożu. Jared nie pomógł mi wstać, ale przynajmniej czekał, aż wstanę, i dopiero wtedy ruszał dalej. W pewnej chwili, przyspieszając na jednym z prostych odcinków korytarza, podeszłam zbyt blisko i dotknęłam wyciągniętą dłonią jego pleców, a nawet przeciągnęłam palcami po barku, zanim zorientowałam się, że to nie ściana. Jared syknął gniewnie i wyrwał do przodu, uciekając od mojego dotyku.
– Przepraszam – szepnęłam. Czułam, jak w ciemnościach płoną mi policzki.
Nic nie odpowiedział, tylko zwiększył tempo, tak że jeszcze trudniej było za nim nadążyć.
Kiedy wreszcie w oddali pojawił się jasny punkt, poczułam się zdezorientowana. Czyżby prowadził mnie inną trasą? Nie była to bowiem biel wielkiego placu, lecz blade, srebrnawe światło. Z drugiej jednak strony, szczelina wydawała się ta sama… Dopiero kiedy przez nią przeszliśmy i znalazłam się znowu w centralnej jaskini, zrozumiałam, skąd bierze się różnica.
Była noc. Blade światło sufitu imitowało teraz nie słońce, lecz księżyc. Skorzystałam z okazji, by przyjrzeć się sklepieniu, ciekawił mnie bowiem sekret jego działania. Hen wysoko nade mną ujrzałam dziesiątki malutkich księżyców, świecących rozrzedzonym blaskiem. Były rozsiane po suficie w nieregularnych odstępach, jedne bliżej, inne dalej. Potrząsnęłam głową. Choć mogłam teraz patrzeć pod światło, nadal niewiele z tego rozumiałam.
– Szybciej! – zawołał ze złością Jared z odległości siedmiu, ośmiu kroków.
Otrząsnęłam się i pospieszyłam za nim. Byłam zła na siebie, że się zagapiłam. Widziałam, jak go rozzłościło to, że musiał się do mnie odezwać.
W pieczarze z rzekami nie mogłam liczyć na latarkę. Tu oświetlenie było słabsze niż ostatnio – doliczyłam się w górze tylko dwudziestu paru miniaturowych księżyców. Udałam się nieśmiałym krokiem do łaźni, podczas gdy Jared stał z zaciśniętą szczęką i wpatrywał się w sufit. Przyszło mi do głowy, że gdybym potknęła się i wpadła do bystrego gorącego źródła, zapewne uznałby to za zrządzenie opatrzności.
Wydaje mi się, że byłoby mu smutno gdybyśmy tam wpadły, rzekła Melanie, kiedy w zupełnych ciemnościach przemierzałam małymi kroczkami pomieszczenie z wanną.
Wątpię. Może przypomniałby sobie ból, który czuł, gdy pierwszy raz cię stracił, ale akurat moje zniknięcie by go ucieszyło.
Bo cię nie zna, szepnęła Melanie i wycofała się, jak gdyby nagle ogarnęło ją zmęczenie.
Stałam jak wryta. Nie miałam pewności, ale wydawało mi się, że Melanie właśnie powiedziała mi komplement.
– Szybciej – dobiegło mnie z daleka warknięcie Jareda.
Spieszyłam się na tyle, na ile pozwalały mi ciemności oraz strach.
Gdy wróciliśmy, Jeb czekał na nas obok niebieskiej lampy. U jego stóp leżały dwa pękate tobołki oraz dwa nierówne prostokąty. Nie widziałam ich tu wcześniej. Być może przyniósł je, kiedy nas nie było.
– Kto tu dzisiaj śpi, ja czy ty? – zapytał Jeb beztroskim tonem.
Jared spojrzał na przedmioty leżące u jego stóp.
– Ja – odparł szorstko. – I wystarczy mi jedno posłanie.
Jeb uniósł gęstą brew.
– Nie jest jednym z nas. Jeb. Dałeś mi wolną rękę, to się teraz odchrzań.
– Nie jest też zwierzęciem, chłopcze. Zresztą nawet psa byś tak nie traktował.
Jared nic nie odpowiedział, tylko zacisnął zęby.
– Nigdy bym nie pomyślał, że okrutny z ciebie człowiek – powiedział cicho Jeb. Ale podniósł jeden tobołek i przekładając rękę przez pasek zarzucił go na ramię, po czym wsadził sobie pod pachę jedną z prostokątnych poduszek.
– Wybacz, skarbie – rzekł i poklepał mnie po ramieniu, gdy przechodził obok.
– Przestań! – warknął Jared.
Jeb wzruszył ramionami i oddalił się spokojnym krokiem. Nim zniknął nam z oczu, czmychnęłam z powrotem do groty. Schowałam się w najciemniejszym zakamarku i zwinęłam w ciasny kłębek, tak by nie było mnie widać.
Tym razem, zamiast przyczaić się w niewidocznym miejscu, Jared rozłożył posłanie dokładnie na wprost wejścia do celi. Klepnął parę razy poduszkę, być może chcąc mi w ten sposób dokuczyć. Rozłożył się na macie i założył ręce na piersi. Właśnie tyle widziałam przez otwór groty – założone ręce i kawałek brzucha.
Jego skórę pokrywała ta sama złocista opalenizna, którą przez ostatnie pół roku widywałam w snach. Czułam się dziwnie, widząc ją teraz na jawie, parę kroków ode mnie. Było w tym coś nierzeczywistego.
– Nie wymkniesz się – ostrzegł. Głos miał teraz spokojniejszy, śpiący. – Jeżeli spróbujesz… – Ziewnął. – Wierz mi, że cię zabiję.
Nic nie odpowiedziałam. Poczułam się jednak trochę urażona. Niby po co miałabym próbować się stąd wykraść? Gdzie bym poszła? Prosto w ręce barbarzyńców, którzy tylko na to czekali? A nawet zakładając, że mogłabym jakoś wydostać się niepostrzeżenie z jaskiń – wróciłabym na pustynię, gdzie ostatnio prawie się upiekłam? Zastanawiałam się, o co mnie podejrzewa. Jaki niecny plan mi przypisuje? Czy naprawdę myśli, że byłabym w stanie zagrozić ich małemu podziemnemu światu? Czy nie widzi, jaka jestem żałośnie bezbronna?
Wiedziałam, że zasnął, ponieważ drgnął kilka razy, tak jak to pamiętała Melanie. Spał niespokojnie, tylko gdy był zdenerwowany. Patrzyłam, jak zaciska i rozluźnia palce we śnie, i zastanawiałam się, czy śni mu się, że mnie dusi.
Kolejnych parę dni – być może nawet tydzień, szybko straciłam rachubę – upłynęło bardzo spokojnie. Jared był jak niemy mur odgradzający mnie od reszty świata, od wszystkiego, co złe i dobre. Słyszałam jedynie własny oddech i ruchy; widziałam czarną jaskinię, blady krąg światła, znajomą tacę z niezmiennym posiłkiem, czasem popatrzyłam ukradkiem na twarz Jareda. Czułam tylko dotyk postrzępionej skały oraz smak gorzkiej wody, twardego chleba, rzadkiej zupy, drewnianych korzeni.
Była to dziwna mieszanka doznań, połączenie ciągłego strachu, wiecznej niewygody i straszliwej monotonii. Najgorsza była właśnie śmiertelna nuda. Moje zmysły umierały z głodu. Znajdowałam się w stanie istnej deprywacji sensorycznej.
Obie z Melanie bałyśmy się, że zwariujemy.
Obie słyszymy w myślach obcy głos, zauważyła. To zawsze źle wróży.
Zapomnimy, jak się mówi, pomyślałam. Ile to już czasu, od kiedy ktoś do nas odezwał?
Cztery dni temu, podziękowałaś Jebowi za jedzenie, a on odpowiedział, że nie ma za co. To znaczy, wydaje mi się, że to było cztery dni temu. W każdym razie od tamtego czasu cztery razy długo spałyśmy. Jakby westchnęła w mojej głowie. Przestań obgryzać paznokcie – nie masz pojęcia, ile trudu mnie kosztowało, żeby się od tego odzwyczaić.
Ale długie, ostre paznokcie mi przeszkadzały. Chyba na dłuższą metę nie mamy się co przejmować niedobrymi nawykami.
Jared nie pozwalał już Jebowi przynosić jedzenia. Teraz ktoś zostawiał je w tunelu, a on po nie szedł. Karmiono mnie dwa razy dziennie, za każdym razem tym samym: chlebem, zupą i warzywami. Czasem Jared dostawał na deser coś szczelnie zapakowanego – cheetosy, mentosy, snickersy. Ciekawiło mnie, skąd je biorą.