Tymczasem jego oczy – koloru wypranych niebieskich dżinsów – jeszcze bardziej łagodniały. Było w nich coś, co sprawiło, że znowu ścisnęło mnie w gardle.
– Nie musisz wracać do tej dziury, skarbie. Najgorsze już za tobą.
Jego twarz przybrała teraz tak szczery wyraz, że nie mogłam mu nie uwierzyć. Po raz drugi w ciągu godziny schowałam twarz w dłoniach i rozpłakałam się.
Jeb wstał i poklepał mnie nieśmiało po ramieniu. Chyba nie do końca wiedział, jak się zachować, widząc łzy.
– No już dobrze, już – zamamrotał.
Tym razem opanowałam się dużo szybciej. Kiedy zobaczył, że wycieram łzy i uśmiecham się do niego, kiwnął głową z aprobatą.
– Dobra dziewczynka – powiedział, znów mnie poklepując. – Musimy tu jeszcze trochę posiedzieć, aż będziemy mieli pewność, że Jared pojechał i nas nie przyłapie. – Posłał mi konspiratorski uśmiech. – A potem będzie fajno! Zobaczysz.
Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć. Najwięcej uciechy sprawiały mu do tej pory konfrontacje ze strzelbą w roli głównej.
Zachichotał na widok mojej miny.
– Nic się nie martw. Na razie możesz trochę odpocząć. Te materace są cienkie, ale coś mi mówi, że nawet takim nie pogardzisz, co?
Przeniosłam wzrok z jego twarzy na leżącą na podłodze matę i z powrotem na niego.
– Nie krępuj się – rzekł. – Widać po tobie, że potrzeba ci odrobiny snu. Będę stał na straży.
Znów stanęły mi w oczach łzy wzruszenia. Usiadłam na posłaniu i złożyłam głowę na poduszce. Wbrew temu, co sugerował Jeb, uczucie było niebiańskie. Rozprostowałam się od stóp do głów, wyciągając wszystkie palce. Słyszałam, jak strzelają mi stawy. W końcu przykurczyłam się z powrotem. Miałam wrażenie, że materac mnie przytula, że uzdrawia wszystkie bolące miejsca. Odetchnęłam.
– Serce mi rośnie – odezwał się pod nosem Jeb. – Wiedzieć, że ktoś cierpi pod twoim dachem, to jak czuć swędzenie i nie móc się podrapać.
Ułożył się wygodnie na podłodze parę metrów dalej i zaczął cichutko coś nucić. Usnęłam, zanim skończył pierwszy takt.
Kiedy się obudziłam, wiedziałam, że spałam długo – dłużej niż kiedykolwiek, odkąd się tu znalazłam. Nic mnie nie bolało, nikt mnie nie niepokoił. Byłoby mi jeszcze lepiej, gdyby poduszka nie przypomniała mi od razu o Jaredzie. Czułam na niej jego zapach.
No to znowu zostały nam tylko sny, westchnęła rzewnie Melanie.
Kiedy się obudziłam, nie pamiętałam żadnego snu, ale na pewno śnił mi się Jared, tak jak zawsze, gdy mogłam zasnąć wystarczająco głęboko.
– Dobry, maleńka – przywitał mnie Jeb rześkim głosem.
Podniosłam powieki, by mu się przyjrzeć. Czy to możliwe, że siedział pod ścianą całą noc? Nie wyglądał na zmęczonego, lecz mimo to miałam wyrzuty sumienia, że zajęłam wygodniejsze miejsce do spania.
– Chłopcy już dawno pojechali – oznajmił radośnie. – To co, może cię trochę oprowadzę? – Bezwiednym ruchem pogłaskał wiszącą u pasa strzelbę.
Otworzyłam szeroko oczy, wpatrując się w niego z niedowierzaniem.
– Oj, nie bądź mięczakiem. Nikt cię nie będzie zaczepiał. I tak będziesz musiała się w końcu usamodzielnić.
Wyciągnął dłoń, by pomóc mi wstać.
Sięgnęłam po nią odruchowo, usilnie próbując zrozumieć sens jego słów. Będę musiała się usamodzielnić? Dlaczego? I co miał na myśli, mówiąc „w końcu”? Przecież długo chyba nie pożyję?
Poderwał mnie na nogi i poprowadził naprzód.
Zapomniałam już, jak to jest chodzić ciemnymi tunelami za rękę z przewodnikiem. Było to nieporównanie łatwiejsze, prawie wcale nie musiałam się skupiać.
– Zastanówmy się – wymamrotał Jeb. – Może najpierw prawe skrzydło. Znajdziemy ci porządny pokój. Potem kuchnia… – Planował na głos całą wycieczkę, nie przestając, nawet gdy przedostaliśmy się przez wąską szczelinę do jasnego korytarza prowadzącego do jeszcze jaśniejszej dużej jaskini. Kiedy dotarły do nas głosy ludzi, zrobiło mi się sucho w ustach. Jeb jednak gadał dalej, nic sobie nie robiąc z mojego strachu – albo po prostu go nie dostrzegając.
– Założę się, że marchewki już wyrastają – rzucił, gdy wchodziliśmy na plac.
Światło mnie oślepiło i nie widziałam, kto tu jest, ale czułam na sobie spojrzenia. Jak zwykle zapanowała złowroga cisza.
– No ba – odpowiedział Jeb samemu sobie. – Zawsze mi się to podoba. Na taką wiosenną zieleń to aż miło popatrzeć.
Przystanął i wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, jakby chciał powiedzieć: „Patrz i podziwiaj”. Zmrużyłam oczy i spojrzałam we wskazanym kierunku, ale wzrok błądził mi po jaskini, powoli przyzwyczajając się do światła. Minęło parę chwil, zanim ujrzałam to, o czym mówił. Naliczyłam też około piętnastu osób. Wszystkie patrzyły na mnie krzywym wzrokiem, lecz miały także inne zajęcia.
Szeroki, ciemny kwadrat zajmujący środek jaskini tym razem nie był ciemny. Połowa jaśniała świeżą zielenią, tak jak to przewidział Jeb. Widok rzeczywiście mógł się podobać. I zdumiewać.
Nic dziwnego, że nikt tam nie stał. Był to ogród.
– Marchewki? – wyszeptałam.
– To ta połowa, która się zieleni – odparł zwyczajnym głosem. – Po drugiej stronie jest szpinak. Potrzebuje jeszcze paru dni.
Ludzie zabrali się z powrotem do pracy, czasem tylko zerkali w moją stronę, ale skupiali się na swoich zajęciach. Teraz, gdy już wiedziałam, że to ogród, ich obecność miała sens, podobnie jak wielka beczka oraz węże ogrodowe.
– Nawadnianie? – szepnęłam znowu.
– Bingo. W tym upale wszystko migiem wysycha.
Przytaknęłam. Podejrzewałam, że jest dość wcześnie, a mimo to się pociłam. Ciepłe promienie słońca sprawiały, że w jaskiniach robiło się duszno. Spróbowałam znowu przyjrzeć się sufitowi, ale był zbyt jasny. Pociągnęłam Jeba za rękaw i spojrzałam w górę, mrużąc oczy.
– Jak?…
Uśmiechnął się radośnie.
– Tak jak to robią magicy, moja droga. Lusterkami. Są ich tam setki. Zajęło mi to trochę czasu, nie powiem. Dobrze, że mam dużo rąk do pomocy, gdy trzeba je czyścić. Widzisz, tam na górze są tylko cztery otwory, a ja potrzebowałem więcej światła. I co o tym sądzisz? – Wypiął dumnie pierś.
– Cudowne – wyszeptałam. – Niesamowite.
Jeb uśmiechnął się i przytaknął, ucieszony moją reakcją.
– No, ale chodźmy dalej – rzekł. – Mamy jeszcze dzisiaj wiele do zrobienia.
Poprowadził mnie do nowego, szerokiego tunelu o naturalnych kształtach. Znalazłam się nagle na nieznanym terenie. Poczułam, jak napinają mi się mięśnie. Szłam na sztywnych nogach, prawie nie zginając kolan.
Jeb poklepał mnie po dłoni, poza tym jednak nie zwracał uwagi na moje zdenerwowanie.
– Tutaj mamy głównie sypialnie i trochę zapasów. Te tunele są bliżej powierzchni, więc łatwiej o trochę światła.
Wskazał jasne, wąskie pęknięcie w suficie, rzucające na podłogę plamę światła wielkości dłoni.
Dotarliśmy do szerokiego rozwidlenia o bardzo wielu odnogach. Liczne korytarze schodziły się tu niczym ramiona ośmiornicy.
– Trzeci od lewej – powiedział i spojrzał na mnie wyczekująco.
– Trzeci od lewej? – powtórzyłam.
– Zgadza się. Nie zapomnij. Łatwo się tu zgubić, a tego przecież nie chcemy. Prędzej cię tu zadźgają, niż wskażą drogę.
Przeszły mnie ciarki.
– Dzięki – mruknęłam z nieśmiałą nutą sarkazmu.
Roześmiał się, jakbym powiedziała coś bardzo zabawnego.
– Po co się oszukiwać. Nie ma nic złego w mówieniu prawdy na głos.
Ani nic dobrego, pomyślałam, ale tego nie powiedziałam. Musiałam jednak przyznać, że czas upływa mi teraz milej. Dobrze było znowu móc z kimś porozmawiać. Potrzebowałam towarzystwa.