– Nie jestem dzieckiem – odezwał się cicho głosem głębszym niż zwykle, wystawiając zadziornie podbródek. – A teraz lepiej wracaj… wracaj do pokoju.
Rozkaz nie zabrzmiał może zbyt stanowczo, ale i tak nie miałam innego wyjścia. Tę bitwę przegrałam z kretesem.
Usiadłam w środku i oparłam się o ścianę obok wejścia – w ten sposób mogłam się schować za na wpół odsuniętym parawanem, nie tracąc Jamiego z oczu. Objęłam nogi rękoma i zaczęłam robić jedyną rzecz, która mi pozostała, czyli się martwić.
Oprócz tego wytężałam wzrok i słuch, wyczekując kroków. Nie powinnam dać się zaskoczyć. Jeb mógł sobie mówić, co chciał, ale postanowiłam nie dopuścić, by Jamie musiał stanąć w mojej obronie. Zamierzałam oddać się w ręce napastników, nim sami zaczną się tego domagać.
Tak, poparła mnie Melanie.
Jamie przez kilka minut stał na korytarzu z bronią w ręku, nie do końca wiedząc, jak się zachowywać. Potem zaczął chodzić przed wejściem w tę i z powrotem, ale po paru takich rundach poczuł się chyba nieswojo. W końcu usiadł na ziemi obok parawanu. Położył broń na skrzyżowanych nogach i oparł brodę na dłoniach. Po paru chwilach westchnął. Stanie na straży okazało się nudniejsze, niż przypuszczał.
Za to ja mogłabym się w niego wpatrywać bez końca.
Po godzinie lub dwóch zaczął spoglądać w moją stronę, posyłając mi co jakiś czas ukradkowe spojrzenia. Kilka razy otworzył nawet usta, ale rozmyślił się i nic nie powiedział.
Oparłam brodę na kolanach i czekałam. W końcu moja cierpliwość została wynagrodzona.
– Ta planeta, na której byłaś wcześniej – odezwał się. – Jaka ona była? Taka jak ta?
Zaskoczył mnie wyborem tematu.
– Nie – odparłam. Teraz, gdy byłam z nim sama, nie miałam oporów przed mówieniem normalnym głosem. – Nie, była zupełnie inna.
– Opowiesz mi o niej? – zapytał, nadstawiając ucha, tak jak zwykł to robić, kiedy Melanie mówiła mu na dobranoc szczególnie ciekawą historię.
Opowiedziałam.
O Wodorostach i ich podwodnym świecie. O dwóch słońcach, orbicie w kształcie elipsy, szarych wodach, nieruchomych korzeniach, tysiącu oczu i wspaniałych widokach; o długich rozmowach pomiędzy milionem bezgłośnych istot.
Słuchał tego wszystkiego zafascynowany, z szeroko otwartymi oczami i rozmarzonym uśmiechem.
– Są jeszcze jakieś planety? – odezwał się, gdy umilkłam. Usilnie zastanawiał się, o co by jeszcze zapytać. – Czy Wodorosty to jedyna obca rasa?
Zaśmiałam się.
– O nie, wierz mi, że nie.
– Opowiedz.
Więc opowiedziałam o Nietoperzach na Planecie Śpiewu – o tym, jak to jest żyć w zupełnych ciemnościach i fruwać wśród dźwięków muzyki. Później mówiłam o Planecie Mgieł – o tym, jak się czułam, mając grube białe futerko i cztery serca, dzięki którym było mi ciepło, i o tym, jak omijałam szerokim łukiem szponowce.
Zaczynałam opowiadać o Planecie Kwiatów, o tamtejszym świetle i kolorach, gdy przerwał mi kolejnym pytaniem.
– A te zielone ludki z trójkątnymi głowami i wielkimi czarnymi oczami? No wiesz, te, co się kiedyś rozbiły w Roswell – to byliście wy?
– Nie, to nie my.
– Czyli to wszystko ściema?
– Nie wiem, może tak, a może nie. Wszechświat jest duży i ma wielu mieszkańców.
– W takim razie, jak tu przylecieliście? Skoro nie byliście zielonymi ludkami, to kim? Musieliście mieć jakieś ciała, żeby móc się poruszać i w ogóle, prawda?
– To prawda – przyznałam. Byłam pod wrażeniem tego, z jaką łatwością kojarzy fakty. Nie powinno mnie to dziwić – wiedziałam przecież, że jest bystry, że jego umysł chłonie wiedzę jak gąbka.
– Na początku korzystaliśmy z ciał Pająków.
– Pająków?
Opowiedziałam o Pająkach – były to naprawdę fascynujące istoty. Ich umysły nie miały sobie równych, a każdy Pająk miał aż trzy. Trzy mózgi, po jednym w każdym segmencie wieloczłonowego ciała. Rozwiązywały dla nas najbardziej skomplikowane problemy. Zarazem jednak były tak chłodne, tak analityczne, że prawie nigdy nie stawiały same nowych pytań. Ze wszystkich żywicieli to właśnie Pająki najlepiej znosiły naszą obecność. Prawie nie dostrzegały różnicy, a nawet jeśli dostrzegały, zdawały się wdzięczne. Niewiele dusz miało okazję spojrzeć na tę planetę oczyma innego gatunku, ale te, które tego doświadczyły, mówiły, że jest szara i zimna – nic więc dziwnego, że Pająki widziały wszystko w czerni i bieli, jak również miały bardzo ograniczone poczucie temperatury. Żyły krótko, ale młode dziedziczyły po rodzicach całą wiedzę, więc mądrzały z pokolenia na pokolenie.
Mieszkałam tam krótko, a gdy mój żywiciel umarł, zmieniłam planetę i wiedziałam, że raczej nigdy tam nie wrócę. Niesamowita jasność myśli, natychmiastowe odpowiedzi na skomplikowane pytania, marsz i taniec ciągów liczb – wszystko to nie było w stanie wynagrodzić mi braku kolorów i uczuć, o których Pająki miały bardzo ograniczone pojęcie. Dziwiłam się, jak ktokolwiek może tam być zadowolony z życia, niemniej planeta przez tysiące ziemskich lat była samowystarczalna. Kolonizacja jeszcze się tam nie zakończyła, a to dlatego, że Pająki bardzo szybko się rozmnażały – znosiły mnóstwo jaj.
Zaczęłam opowiadać Jamiemu o tym, jak rozpoczynano kolonizację Ziemi. Pająki były naszymi najlepszymi inżynierami – na zbudowanych przez nich statkach kosmicznych mogliśmy śmigać niezauważeni wśród gwiazd. Ciała Pająków były niemal tak użyteczne jak ich umysły: każdy segment poruszał się na czterech długich nogach – stąd właśnie taka ziemska nazwa tych istot – a każda noga była zakończona dwunastoma palcami. Palce miały po sześć stawów, były wąskie oraz mocne jak stal i można było nimi wykonywać zadania wymagające największej precyzji. Pająki ważyły mniej więcej tyle co krowa, ale były niskie i chude. Pierwsze wszczepienia przebiegły bezproblemowo. Pająki były silniejsze i inteligentniejsze od ludzi, no i przygotowane…
Przerwałam opowieść w pół zdania, widząc błysk na policzku Jamiego.
Patrzył gdzieś daleko, a usta miał mocno zaciśnięte. Po twarzy spływała mu powolutku duża kropla słonej wody.
Idiotka, zganiła mnie Melanie. Nie przyszło ci do głowy, jak się poczuje?
A tobie nie przyszło do głowy ostrzec mnie wcześniej? Nic nie odpowiedziała. Niewątpliwie opowieść pochłonęła ją bez reszty.
– Jamie – wydusiłam z siebie skrzeczącym głosem. Na widok jego łez działo mi się z gardłem coś dziwnego. – Jamie, przepraszam. Głupia jestem.
Potrząsnął głową.
– W porządku. Zapytałem. Chciałem wiedzieć, jak to było. – Mówił grubym głosem, próbując ukryć ból.
To był instynkt – zapragnęłam nagle pochylić się i otrzeć mu łzę. Przez chwilę próbowałam się pohamować. Przecież nie byłam Melanie. Lecz nieszczęsna łza wisiała nieruchomo na policzku, jakby w ogóle nie zamierzała spaść. Jamie nie odrywał wzroku od ściany. Usta mu drżały.
Nie siedział daleko. Wyciągnęłam rękę i przesunęłam mu czule palcami po policzku, patrząc, jak łza rozchodzi się cieniutko po skórze i znika. Potem, znowu kierując się instynktem, zostawiłam dłoń na ciepłym policzku i delikatnie go pogłaskałam.
Przez chwilę udawał, że nie zwraca na mnie uwagi. Wreszcie przysunął się do mnie gwałtownie, z zamkniętymi oczami i wyciągniętymi rękoma. Przytulił mi się do boku, przyciskając policzek w tym samym miejscu co kiedyś – choć trochę już z niego wyrósł – i zaczął łkać.
Nie były to łzy dziecka, lecz tym potężniejszą miały wymowę – to, że przy mnie płakał, świadczyło o ogromie bólu. Był to smutek mężczyzny stojącego nad grobem rodziny.