Objęłam go – nie było to już tak łatwe jak kiedyś – i zapłakałam razem z nim.
– Przepraszam – powtórzyłam kilka razy. Przepraszałam za wszystko. Za to, że nasz gatunek znalazł tę planetę. Że wybrał ją do zasiedlenia. Że zabrałam ciało jego siostry. Że przyprowadziłam ją tutaj i ponownie go skrzywdziłam. Że sprawiłam mu przykrość, opowiadając te straszne historie. Nie opuściłam rąk, nawet kiedy już się uspokoił. Nie chciałam go puszczać. Miałam wrażenie, że moje ciało czekało na to od samego początku, po prostu wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Tajemnicza więź pomiędzy matką a dzieckiem – tak potężna na tej planecie – przestała być dla mnie zagadką. Nie było wspanialszej więzi nad tę, która kazała poświęcić życie dla drugiej osoby. Rozumiałam to już wcześniej, lecz do tej pory nie rozumiałam, d l a c z e g o tak jest. Teraz wiedziałam już, czemu matka jest gotowa oddać życie za dziecko, i to odkrycie miało na zawsze zmienić moje spojrzenie na wszechświat.
– Nie tak cię uczyłem, chłopcze.
Odskoczyliśmy od siebie przestraszeni. Jamie zerwał się na nogi, a ja przywarłam do ściany i się skuliłam.
Jeb schylił się i podniósł z podłogi strzelbę. Oboje o niej zapomnieliśmy.
– Musisz uważniej pilnować broni, Jamie. – Strofował go, lecz ton miał łagodny. Wyciągnął dłoń, by potargać go po rozczochranych włosach.
Jamie zrobił unik. Rumienił się ze wstydu.
– Przepraszam – wymamrotał i odwrócił się, jakby chciał uciec. Zatrzymał się jednak w pół kroku i spojrzał w moją stronę.
– Nie wiem, jak masz na imię – powiedział.
– Mówili na mnie Wagabunda – odszepnęłam.
– Wagabunda?
Kiwnęłam głową.
Jamie przytaknął i oddalił się szybkim krokiem, z rumieńcem na karku.
Kiedy już zniknął, Jeb oparł się o skałę w miejscu, gdzie wcześniej siedział chłopiec, i zsunął się do pozycji siedzącej. Strzelbę położył na kolanach, tak samo jak Jamie.
– Ciekawe imię – stwierdził. Najwyraźniej wrócił mu rozmowny nastrój. – Może kiedyś opowiesz mi, skąd się wzięło. To musi być nie lada historia. Ale, ale, jest trochę długaśne – Wagabunda. Nie sądzisz?
Patrzyłam na niego z uwagą.
– Co byś powiedziała, gdybym mówił na ciebie Wanda? Tak będzie wygodniej.
Czekał, aż coś odpowiem. W końcu wzruszyłam ramionami. Nie robiło mi zbytniej różnicy, czy będzie się do mnie zwracał „maleńka“, czy jakoś inaczej. Ważne, że robił to z sympatii, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
– No dobrze, Wando. – Uśmiechnął się, zadowolony z siebie. – Wolę ci mówić po imieniu. Jesteśmy teraz prawie jak starzy znajomi.
Znów uśmiechnął się całą twarzą, szczerząc zęby. Odpowiedziałam smutnym uśmiechem. Dziwne, przecież Jeb powinien mnie traktować jak wroga. Co za szalony człowiek. Tak czy inaczej, był moim przyjacielem. Nie znaczyło to, że mnie nie zabije, gdy sprawy przybiorą zły obrót, ale uczyni to niechętnie. Czego więcej można było oczekiwać od przyjaciela, który jest człowiekiem?
Rozdział 22
Jeb założył ręce pod głowę i spojrzał w zamyśleniu na ciemny sufit. Nie opuszczał go towarzyski nastrój.
– Dużo myślałem o tym, jak to jest – no wiesz, jak cię złapią. Nieraz już to widziałem na własne oczy, a parę razy niewiele brakowało, a i mnie by dopadli. Zastanawiałem się, jak by to było. Włożyliby mi coś do głowy – czy to by bolało? Widziałem, jak to robią.
Otworzyłam szeroko oczy z wrażenia, ale nie zauważył tego.
– Zdaje się, że używacie jakiegoś znieczulenia – to znaczy, mogę się tylko domyślać. Ale nikt się nie wydzierał z bólu ani nic z tych rzeczy, więc to nie mogła być żadna straszna tortura.
Zmarszczyłam nos. Tortury. O nie, to akurat nie nasza specjalność.
– Strasznie ciekawe rzeczy opowiadałaś małemu.
Zesztywniałam, a wtedy zaśmiał się lekko.
– Tak, podsłuchiwałem. Przyznaję się. I nie żałuję – to były naprawdę niezłe opowieści, a ze mną byś tak nie porozmawiała. Słuchałem z wypiekami na twarzy. O tych wszystkich nietoperzach, roślinach, pająkach. To daje człowiekowi do myślenia. Zawsze lubiłem czytać różne dziwne książki o kosmitach, no wiesz, science fiction i takie tam. Pożerałem jedną za drugą. Jamie ma to samo – przeczytał już wszystkie książki, które tu mam, i to po parę razy. Musi mieć niezłą frajdę, że może usłyszeć coś nowego. Ja mam. Umiesz opowiadać.
Nie podniosłam wzroku, ale czułam, że mięknę, daję się udobruchać. Udzieliła mi się ludzka słabość do pochlebstw.
– Tutaj wszyscy myślą, że zjawiłaś się, żeby ściągnąć nam na głowę Łowców.
Ostatnie słowo przyprawiło mnie o dreszcze. Dostałam szczękościsku i skaleczyłam sobie zębami język. Poczułam w ustach smak krwi.
– No bo w jakim innym celu? – Nie dostrzegł mojego zdenerwowania, a może po prostu się nim nie przejął. – Ale oni myślą utartymi schematami. Tylko ja tu zadaję pytania… Na przykład: co to za plan, zabłądzić na pustyni i nie mieć jak wrócić? – Zachichotał. – Aż taką Wagabundą to chyba nie jesteś, co, Wando?
Pochylił się i trącił mnie łokciem. Spuściłam oczy na podłogę, zerknęłam mu w twarz, po czym znowu utkwiłam wzrok w ziemi. Ponownie się roześmiał.
– O mały włos to by była udana próba samobójcza. Chyba się ze mną zgodzisz, że nie tak pracują Łowcy. Próbowałem to wszystko rozgryźć, No wiesz. Wziąć to na logikę. A więc, skoro nie miałaś wsparcia, a raczej nie miałaś, i nie miałaś jak wrócić, to musiałaś tu przyjść w jakimś innym celu. Od początku byłaś małomówna, nie licząc rozmów z małym, ale gdy już coś mówiłaś, uważnie cię słuchałem. No i wychodzi mi, że po prostu bardzo chciałaś odnaleźć Jamiego i Jareda, i to dla nich prawie postradałaś życie na pustyni.
Zamknęłam oczy.
– Tylko dlaczego c i na tym tak bardzo zależało? – rzekł Jeb, bardziej rozmyślając na głos niż zadając pytanie. – No więc oto jak ja to widzę: albo jesteś naprawdę niezłą aktorką, jakimś super-Łowcą, nową, przebieglejszą odmianą, i knujesz coś, czego nie rozumiem, albo nie udajesz. To pierwsze nijak nie tłumaczy niektórych twoich zachowań, więc raczej odpada. Ale skoro nie udajesz…
Zamilkł na chwilę.
– Długo się przyglądałem waszej rasie. Czekałem, aż zaczniecie się inaczej zachowywać – no wiesz, aż przestaniecie udawać, bo już nie będzie przed kim. Czekałem i czekałem, a wy ciągle zachowywaliście się jak ludzie. Żyliście w tych samych rodzinach co wcześniej, jeździliście w weekendy na pikniki, sadziliście kwiaty, malowaliście obrazy i tak dalej. W końcu zacząłem się zastanawiać, czy wy się przypadkiem nie zamieniacie w ludzi. Czy to nie jest tak, że jednak mamy na was jakiś wpływ.
Zamilkł w oczekiwaniu na odpowiedź, ale nie odezwałam się ani słowem.
– Parę lat temu zobaczyłem coś, co zapadło mi głęboko w pamięć. To była starsza para, mężczyzna i kobieta, to znaczy ciała mężczyzny i kobiety. Byli tak długo po ślubie, że mieli na skórze ślady obrączek. Trzymali się za dłonie, on pocałował ją w policzek, a ona cała się zarumieniła pod tymi wszystkimi zmarszczkami. I wtedy dotarło do mnie, że macie te same uczucia co my, bo jesteście nami, a nie tylko rękami w pacynkach.
– Tak – odszepnęłam. – Doznajemy tych samych uczuć. Ludzkich uczuć. Nadziei… bólu… miłości.
– A zatem, skoro nie udajesz… no to dałbym głowę, że ich kochasz. T y, Wanda – a nie tylko ciało Mel.
Zwiesiłam głowę. Tym samym mimowolnie przyznałam mu rację, ale było mi już wszystko jedno. Nie mogłam tego dłużej kryć.