– Tyle, jeśli chodzi o ciebie. Ale myślę też dużo o mojej bratanicy. Jakie to było dla niej przeżycie, jak by to było, gdyby to się przytrafiło mnie. Wkładają ci kogoś do głowy i co… znikasz? Nie ma cię? Jakbyś umarła? A może to bardziej jak sen? Może zdajesz sobie sprawę z tego, że ktoś tobą steruje? A ten ktoś zdaje sobie sprawę z twojego istnienia? I jesteś tam uwięziona, możesz tylko krzyczeć, ale nikt cię nie słyszy?
Siedziałam nieruchomo z kamienną twarzą, a przynajmniej taki był mój zamiar.
– Pewnie tracisz wtedy pamięć i kontrolę nad ciałem. Ale świadomość… Nie wydaje mi się, żeby wszyscy poddawali się bez walki. Ja tam bym się bronił – łatwo nie odpuszczam, każdy ci to powie. Walczę do końca. My wszyscy, którzy przetrwaliśmy, jesteśmy tacy. I wiesz, co ci powiem? Zdziwiłbym się, gdyby Mel była inna.
Nie odrywał wzroku od sufitu, lecz mimo to ja nadal wpatrywałam się w skalną podłogę. Próbowałam zapamiętać wzory w piasku.
– O tak, sporo się nad tym zastanawiałem.
W pewnym momencie poczułam na sobie jego spojrzenie. Prawie się nie ruszałam, oddychałam tylko powoli i miarowo. Zachowanie tego wolnego rytmu kosztowało mnie wiele wysiłku. Przełknęłam gromadzącą się w ustach ślinę. Nadal miałam w nich krew.
Skąd nam przyszło do głowy, że jest wariatem? – zastanawiała się Mel. On widzi wszystko jak na dłoni. To geniusz.
Geniusz i wariat.
Tak czy inaczej, może nie musimy już teraz milczeć. Skoro wie. Wstąpiła w nią nadzieja. Ostatnio była bardzo wyciszona, wręcz nieobecna. Odkąd się uspokoiła, trudniej było jej się skoncentrować. Wygrała najważniejszą potyczkę. Przyprowadziła mnie w to miejsce. Jej sekrety były tutaj bezpieczne, wspomnienia nie mogły już nikomu zaszkodzić.
Nie miała motywacji, żeby się odzywać, nawet do mnie. Teraz jednak ożywiła ją perspektywa zmian – tego, że pozostali ludzie nareszcie się o niej dowiedzą.
Jeb wie, owszem. Tylko czy to cokolwiek zmienia?
Przypomniała sobie, jak reszta spoglądała na Jeba. No tak. Westchnęła. Ale Jamie chyba… to znaczy, nic nie wie ani się nie domyśła, ale wydaje się, że coś wyczuwa.
Być może. Czas pokaże, czy to dobrze. Dla niego, dla nas.
Jeb wytrzymał w milczeniu zaledwie kilka sekund. Odezwał się znowu, przerywając nam wewnętrzny dialog.
– To diablo ciekawe. Może akcja nie jest tak wartka jak w filmach, ale mimo wszystko to diablo ciekawe. Chętnie bym jeszcze trochę posłuchał o tych wszystkich pająkach. Bardzo mnie to ciekawi, oj bardzo.
Wzięłam głęboki oddech i podniosłam głowę.
– Co chcesz wiedzieć?
Uśmiechnął się do mnie ciepło i zmrużył oczy.
– Więc mówisz, że mają trzy mózgi?
Przytaknęłam.
– A ile oczu?
– Dwanaście, po jednym na każdym styku nogi z ciałem. Zamiast powiek mieliśmy mnóstwo stalowych włókien.
Pokiwał głową, oczy mu lśniły.
– Były włochate, jak tarantule?
Oparłam się ciężko o ścianę. Zanosiło się na długą rozmowę.
I taka też była. Zadawał niezliczoną ilość pytań. Chciał znać szczegóły – jak wyglądały pająki, jak się zachowywały, co robiły na Ziemi. Nie wzdrygał się, słuchając o kolonizacji, przeciwnie, ciekawiło go to chyba najbardziej. Gdy tylko kończyłam mówić, od razu zadawał kolejne pytanie, po czym szeroko się uśmiechał. Kiedy wreszcie po paru godzinach wyczerpał temat Pająków, zaczął wypytywać o Kwiaty.
– Niewiele o nich opowiedziałaś – zauważył.
Zaczęłam więc mówić o najpiękniejszej i najspokojniejszej z planet. Niemal za każdym razem, gdy robiłam przerwę na oddech, wtrącał następne pytanie. Lubował się w zgadywaniu i wcale się nie przejmował, gdy musiałam go wyprowadzać z błędu.
– I co, żywiliście się muchami, jak muchołówki? Na pewno właśnie tak było – a może jedliście coś większego, może ptaki – albo pterodaktyle!
– Nie, czerpaliśmy pokarm ze światła słonecznego, tak jak większość roślin na Ziemi.
– Ee, szkoda, moja wersja była ciekawsza.
Czasami zarażał mnie śmiechem.
Przechodziliśmy właśnie do Smoków, gdy nagle zjawił się Jamie z posiłkiem dla trzech osób.
– Cześć, Wagabundo – powiedział nieco zawstydzony.
– Cześć, Jamie – odparłam niepewnie. Bałam się, że jeszcze pożałuję tej zażyłości. W końcu, jak by nie patrzeć, byłam tu czarnym charakterem.
Ale Jamie usiadł tuż obok, między mną a Jebem, skrzyżował nogi i położył na nich tacę z jedzeniem. Umierałam z głodu, a od mówienia zaschło mi w gardle. Wzięłam do ręki miseczkę zupy i opróżniłam ją duszkiem.
– No tak, mogłem się domyślić, że na stołówce wolałaś się nie przyznawać. Mów śmiało, kiedy jesteś głodna, Wando. Nie umiem czytać w myślach.
Co do tego miałam akurat poważne wątpliwości, lecz byłam zbyt zajęta przeżuwaniem chleba, by cokolwiek odpowiedzieć.
– Wando? – zapytał Jamie.
Kiwnęłam głową na znak aprobaty.
– Pasuje, nie sądzisz? – Jeb promieniał dumą. Aż dziwne, że sam się nie poklepał po plecach dla lepszego efektu.
– No w sumie. Rozmawialiście o smokach?
– Tak – odparł entuzjastycznie Jeb – ale nie takich jaszczurowatych, tylko galaretowatych. Umieją latać, wyobraź sobie… no, w pewnym sensie. Powietrze jest tam gęstsze, też galaretowate. Więc trochę jakby w nim pływały. I zieją kwasem – to może nawet lepsze niż ogień, nie sądzisz?
Jeb opowiadał dalej, a ja w tym czasie jadłam – więcej, niż mi się należało – i piłam jak smok. Kiedy skończyłam. Jeb natychmiast zaczął kolejną rundę pytań.
– Czyli ten kwas…
Jamie nie był taki dociekliwy, poza tym odkąd się zjawił, odpowiadałam ostrożniej. Nie musiałam jednak bardzo uważać, gdyż Jeb – czy to świadomie, czy przypadkowo – nie pytał już o nic drażliwego.
Światło z wolna gasło, aż w końcu korytarz ponownie wypełnił mrok. Oczy szybko mi jednak przywykły. Twarze oświetlał nam teraz slaby blask księżyca.
Z czasem Jamie przysunął się bliżej. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że głaszczę go po głowie, dopóki nie spostrzegłam, że Jeb spogląda mi na dłoń.
Założyłam ręce na ciało.
W końcu Jeb ziewnął przeciągle, zarażając nas sennością.
– Masz dar opowiadania, Wando – powiedział, gdy wszyscy troje skończyliśmy się przeciągać.
– Na tym polegała moja praca. Byłam wykładowczynią na uniwersytecie w San Diego. Uczyłam historii.
– Wykładowczynią! – powtórzył Jeb podekscytowany. – No proszę, świetnie! Możesz nam się przydać. Mamy tu trójkę dzieci, uczy je Sharon, córka Mag, ale nie na wszystkim się zna. Najlepiej radzi sobie z matematyką i tym podobnymi. Ale historia…
– Uczyłam tylko n a s ze j historii – przerwałam mu w końcu. Od dłuższej chwili czekałam na próżno, aż zrobi pauzę, by zaczerpnąć powietrza. – Nie będzie tu ze mnie pożytku. Nie mam żadnego przygotowania.
– Lepsza wasza historia niż żadna. Zresztą my, ludzie, też powinniśmy ją znać, skoro kosmos jest większy, niż nam się wydawało.
– Ale ja nie byłam prawdziwą nauczycielką – odparłam rozpaczliwym głosem. Naprawdę myślał, że ktoś będzie chciał mnie w ogóle słuchać, a tym bardziej moich opowieści? – Byłam kimś w rodzaju profesora nadzwyczajnego, to były gościnne wykłady. Chcieli, żebym to robiła, tylko dlatego, że… To długa historia. To ma związek z moim imieniem.
– To miało być moje następne pytanie – odparł Jeb tonem zadowolenia. – O twojej pracy na uczelni możemy pogadać później. Teraz lepiej powiedz, dlaczego nazwali cię Wagabunda. Słyszałem już kilka dziwacznych imion – Sucha Woda, Palce na Niebie, Szum Przestworzy – oczywiście wszystkie w połączeniu z całkiem normalnymi, jak Pam i Jim. Wierz mi, to jedna z tych zagadek, od których można umrzeć z ciekawości.