Odczekałam chwilę, by upewnić się, że skończył mówić.
– No więc zwykle jest tak, że dusza próbuje życia na paru planetach, najczęściej na dwóch, a potem osiedla się na stałe na jednej z nich. Kiedy ciało jest już bliskie śmierci, przenosi się do nowego żywiciela tego samego gatunku. Przenosiny do ciała innego gatunku są dezorientujące, większość dusz bardzo tego nie lubi. Niektóre w ogóle nie opuszczają planety urodzenia. Czasem zdarzy się, że ktoś ma kłopot ze znalezieniem sobie odpowiedniego miejsca i zmienia planetę więcej niż raz. Poznałam kiedyś duszę, która była na pięciu, zanim zamieszkała wśród Nietoperzy. Mnie też się tam podobało – gdybym miała gdzieś zostać, to najprędzej właśnie tam. Gdyby nie to, że Nietoperze są ślepe…
– A ty na ilu byłaś planetach? – zapytał Jamie ściszonym głosem. Dopiero teraz spostrzegłam, że trzymam go za rękę.
– To moja dziewiąta – odparłam, delikatnie ściskając mu palce.
– Łał, dziewiąta!
– Dlatego chcieli, żebym prowadziła wykłady. Każdy może uczyć suchych liczb, ale nie każdy widział na własne oczy większość planet, które… przejęliśmy. – Zawahałam się przy ostatnim słowie, ale Jamie wcale się tym nie przejął. – Nie byłam tylko na trzech – no, teraz już czterech. Właśnie zaczęto zasiedlać kolejną.
Oczekiwałam, że Jeb podskoczy z wrażenia i zacznie wypytywać mnie o nowy świat lub o te, na których nie byłam, tymczasem siedział zamyślony i bawił się brodą.
– Dlaczego nigdzie nie zostałaś? – zapytał Jamie.
– Nigdzie mi się aż tak nie podobało.
– A Ziemia? Myślisz, że mogłabyś tu zostać?
Stysząc ten całkiem poważny ton, miałam ochotę się uśmiechnąć. Pytał, jak gdyby nigdy nic, jakbym mogła jeszcze kiedyś zmienić żywiciela. Jakbym mogła liczyć na to, że przeżyję w ciele Melanie kolejny miesiąc.
– Ziemia jest… bardzo ciekawa – wymamrotałam. – Trudniejsza niż wszystkie inne miejsca, w których byłam.
– Nawet to z mrozem i szponowcami?
– Na swój sposób tak. – Jak miałam mu wytłumaczyć, że na Planecie Mgieł niebezpieczeństwo groziło mi tylko i wyłącznie z zewnątrz? Że czymś o wiele gorszym jest atak od wewnątrz?
Atak, prychnęła Melanie.
Ziewnęłam. Nie myślałam akurat o tobie. Chodziło mi o gwałtowne uczucia, które ciągle mnie zdradzają. Ale ty też mnie atakowałaś. Wspomnieniami.
Wyciągnęłam z tego naukę, zapewniła mnie oschle. Poczułam, że skupia się bardzo na dłoni, którą trzymam w ręku. Narastało w niej jakieś nienazwane uczucie. Coś przypominającego gniew, ale zaprawiony szczyptą tęsknoty i rozpaczy.
Zazdrość, oświeciła mnie nagle.
Jeb znowu ziewnął.
– Gdzie moje dobre wychowanie. Musisz być przecież diablo śpiąca – złaziliśmy całe jaskinie, a potem pół nocy musiałaś ze mną rozmawiać. Nie powinienem cię sobą zamęczać. Chodź, Jamie, niechże Wanda się wyśpi.
Byłam wyczerpana. Czułam się jak po bardzo długim dniu, a słowa Jeba utwierdziły mnie w przekonaniu, że sobie tego nie uroiłam.
– Dobrze, wujku. – Jamie z lekkością stanął na nogi i podał starcowi dłoń.
– Dzięki, chłopcze – stęknął Jeb, podnosząc się z ziemi. – I dzięki, Wando – dodał po chwili. – To była najciekawsza rozmowa od… hm, chyba odkąd żyję. Niech ci gardło odpocznie, bo będę miał jeszcze wiele pytań. O, przyszedł w końcu. Najwyższy czas.
Dopiero teraz usłyszałam odgłosy zbliżających się kroków. Odruchowo przesunęłam się w głąb pokoju, lecz było tam nawet jaśniej, przez co czułam się jeszcze bardziej odsłonięta.
Dziwiło mnie, że dopiero teraz usłyszeliśmy pierwsze kroki, w końcu korytarz wyglądał na zamieszkany.
– Wybacz, Jeb, zagadałem się z Sharon, a potem trochę mi się przysnęło.
Od razu rozpoznałam ten łagodny głos. Zabulgotało mi w brzuchu i natychmiast pożałowałam, że nie jest pusty.
– Nawet nie zauważyliśmy, Doktorze – odparł Jeb. – To był fantastycznie spędzony czas. Musisz ją kiedyś namówić, żeby opowiedziała ci jakąś historię – naprawdę warto. No, ale to już innym razem. Musi być strasznie zmęczona. Widzimy się rano.
Doktor rozkładał przed wejściem matę, tak jak wcześniej Jared.
– Miej na to oko – rzucił Jeb, kładąc strzelbę na ziemi.
– Wanda, wszystko w porządku? – zapytał Jamie. – Trzęsiesz się.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że cała drżę. Nic nie odpowiedziałam – nie potrafiłam z siebie wydusić ani słowa.
– Już dobrze, spokojnie – odezwał się Jeb kojącym głosem. – Poprosiłem Doktora, żeby cię popilnował. Nie masz się czego obawiać. To bardzo przyzwoity człowiek.
Doktor uśmiechnął się ospale na te słowa.
– Nie zrobię ci krzywdy… Wanda, tak? Obiecuję. Będę stał na straży, żebyś mogła spokojnie spać.
Zagryzłam wargę, ale dreszcze nie ustawały.
Jeb uznał jednak najwyraźniej, że wszystko zostało już ustalone.
– Branoc, Wanda. Branoc, Doktorze – powiedział, odchodząc.
Jamie się wahał, spoglądał na mnie zmartwiony.
– Doktor jest wporzo – szepnął.
– Dalej, chłopcze, późno już!
Jamie pobiegł za Jebem.
Kiedy zniknęli, zaczęłam wypatrywać zmiany na twarzy Doktora, ale panował na niej ciągle ten sam niezmącony spokój. Rozłożył długie ciało na macie, tak że wystawały mu stopy i łydki. Był naprawdę chudy; leżąc sprawiał wrażenie mniejszego.
– Dobranoc – zamamrotał śpiącym głosem.
Oczywiście nie odezwałam się słowem. Obserwowałam go w bladym świetle księżyca, patrzyłam, jak unosi mu się klatka piersiowa, i odmierzałam jego oddechy własnym pulsem, który dudnił mi w uszach. Oddychał coraz wolniej i głębiej, w końcu zaczął cicho pochrapywać.
Nawet jeżeli udawał, niewiele mogłam zrobić. Przesuwałam się po cichu w głąb pokoju, aż poczułam pod plecami brzeg materaca. Obiecałam sobie wcześniej, że niczego tutaj nie tknę, ale pomyślałam, że przecież nic się stanie, jeśli położę się na skraju łóżka. Podłoga była nierówna i bardzo twarda.
Chrapanie Doktora mi nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Być może miało uśpić moją czujność, ale przynajmniej go słyszałam i wiedziałam, gdzie jest.
Niezależnie od tego, jaki los mnie czekał, pozostało mi położyć się spać. Byłam wypompowana, jak by to powiedziała Melanie. Materac był cudownie miękki. Ułożyłam się wygodnie, powoli się w niego zapadając…
Nagle usłyszałam ciche szuranie – rozległo się gdzieś w pokoju. Otworzyłam oczy i zobaczyłam pomiędzy sobą a księżycowym sufitem jakiś cień. Doktor wciąż chrapał na korytarzu.
Rozdział 23
Wiszący nade mną cień byt wielki i bezkształtny, szerszy u góry. W pewnym momencie zbliżył mi się do twarzy.
Chyba chciałam krzyczeć, ale głos ugrzązł mi w krtani i na zewnątrz wydostało się jedynie bezgłośne pisknięcie.
– Cii, to tylko ja – szepnął Jamie. Coś dużego zsunęło mu się z ramienia i upadło miękko na ziemię. Dopiero teraz widziałam na tle światła jego prawdziwą, smukłą sylwetkę.
Zadyszałam, trzymając się za gardło.
– Przepraszam – szepnął, siadając na brzegu materaca. – To było niemądre. Ale nie chciałem obudzić Doktora. Nie przyszło mi do głowy, że cię wystraszę. Wszystko okej? – Poklepał mnie po kostce, gdyż była najbliżej.