Выбрать главу

– Nie wszyscy. Jeb nie. Ja też nie.

– Może jeszcze zmienisz zdanie, jak to przemyślisz.

– Przecież nawet nie było cię tutaj w czasie inwazji. Nie wybrałaś sobie specjalnie mojego taty ani mamy, ani Melanie. Byłaś wtedy w kosmosie, prawda?

– Tak, Jamie, ale jestem tym, kim jestem. Robię to, co wszystkie inne dusze. Zanim zamieszkałam w Melanie, miałam wielu innych żywicieli i nigdy nie odczuwałam skrupułów przed… odebraniem życia. My, dusze, po prostu tak żyjemy.

– Czy Melanie cię nienawidzi?

Chwilę się zastanawiałam.

– Nie tak bardzo jak kiedyś.

Nieprawda. Całkiem przestałam.

– Mówi, że całkiem przestała – dodałam ledwie słyszalnym głosem.

– Jak się… jak się czuje?

– Cieszy się, że tu jest. Bardzo się cieszy, że cię znalazła. Nie przejmuje się tym, że nas zabiją.

Poczułam, jak Jamie cały sztywnieje.

– Nie mogą! Nie mogą! Przecież Melanie żyje!

Po co mu to powiedziałaś, żachnęła się Melanie. To było niepotrzebne.

Chyba lepiej, żeby był przygotowany.

– Nikt nie uwierzy – szepnęłam do chłopca. – Pomyślą, że kłamię, że próbuję cię oszukać. Jeżeli im powiesz, jeszcze bardziej będą chcieli mnie zabić. Bo tylko Łowcy kłamią.

Wzdrygnął się na to słowo.

– Ale ty nie kłamiesz. Wiem, że nie – odezwał się po chwili.

Wzruszyłam tylko ramionami.

– Nie pozwolę im, żeby ją zabili – dodał.

W jego cichym głosie pobrzmiewała determinacja. Przeraziłam się na myśl, że teraz jeszcze bardziej się we wszystko uwikła. Pomyślałam o barbarzyńcach, z którymi tu żyje. Jeżeli stanie w mojej obronie, czy powstrzyma ich to, że jest tylko małym chłopcem? Śmiałam w to wątpić. Gorączkowo szukałam w myślach sposobu, by skutecznie go zniechęcić, pamiętałam jednak, jak bardzo potrafi być uparty.

Odezwał się, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Tym razem spokojnym tonem, jakby stwierdzał coś oczywistego.

– Jared coś wymyśli. Jak zawsze.

– Jared też ci nie uwierzy. Wścieknie się najbardziej ze wszystkich.

– Nawet jeśli nie uwierzy, będzie ją chronił. Na wszelki wypadek.

– Zobaczymy – wymamrotałam. Postanowiłam przekonać go później, kiedy już znajdę odpowiednie słowa, takie, które zabrzmią, jakbym wcale nie próbowała go do niczego nakłaniać.

Jamie milczał, myślał. Z czasem oddech mu zwolnił, usta się otwarły. Odczekałam trochę, chcąc mieć pewność, że śpi twardo, po czym stanęłam nad nim na czworakach i bardzo ostrożnie przeniosłam go na łóżko. Był cięższy niż kiedyś, ale jakoś udało mi się go nie zbudzić.

Odłożyłam poduszkę Jareda na miejsce i rozłożyłam się na macie.

No, pomyślałam, to właśnie uciekłam z deszczu. Byłam jednak zbyt zmęczona, by się zastanawiać, co przyniesie jutro. Usnęłam w ciągu minuty.

Kiedy się obudziłam, przez szczeliny w suficie prześwitywały promienie słońca. Ktoś gwizdał. Po chwili gwizdanie ustało. Otworzyłam powoli oczy.

– No, nareszcie – mruknął Jeb.

Przewróciłam się na bok, żeby móc na niego spojrzeć, i poczułam, jak z ręki ześlizguje mi się dłoń Jamiego. Widocznie objął mnie w nocy – a właściwie siostrę.

Jeb stał z założonymi rękoma w wejściu, oparty o skalną futrynę.

– Dobry – przywitał się. – Wyspana?

Przeciągnęłam się i kiwnęłam twierdząco głową.

– Tylko nie baw się znowu w milczka. – Skrzywił się.

– Przepraszam – wymamrotałam. – Spałam dobrze, dziękuję.

Jamie poruszył się na dźwięk mego głosu.

– Wanda?

Może to nie miało sensu, ale rozczuliło mnie, że właśnie moje durne „imię” wypowiedział, budząc się ze snu.

– Tak?

Jamie zamrugał i odgarnął sobie z oczu poplątane włosy.

– O, cześć, wujku.

– Źle ci było ze mną, chłopcze?

– Strasznie głośno chrapiesz – odparł Jamie, ziewając.

– Naprawdę nie nauczyłem cię lepszych manier? – zapytał go Jeb. – Od kiedy to pozwala się gościom, na dodatek damie, spać na ziemi?

Jamie podniósł się gwałtownie i rozejrzał, zdezorientowany. Zmarszczył brwi.

– To nie jego wina – odezwałam się. – Upierał się, że będzie spał na macie. Przeniosłam go, jak zasnął.

Jamie prychnął.

– Zupełnie jak Melanie.

Spojrzałam na niego i otworzyłam szerzej oczy, dając do zrozumienia, że powinien uważać na to, co mówi.

Jeb zachichotał. Popatrzyłam w jego stronę i zobaczyłam ten sam koci wyraz twarzy co wczoraj. Zupełnie jakby rozwiązał jakąś zagadkę. Podszedł bliżej i trącił stopą brzeg materaca.

– Przespałeś już jedną lekcję. Sharon będzie zła. Lepiej się uwijaj.

– Sharon zawsze jest zła – poskarżył się Jamie, ale natychmiast wstał.

– Raz dwa, chłopcze, raz dwa.

Jamie spojrzał jeszcze na mnie, po czym obrócił się i zniknął w korytarzu.

– A teraz posłuchaj – odezwał się Jeb, gdy już zostaliśmy sami. – Nie będę cię dzisiaj niańczył. Mam dużo roboty. Zresztą jak wszyscy. Nikt nie ma czasu bawić się w strażnika. Dlatego dzisiaj będziesz mi pomagać przy pracy.

Poczułam, jak opada mi szczęka.

Jeb spoglądał na mnie bez cienia uśmiechu.

– Nie bój się tak – burknął. – Nic ci się nie stanie. – Poklepał strzelbę. – Mój dom to nie miejsce dla sierotek.

Akurat z t y m trudno się było nie zgodzić. Wzięłam trzy szybkie, głębokie oddechy, żeby opanować nerwy. Krew huczała mi w uszach tak głośno, że kiedy odezwał się ponownie, miałam wrażenie, że mówi dużo ciszej.

– No dalej, Wando. Rachu ciachu. Szkoda dnia.

Obrócił się i wyszedł ciężkim krokiem na korytarz.

Leżałam przez chwilę nieruchomo, po czym zerwałam się i wybiegłam za nim. Wcale nie blefował – zdążył już zniknąć za pierwszym zakrętem. Zaczęłam go gonić, przerażona myślą, że mogłabym się natknąć na kogoś innego, w końcu było to skrzydło mieszkalne. Złapałam go przed skrzy-żowaniem tuneli, zwalniając tempo dopiero u jego boku. Nawet na mnie nie spojrzał.

– Pora obsiać wschodnie pole. Będziemy musieli się trochę pobabrać w ziemi, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Trzeba przygotować glebę. Potem dopilnuję, żebyś mogła się umyć. Potrzebujesz kąpieli. – Znacząco pociągnął nosem, po czym się roześmiał.

Poczułam, jak ciepły rumieniec oblewa mi kark, ale zignorowałam tę uwagę.

– Nie, nie mam nic przeciw temu, żeby sobie pobrudzić ręce. – Z tego, co pamiętałam, wschodnie pole znajdowało się na uboczu. Pomyślałam, że może będziemy tam pracować sami.

Doszliśmy do jaskini z ogrodem i zaczęliśmy mijać ludzi. Wszyscy jak zwykle patrzyli na mnie ze wściekłością w oczach. Zaczynałam rozróżniać twarze. Rozpoznałam kobietę w średnim wieku z ciemnoszarym warkoczem, która wczoraj pracowała przy nawadnianiu, podobnie jak niski mężczyzna z okrągłym brzuchem, rzadkimi rudoblond włosami i czerwonymi policzkami. Atletycznie zbudowana kobieta o karmelowej skórze schylała się, by zawiązać but, gdy pierwszy raz przyszłam tu za dnia. Inną kobietę o ciemnej cerze, z grubymi ustami i sennymi oczami, widziałam wcześniej w kuchni obok dwójki czarnowłosych dzieci – może była ich matką? Następnie minęliśmy Maggie, która spojrzała tylko gniewnie na Jeba, odwracając ode mnie twarz. Przeszliśmy też obok siwego, bladego mężczyzny o schorowanym wyglądzie, którego nigdy wcześniej nie widziałam; byłam o tym przekonana. Parę chwil później spotkaliśmy Iana.

– Czołem, Jeb – przywitał się wesoło. – Dokąd to?

– Idziemy kopać wschodnie pole – odmruknął Jeb.