– Oj tak.
Bijące dotychczas w szaleńczym tempie serce nieco mi się uspokoiło.
Następnego dnia myliśmy lusterka nad polem kukurydzy. Jeb wytłumaczył mi, że trzeba to robić dość często, gdyż szybko pokrywa je wilgoć i kurz, a rośliny potrzebują dużo światła. Ian, który znów do nas dołączył, wspinał się tym razem po chybotliwej drabinie, a my staraliśmy się utrzymać ją w miejscu. Nie było łatwo, Ian był ciężki, a domowej roboty drabina niestabilna. Na koniec dnia nie czułam rąk, jedynie ból.
Dopiero gdy zbieraliśmy się do kuchni, spostrzegłam, że przy pasku Jeba nic nie wisi.
Zaparło mi dech w piersiach, kolana zesztywniały jak przestraszonemu źrebięciu. Zachwiałam się.
– Co się dzieje, Wando? – zapytał niewinnie Jeb.
Odpowiedziałabym, gdyby nie to, że Ian stał tuż obok i przyglądał mi się błękitnymi oczami.
Spojrzałam tylko na Jeba z pretensją i niedowierzaniem, po czym ruszyłam dalej, potrząsając głową. Jeb zachichotał.
– O co chodzi? – zamamrotał Ian do Jeba, jakby myślał, że jestem przygłucha.
– Żebym to ja wiedział. – Jeb skłamał tak, jak potrafi tylko człowiek, gładko i prosto w twarz.
Był dobrym kłamcą. Zaczęłam się zastanawiać, czy to, że nie wziął dziś broni, i to, że zostawił mnie wczoraj samą, i całe to wpychanie mnie między ludzi nie oznacza, że czeka, aż ktoś mnie zabije, bo nie ma ochoty zrobić tego własnoręcznie? Czy to możliwe, że tylko sobie tę przyjaźń ubzdurałam? Albo że była jednym z wielu kłamstw?
Po raz czwarty miałam zjeść lunch w kuchni.
Jeb, Ian i ja weszliśmy do środka. W dużym, dusznym pomieszczeniu siedziało wiele osób. Rozmawiały półgłosem o mijającym dniu. Weszliśmy – i nic się nie stało.
Nic.
Nie zapanowała cisza. Nikt nie przerwał rozmowy, by zmierzyć mnie lodowatym wzrokiem. W ogóle nie zwrócono na nas uwagi.
Jeb posadził mnie na wolnym miejscu i poszedł po pieczywo dla trzech osób. Ian usiadł koło mnie i zagadał do siedzącej obok dziewczyny. Była nią młoda blondynka, którą ostatnio często widywałam. Okazało się, że ma na imię Paige.
– Co tam słychać? Jak sobie dajesz radę bez Andy’ego?
– W porządku, tylko się o niego martwię – odparła i zagryzła wargę.
– Niedługo wróci – uspokajał ją Ian. – Jared zawsze przywozi wszystkich z powrotem. Ma talent. Odkąd jest z nami, nie mieliśmy żadnych wypadków, żadnych problemów. Andy jest bezpieczny.
Zainteresowała mnie wzmianka o Jaredzie – nawet pogrążona ostatnio w letargu Melanie drgnęła na dźwięk jego imienia – lecz Ian nie powiedział nic więcej. Poklepał tylko Paige po ramieniu i zwrócił się twarzą do Jeba, który właśnie przyniósł jedzenie.
Starzec usiadł obok mnie i rozejrzał się po jadalni z wyrazem głębokiej satysfakcji. Spojrzałam dookoła, ciekawa, co takiego zobaczył. Tak właśnie musiało wyglądać to miejsce, gdy mnie tu nie było. Tyle że dziś nikt się mną nie przejął. Widocznie nie chciało im się już przerywać rozmów na mój widok.
– Emocje opadają – zauważył Ian, zwracając się do Jeba.
– Wiedziałem, że tak będzie. Jak by nie patrzeć, mieszkają tu sami rozsądni ludzie.
Odruchowo zmarszczyłam brwi.
– To prawda – odparł Ian, śmiejąc się. – Przynajmniej dopóki nie wróci Kyle.
– Otóż to – przytaknął mu Jeb.
A więc Ian zaliczał siebie do grona rozsądnych. Czy zauważył, że Jeb nie ma przy sobie broni? Nie dawało mi to spokoju, ale nie chciałam nic mówić, bo przecież mógł po prostu nie zauważyć.
Jedliśmy w spokoju. Najwyraźniej przestałam budzić emocje.
Kiedy skończyliśmy, Jeb stwierdził, że należy mi się odpoczynek. Odprowadził mnie do drzwi, znów odgrywając przede mną dżentelmena.
– Do widzenia, Wando – rzekł i trącił dłonią wyimaginowany kapelusz.
Wzięłam głęboki oddech, żeby zebrać w sobie odwagę.
– Jeb, poczekaj.
– Tak?
– Jeb… – Milczałam chwilę, szukając wystarczająco uprzejmych słów.
– Ja… Może to głupie, ale… myślałam, że jesteśmy… choć trochę… przyjaciółmi.
Uważnie przyglądałam się jego twarzy, wypatrując zmiany, jakiegoś znaku, że będzie próbował mnie okłamać. Spoglądał na mnie z serdecznością – ale skąd miałam wiedzieć, po czym poznaje się kłamcę?
– Oczywiście, że jesteśmy.
– W takim razie dlaczego chcesz, żeby mnie zabili?
Ściągnął brwi.
– Powiedz mi, skarbie, skąd ci to przyszło do głowy?
Wymieniłam dowody.
– Nie nosisz dzisiaj broni. A wczoraj zostawiłeś mnie samą.
Jeb szeroko się uśmiechnął.
– Myślałem, że nie lubisz tej strzelby.
Milczałam w oczekiwaniu na odpowiedź.
– Wando, gdybym chciał, żeby cię zabili, nie przeżyłabyś pierwszej nocy.
– Wiem – odparłam cichutko. Poczułam się nagle zażenowana, nie wiedzieć czemu. – Dlatego się w tym wszystkim g u b i ę.
Jeb roześmiał się wesoło.
– Ja wcale nie chcę, żeby cię zabili. W tym rzecz, moje dziecko. Muszą się do ciebie przyzwyczaić. Najlepiej, żeby w ogóle o tym nie myśleli. To jak z gotowaniem żaby.
Zmarszczyłam czoło. Nie wiedziałam, o co mu chodzi.
– Jeżeli wrzucisz żabę do gotującej się wody – tłumaczył – to od razu wyskoczy. Ale jeśli włożysz ją do letniej wody i zaczniesz wolno podgrzewać, żaba niczego się nie domyśli, aż będzie za późno. I masz ugotowaną żabę. Trzeba działać stopniowo.
Przez chwilę się nad tym zastanawiałam – pomyślałam o ludziach, którzy nie zwracali na mnie uwagi w czasie lunchu. Jeb ich do mnie przyzwyczaił. Poczułam dziwny przypływ nadziei. Nie było to może zbyt mądre, biorąc pod uwagę moją sytuację, ale czułam, jak we mnie wzbiera i zabarwia myśli na jaśniejszy kolor.
– Jeb?
– Taak?
– Jestem żabą czy wodą?
Roześmiał się.
– Zostawię cię samą z tą zagadką. Ale nie myśl, że jestem bezduszny. – Zaśmiał się jeszcze głośniej. – Że się tak wyrażę.
– Poczekaj… mogę zapytać o coś jeszcze?
– Jasne. Zresztą teraz chyba twoja kolej na zadawanie pytań.
– D l a c z e g o jesteś moim przyjacielem?
Ściągnął usta, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Wiesz, że wszystko mnie ciekawi – zaczął, a ja przytaknęłam. – Długo się wam, duszom, przyglądałem, ale nigdy nie miałem okazji z żadną porozmawiać. Przybywało mi tylko pytań, coraz więcej i więcej… Poza tym zawsze uważałem, że jeżeli tylko ma się dobre chęci, można się dogadać dosłownie z każdym. Lubię wystawiać swoje teorie na próbę. No i popatrz, zjawiasz się tu nagle i okazujesz się jedną z najmilszych dziewczyn, jakie w życiu spotkałem. To wielka frajda mieć duszę za przyjaciela. Czuję się wielkim szczęściarzem, jak sobie myślę, że mi się udało.
Mrugnął do mnie, ukłonił się w pas i odszedł.
To, że rozumiałam teraz, na czym polega plan Jeba, nie znaczyło wcale, że patrzyłam ze spokojem na to, co wyprawia.
W ogóle przestał nosić przy sobie broń. Nie wiedziałam, co z nią zrobił, ale przynajmniej byłam wdzięczna, że Jamie nie musi z nią spać. Trochę mnie martwiło, że jest bezbronny, ale doszłam do wniosku, że tak jest lepiej. Nie stanowił teraz zagrożenia i nikt nie miał powodu, żeby zrobić mu krzywdę. Poza tym nikt mnie już nie nachodził.
Jeb zaczął mnie posyłać z różnymi drobnymi zadaniami. Skocz do kuchni po jeszcze jedną bułkę, bo się nie najadłem. Przynieś wiadro wody, ziemia jest sucha w tym miejscu. Wyciągnij Jamiego z lekcji, muszę z nim porozmawiać. Czy szpinak już rośnie? Idź sprawdzić. Pamiętasz drogę do szpitala? Mam coś do przekazania Doktorowi.
Za każdym razem, gdy wykonywałam te proste polecenia, pociłam się ze strachu. Dokładałam starań, by nikt mnie nie widział, przemykałam tunelami i grotami najszybciej, jak potrafiłam, nie biegnąc. Trzymałam się ścian i patrzyłam pod nogi. Od czasu do czasu ktoś na mój widok przerywał rozmowę, tak jak kiedyś, lecz zwykle nie zwracano na mnie uwagi. Tylko raz poczułam, że grozi mi śmierć, a było to wówczas, gdy przerwałam lekcję Sharon, by poprosić Jamiego. Popatrzyła wtedy na mnie takim wzrokiem, jakby za chwilę miała mi się rzucić do gardła. Kiedy jednak wybełkotałam, o co mi chodzi, kiwnęła głową, pozwalając Jamiemu na opuszczenie klasy. Gdy już byliśmy sami, złapał mnie za rękę i powiedział, że Sharon spogląda tak na każdego, kto przerywa jej zajęcia.