Выбрать главу

Wiedziałam o ich związku od Jamiego – Sharon i Maggie bardzo się pilnowały, gdy byłam w pobliżu. Nadal buntowały się przeciw mojej obecności i jako jedyne wciąż otwarcie okazywały mi wrogość.

Zapytałam Jamiego, jak się tu znalazły – czy pojawiły się wcześniej niż oni? Chyba jednak się domyślił, że tak naprawdę ciekawi mnie, czy wyprawa Melanie do Chicago była całkowicie niepotrzebna.

Okazało się, że nie. Opowiedział mi o tym, jak Jared pokazał mu ostatnią wiadomość od Melanie i wytłumaczył, że nigdy więcej jej nie zobaczą – po tych słowach potrzebował chwili, by odzyskać mowę, i wtedy nagle zrozumiałam, jak bardzo to przeżyli. Potem sami pojechali szukać Sharon. Ukrywała się z matką. Gdy Jared przekonywał je, że jest człowiekiem, Maggie trzymała mu na gardle zabytkowy miecz. Niewiele brakowało.

Później wspólnymi siłami rozwikłali zagadkę tajemniczych znaków. Cała czwórka zjawiła się tutaj, zanim jeszcze przeniosłam się z Chicago do San Diego.

Rozmowy z Jamiem o Melanie były łatwiejsze, niż się spodziewałam. Za każdym razem do nas dołączała, pocieszała brata i prostowała moje myśli, choć sama miała niewiele do powiedzenia. Ostatnio była niemrawa i rzadko się do mnie odzywała. Czasem nie byłam pewna, czy rzeczywiście coś powiedziała, czy tylko sama to sobie wyobraziłam. Tylko dla Jamiego starała się bardziej. Odzywała się jedynie, gdy był blisko. Nawet kiedy milczała, czuliśmy jej obecność.

– Dlaczego Melanie jest taka cicha? – zapytał raz Jamie.

Tego wieczoru wyjątkowo nie zasypywał mnie pytaniami o Pająki i Ogniojady. Oboje byliśmy wyczerpani – cały dzień zbieraliśmy marchew. Bolał mnie krzyż.

– Mówienie ją męczy. Dużo bardziej niż ciebie i mnie. Nie ma akurat nic ważnego do powiedzenia.

– A co ona r o b i przez cały dzień?

– Chyba słucha. Właściwie to nie wiem.

– Słyszysz ją teraz?

– Nie.

Ziewnęłam. Jamie się nie odzywał. Myślałam, że usnął, i sama zaczęłam powoli zapadać w sen.

– Myślisz, że może zniknąć? Na zawsze? – wyszeptał nagle. Głos załamał mu się na ostatnim słowie.

Nie umiałam kłamać, a nawet gdybym potrafiła, i tak nie mogłabym go oszukiwać. Starałam się nie myśleć o tym, co do niego czuję. Pierwszy raz odezwał się we mnie instynkt macierzyński, pierwszy raz doświadczyłam tak potężnego uczucia miłości. I do kogo? Do obcej formy życia. Odepchnęłam tę myśl.

– Nie wiem – odparłam. Po chwili dodałam zgodnie z prawdą: – Mam nadzieję, że nie.

– Lubisz ją tak samo jak mnie? Nienawidziłaś jej kiedyś tak jak ona ciebie?

– Z nią jest inaczej niż z tobą. Poza tym nigdy tak naprawdę nie czułam do niej nienawiści, nawet na początku. Bardzo się jej bałam i byłam zła, że nie potrafię być taka jak inne dusze. Ale zawsze, zawsze podziwiałam jej siłę. Melanie to najsilniejsza osoba, jaką kiedykolwiek znałam.

Jamie się zaśmiał.

– Ty bałaś się jej?

– Myślisz, że twoja siostra nie potrafi być straszna? Przypomnij sobie, jak zniknąłeś w kanionie i wróciłeś późno, a ona „wpadła w dziki szał”. Tak to określił Jared.

Jamie zachichotał. Byłam zadowolona, że udało mi się zmienić temat na mniej przykry.

Zależało mi na przyjaznych stosunkach ze wszystkimi współmieszkańcami. Z początku wydawało mi się, że nie ma takiego poświęcenia, na które bym się dla nich nie zdobyła, szybko jednak okazało się, że byłam w błędzie.

– Tak sobie pomyślałem… – rzekł do mnie Jeb pewnego dnia, jakieś dwa tygodnie po tym, jak „emocje opadły”.

Coraz mniej lubiłam, gdy tak zaczynał.

– Pamiętasz, jak mówiłem ci, że mogłabyś uczyć?

Moja odpowiedź była krótka.

– Tak.

– I co ty na to?

Nie potrzebowałam ani chwili zastanowienia.

– Nie.

Lecz ogarnęły mnie nagle wyrzuty sumienia. Nigdy wcześniej nie odrzuciłam żadnego Powołania – takie zachowanie byłoby oznaką egoizmu. Ale też znajdowałam się teraz w innej sytuacji. Jeb chciał, żebym podjęła się zadania wręcz samobójczego. Dusze nigdy by mnie o coś takiego nie poprosiły.

Ściągnął gąsienicowate brwi i patrzył na mnie krzywo.

– Dlaczego?

– A co by na to powiedziała Sharon? – zapytałam spokojnym tonem. Posłużyłam się tylko jednym z wielu przykładów, ale chyba najmocniejszym.

Kiwnął głową ze zrozumieniem.

– Tu chodzi o większe dobro – mruknął.

Parsknęłam.

– Większe dobro? Większym dobrem byłoby chyba mnie zastrzelić.

– To by było bardzo niemądre. – Wdał się ze mną w dyskusję, jak gdyby potraktował moją odpowiedź poważnie. – Mamy niezwykłą szansę, żeby się czegoś nauczyć. Nie skorzystać z niej to straszne marnotrawstwo.

– Naprawdę nie sądzę, żeby ktoś chciał się ode mnie czegokolwiek uczyć. Chętnie rozmawiam z tobą i Jamiem…

– Nieważne, czego chcą – upierał się Jeb. – Ważne, co jest dla nich dobre. To jak wybór między czekoladą a szpinakiem. Powinni wiedzieć więcej o wszechświecie, nie mówiąc już o nowych mieszkańcach Ziemi.

– Ale Jeb, jaki oni będą mieli z tego pożytek? Myślisz, że wiem coś, co pozwoli wam zniszczyć dusze? Odwrócić bieg historii? Spójrz prawdzie w oczy, jest już po wszystkim.

– Właśnie, że nie jest, dopóki my tu jesteśmy – odparł, szczerząc zęby w uśmiechu. – Ale wcale nie oczekuję, że zdradzisz własną rasę i sprezentujesz nam tajną broń. Po prostu myślę sobie, że powinniśmy więcej wiedzieć o świecie, w którym żyjemy.

Wzdrygnęłam się na słowo „zdradzisz“.

– Nie dałabym wam żadnej broni, nawet gdybym chciała. Nie mamy słabego punktu, pięty achillesowej. Ani śmiertelnych wrogów w kosmosie, którzy przybędą wam z odsieczą, ani wirusów, które nas zabiją, a was nie tkną. Przykro mi.

– Nic się nie bój! – Zwinął palce w pięść i trącił mnie w ramię. – Możesz się jeszcze zdziwić. Mówiłem ci, że bywa tu nudno. Ludzie będą ciekawsi twoich opowieści, niż ci się wydaje.

Wiedziałam, że Jeb nie odpuści. Czy w ogóle wiedział, co znaczy dać za wygraną? Miałam co do tego wątpliwości.

W czasie posiłków siedziałam zwykle z Jebem i Jamiem, o ile ten nie był na przykład w szkole. Ian zawsze siadał w pobliżu, ale nigdy z nami. Nie wiedziałam, co myśleć o tym, że sam mianował się moim ochroniarzem. Wydawało się to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe, a zatem – idąc tropem ludzkiej filozofii – musiało być fałszywe.

Kilka dni po tym, jak odmówiłam uczenia ludzi „dla ich własnego dobra”, dosiadł się do mnie przy kolacji Doktor.

Sharon pozostała na swoim miejscu w najdalszym kącie jadalni. Siedziała tam dzisiaj sama, nie było z nią matki. Nie obróciła się nawet, by odprowadzić Doktora wzrokiem. Związane w kok gęste włosy odsłaniały napiętą szyję, miała też przygarbione ramiona. Zapragnęłam natychmiast wstać i wyjść, zanim Doktor zdąży się do mnie odezwać, bo nie chciałam, żeby coś sobie pomyślała.

Ale siedzący obok Jamie dostrzegł na mojej twarzy znajomy wyraz paniki i chwycił mnie za dłoń. Jak mało kto potrafił wyczuć, kiedy się boję. Westchnęłam i pozostałam na miejscu. Najbardziej powinno mnie chyba martwić, że spełniam posłusznie wszystkie jego życzenia.

– Co słychać? – zagaił Doktor, siadając na blacie koło mnie.

Siedzący niedaleko Ian obrócił się, by móc się włączyć do rozmowy.

Wzruszyłam ramionami.

– Gotowaliśmy dzisiaj zupę – oznajmił Jamie. – Jeszcze mnie oczy szczypią.

Doktor pokazał nam zaczerwienione dłonie.

– Mydło.

Jamie roześmiał się.