Выбрать главу

– Wygrałeś.

Doktor żartobliwie ukłonił mu się w pas, po czym zwrócił się do mnie.

– Wando, mam do ciebie pytanie… – zaczął, ale urwał.

Uniosłam brwi.

– Tak się zastanawiam… Ze wszystkich znanych ci planet, który gatunek jest fizycznie najbliższy człowiekowi?

Zamrugałam.

– Dlaczego?

– Pytam z czystej zawodowej ciekawości. Ostatnio dużo myślałem o tych waszych Uzdrowicielach… Skąd wiedzą, jak leczyć choroby, a nie tylko objawy? – Mówił zbyt głośno, jego łagodny głos niósł się dalej niż zwykle. Parę osób podniosło głowy znad talerzy – Trudy i Geoffrey, Lily, Walter…

Założyłam ręce na tułów. Chciałam zajmować jak najmniej miejsca.

– To są dwa różne pytania – odparłam pod nosem.

Doktor uśmiechnął się i pokazał dłonią, bym kontynuowała. Jamie ścisnął mnie za rękę.

Westchnęłam.

– Chyba Niedźwiedzie na Planecie Mgieł.

– Tej ze szponowcami? – szepnął Jamie. Kiwnęłam twierdząco głową.

– Na czym polega podobieństwo?

Przewróciłam oczami, czując w tym wszystkim rękę Jeba, ale mówiłam dalej.

– Pod wieloma względami przypominają ssaki. Mają futro, są ciepłokrwiste. Krew mają trochę inną niż wasza, ale zasadniczo pełni tę samą funkcję. Doznają podobnych uczuć, wchodzą w bogate interakcje, lubią tworzyć…

– Tworzyć? – Doktor pochylił się zafascynowany, a może tylko udawał. – Jak to?

Spojrzałam na Jamiego.

– Może opowiesz Doktorowi?

– Nie wiem, czy czegoś nie pomylę.

– Dasz radę.

Popatrzył na Doktora, a ten skinął głową.

– No więc one mają takie niesamowite ręce. – Ożywił się, gdy tylko zaczął opowiadać. – Jakby z podwójnymi stawami – mogą je wyginać w obie strony. – Pociągnął do tyłu palce u dłoni. – Po jednej stronie są miękkie jak moja dłoń, a po drugiej ostre jak brzytwy! Tną nimi lód – rzeźbią w nim. Ich miasta to lodowe zamki, które nigdy nie topnieją! Są przepiękne. Prawda? – Szukał u mnie potwierdzenia.

Przytaknęłam.

– Niedźwiedzie postrzegają inne pasmo barw, dlatego lód na Planecie Mgieł mieni się tęczą kolorów. Są bardzo dumne ze swoich miast. Bez przerwy starają się je upiększać. Był tam pewien Niedźwiedź nazywany przez wszystkich… powiedzmy, że Tkaczem Błysków, choć w ich języku brzmi to znacznie lepiej, a nazywał się tak dlatego, że pod jego rękoma lód zawsze przybierał wyśniony przez niego kształt. Miałam okazję go poznać i zobaczyć te arcydzieła. To jedno z moich najpiękniejszych wspomnień.

– Mają sny? – zapytał cicho Ian.

Uśmiechnęłam się.

– Nie tak sugestywne jak ludzie.

– Skąd wasi Uzdrowiciele czerpią wiedzę na temat fizjologii nowych gatunków? Byli przygotowani, kiedy się tu zjawili. Pamiętam, jak to się zaczęło, widziałem, jak śmiertelnie chorzy ludzie wychodzą ze szpitala o własnych siłach. – Na jego czole pojawiła się zmarszczka w kształcie klina. Nienawidził najeźdźców tak samo jak pozostali, ale też miał dla nich dużo podziwu.

Nie kwapiłam się do odpowiedzi na to pytanie. Słuchała nas już cała kuchnia, a przecież mowa była nie o Niedźwiedziach rzeźbiących w lodzie, lecz o klęsce ludzkości.

Doktor czekał ze zmarszczonymi brwiami.

– Robią wcześniej… badania – wymamrotałam.

Ian uśmiechnął się.

– No tak, porwania przez kosmitów.

Puściłam to mimo uszu.

Doktor zacisnął usta.

– To by miało sens.

Panująca dookoła cisza skojarzyła mi się z pierwszą wizytą w kuchni.

– Skąd pochodzicie? – zapytał Doktor. – Pamiętacie? Wiecie, jak wyglądała wasza ewolucja?

– Naszą ojczystą planetą jest Początek – odparłam, potakując. – Nadal ją zamieszkujemy. Właśnie tam się… urodziłam.

– To bardzo nietypowe – dodał Jamie. – Rzadko spotyka się kogoś stamtąd, prawda? Większość dusz raczej tam zostaje, prawda, Wando? – Wcale jednak nie czekał, aż cokolwiek powiem. Zaczynałam żałować, że wieczorami odpowiadałam mu tak drobiazgowo na wszystkie pytania. – Więc jeśli ktoś przenosi się gdzie indziej, staje się prawie jak… gwiazda filmowa? Albo członek rodziny Królewskiej.

Poczułam, że się rumienię.

– To bardzo fajne miejsce – ciągnął Jamie. – Mnóstwo chmur, a każda warstwa ma inny kolor. To jedyna planeta, gdzie dusze mogą żyć długo poza ciałem żywiciela. A w ogóle to żywiciele są tam bardzo ładni, mają coś jakby skrzydła i macki, i wielkie, srebrne oczy.

Doktor siedział pochylony z twarzą w dłoniach.

– A czy pamiętają, skąd się wziął ten pasożytniczy tryb życia? Jak wyglądały początki kolonizacji?

Jamie wzruszył ramionami i spojrzał na mnie.

– Zawsze tacy byliśmy – odpowiedziałam niechętnie, z ociąganiem. – Przynajmniej odkąd mamy świadomość. Odkrył nas inny gatunek – nazywamy je tu Sępami, ale bardziej ze względu na charakter niż wygląd. To były… mało sympatyczne istoty. Zauważyliśmy, że możemy się z nimi zespalać tak jak z naszymi pierwszymi żywicielami. Przejęliśmy nad nimi kontrolę i zaczęliśmy wykorzystywać zdobytą technologię. Najpierw zajęliśmy ich rodzimą planetę, a później Planetę Smoków i Planetę Słońca – piękne światy, których mieszkańcom Sępy również dawały się we znaki. W końcu zaczęliśmy kolonizować inne planety – nasi żywiciele rozmnażali się znacznie wolniej niż my, poza tym żyli krótko. Musieliśmy szukać dalej, odkrywać wszechświat…

Urwałam, czując na sobie wzrok bardzo wielu osób. Tylko Sharon wciąż spoglądała w inną stronę.

– Mówisz o tym tak, jakbyś to wszystko widziała – zauważył Ian ściszonym głosem. – Jak dawno to było?

– Po wyginięciu dinozaurów, ale zanim pojawiliście się wy. Nie było mnie tam wtedy, ale pamiętam trochę z opowieści matki matki mojej matki.

– Ile masz lat? – zapytał Ian, pochylając się ku mnie i patrząc lśniącymi błękitnymi oczyma.

– Nie wiem, ile to ziemskich lat.

– Mniej więcej? – naciskał.

– Może parę tysięcy. – Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem, ile czasu spędziłam w hibernacji.

Ian zdumiony wyprostował plecy.

– Łał… To bardzo dużo! – szepnął Jamie.

– Ale tak naprawdę jestem od ciebie młodsza – zwróciłam się do niego półgłosem. – Jakbym miała mniej niż rok. Czuję się jak małe dziecko.

Uśmiechnął się delikatnie. Podobało mu się, że w pewnym sensie jest ode mnie dojrzalszy.

– Jak wygląda u was proces starzenia? – zapytał Doktor. – Jak długo żyjecie?

– Nie ma czegoś takiego. Jeżeli tylko mamy zdrowego żywiciela, możemy żyć wiecznie.

Po grocie przetoczył się cichy pomruk – gniewu? lęku? może niesmaku? Zrozumiałam, że moja odpowiedź nie była zbyt roztropna. Mogłam sobie wyobrazić, co te słowa dla nich znaczą.

– Pięknie. – Był to głos Sharon, cichy i wściekły. Nadal jednak była do nas zwrócona plecami.

Jamie znów dostrzegł w moich oczach pragnienie ucieczki i ścisnął mi dłoń. Tym razem delikatnie się wyswobodziłam.

– Już nie jestem głodna – szepnęłam, choć bułka leżała obok prawie nietknięta. Zeskoczyłam z blatu i trzymając się ściany, ruszyłam żwawym krokiem do wyjścia.

Jamie od razu pobiegł za mną. Dogonił mnie w jaskini z ogrodem i wręczył mi niezjedzone pieczywo.

– To było naprawdę ciekawe. Słowo! – powiedział. – Nie sądzę, żeby ktoś się obraził.

– To Jeb namówił Doktora, prawda?

– Opowiadasz świetne historie. Zobaczysz, jak inni się dowiedzą, też będą chcieli cię słuchać. Tak jak ja i Jeb.

– A może ja wcale nie c h c ę nic opowiadać?

Jamie spochmurniał.

– No, skoro tak… to nie musisz. Ale myślałem, że lubisz mi opowiadać.