Выбрать главу

– Jared, porozmawiajmy – odezwał się cicho Ian, nie ruszając się z miejsca.

– Dość już gadania – burknął Jared. – Jeb zostawił to mnie i podjąłem decyzję.

Jeb odchrząknął głośno. Jared obejrzał się na niego.

– No co? – sarknął. – Sam ustaliłeś zasadę.

– I owszem.

Jared zwrócił się z powrotem ku mnie.

– Ian, zejdź mi z drogi.

– Ale, ale – odezwał się Jeb, dając do zrozumienia, że jeszcze nie skończył. – Nie wiem, czy pamiętasz, jak ona brzmi. Decyduje ten, kto ma prawo do ciała.

Jaredowi wystąpiła na czoło żyła.

– No i?

– Mnie się wydaje, że ktoś tu ma do niej takie samo prawo jak ty. A może i większe.

Jared zamyślił się, zapatrzony gdzieś daleko. Po dłuższej chwili zmarszczył brwi, jakby coś zrozumiał. Spojrzał na chłopca.

Na twarzy Jamiego nie było już śladu radości, tylko blady strach.

– Nie wolno ci, Jared! – wydusił. – Nie możesz. Wanda jest dobra. Przyjaźnimy się! A Mel? Co z Mel? Nie możesz zabić Mel! Proszę! Musisz… – Urwał. Widać było, że bardzo cierpi.

Zamknęłam oczy i starałam się wyprzeć ten obraz z umysłu. Z wielkim trudem powstrzymywałam się, żeby nie podejść do chłopca. Usztywniłam mięśnie i powtarzałam sobie, że wcale by mu to nie pomogło.

– Sam widzisz, że mamy tu różnicę zdań – powiedział Jeb gawędziarskim tonem, nieprzystającym do powagi sytuacji. – A Jamie ma chyba tyle samo do powiedzenia co ty.

Nastało milczenie tak długie, że otworzyłam oczy. Jared spoglądał na udręczoną, przelękłą twarz chłopca. Sam też miał w oczach strach, ale zupełnie inny.

– Jeb, jak mogłeś do tego dopuścić? – szepnął.

– Musimy porozmawiać – odparł Jeb. – Ale może najpierw trochę odpocznij. Kąpiel poprawi ci humor.

Jared posłał starcowi posępne spojrzenie, pełne bólu i niedowierzania. Nasuwały mi się jedynie ludzkie skojarzenia. Cezar i Brutus. Jezus i Judasz.

Napięta cisza ciągnęła się przez kolejną minutę. W końcu Jared wyrwał się Jamiemu z rąk.

– Kyle – warknął i ruszył w stronę wyjścia.

Kyle popatrzył jeszcze krzywo na brata i uczynił to samo.

Reszta uczestników wyprawy poszła w ich ślady, Andy pod rękę z Paige. Potem wywlekli się z kuchni wszyscy ci, którzy wcześniej zwiesili głowy ze wstydu. Zostali tylko Jamie, Jeb i Ian oraz Trudy, Geoffrey, Heath, Lily, Wes i Walter.

Dopóki echo kroków w tunelu całkiem nie ucichło, nikt nie odzywał się ani słowem.

– Uff – westchnął Ian. – Niewiele brakowało. Ładnie wybrnąłeś. Jeb.

– Potrzeba matką wynalazku – odparł Jeb. – Ale za wcześnie jeszcze, by się cieszyć.

– Nie musisz mi tego mówić. Lepiej powiedz, że nie zostawiłeś broni nigdzie na wierzchu.

– Nie. Wiedziałem, co się święci.

– Przynajmniej tyle.

Roztrzęsiony Jamie stał sam jak palec na środku opustoszałego pomieszczenia. Uznałam, że wszystkie osoby, które zostały, są mi przyjazne, i ośmieliłam się do niego podejść. Objął mnie w talii, a ja drżącymi rękoma poklepałam go po plecach.

– Już dobrze – skłamałam szeptem. – Już dobrze. – Wiedziałam, że każdy głupi wychwyciłby fałszywą nutę w moim głosie, a Jamie nie był głupi.

– Nie zrobi ci krzywdy – powiedział Jamie niskim tonem, powstrzymując łzy. – Nie pozwolę mu.

– Cii.

Byłam przerażona, czułam, że moja twarz stężała w wyrazie trwogi. Jared miał rację – jak Jeb mógł do tego dopuścić? Gdyby zabili mnie pierwszego dnia, zanim jeszcze Jamie w ogóle mnie zobaczył… Albo w pierwszym tygodniu, gdy siedziałam w celi, zanim zdążył mnie polubić… Albo gdybym chociaż trzymała język za zębami i nic powiedziała nic o Melanie… Było jednak za późno. Przytuliłam go mocniej.

Melanie była nie mniej przerażona. Moje biedne maleństwo.

Mówiłam ci, że to zly pomysł wszystko mu powiedzieć, przypomniałam dla porządku.

Jak on teraz zniesie naszą śmierć?

To będzie straszne. Będzie zszokowany i zrozpaczony, i…

Starczy, przerwała. Wiem. Ale co możemy zrobić?

Przeżyć?

Zastanowiłyśmy się nad szansami na przetrwanie i ogarnęła nas rozpacz.

Ian poklepał Jamiego po plecach. Ich drżenie przenosiło się na moje ciało.

– Nie gryź się tak, młody – powiedział. – Jesteśmy z tobą.

– Muszą się najpierw otrząsnąć z szoku. – Rozpoznałam za plecami altowy głos Trudy. – Jak tylko pozwolą sobie wszystko wyjaśnić, zmienią zdanie.

– Kto zmieni zdanie? Kyle? – syknął ktoś prawie niezrozumiale.

– Wiadomo było, że to się stanie – rzeki pod nosem Jeb. – Trzeba to przeczekać. Żadna burza nie trwa wiecznie.

– Może jednak powinieneś iść po strzelbę – zasugerowała spokojnie Lily. – Zapowiada się długa noc. Wanda może spać u mnie i Heidi…

– A ja uważam, że trzeba ją ukryć gdzie indziej – odezwał się Ian. – Może w tunelach na południu? Mogę jej pilnować. Jeb, pomożesz mi?

– U mnie nie będą jej szukać – wyszeptał Walter. Nie skończył jeszcze mówić, kiedy odezwał się Wes:

– Mogę iść z tobą, Ian. Ich jest sześciu.

– Nie – wydusiłam wreszcie z siebie. – Nie. Tak być nie może. To wasz dom. Jesteście wspólnotą. Nie wolno wam ze sobą walczyć z mojego powodu.

Wydostałam się z objęć Jamiego. Gdy próbował mnie powstrzymać, chwyciłam go za nadgarstki.

– Muszę pobyć sama – zwróciłam się do niego, nie zważając na utkwione we mnie spojrzenia. – Potrzebuję chwili dla siebie. – Skierowałam wzrok w stronę Jeba. – A wy będziecie mogli przedyskutować to beze mnie. To nie w porządku, żebyście musieli podejmować decyzje w obecności wroga.

– Proszę cię, nie bądź taka – odparł.

– Potrzebuję chwili skupienia, Jeb.

Odsunęłam się od Jamiego i puściłam jego ręce. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu i drgnęłam. Był to Ian.

– To naprawdę nie jest dobry pomysł, żebyś włóczyła się sama po jaskiniach.

Pochyliłam się w jego stronę i odezwałam cicho, by Jamie nie mógł mnie zrozumieć.

– Po co odwlekać to, co nieuniknione? Czy to mu jakoś pomoże?

Byłam przekonana, ze znam odpowiedź na to pytanie. Prześliznęłam mu się pod ręką i ruszyłam biegiem do wyjścia.

– Wanda! – krzyknął za mną Jamie.

Ktoś go uciszył. Nie słyszałam za plecami żadnych kroków. Widocznie zrozumieli, że tak będzie najlepiej.

Tunel był ciemny i pusty. Przy odrobinie szczęścia mogłam przemknąć całkiem niepostrzeżenie skrajem jaskini z ogrodem.

Jedyną rzeczą, jakiej nigdy mi nie pokazano, było wyjście z jaskiń. Miałam wrażenie, że byłam już wszędzie po kilka razy i że nie było takiej szczeliny, przez którą bym nie przechodziła w tym czy innym celu. Myślałam o tym teraz, idąc chyłkiem wzdłuż najbardziej zacienionej ściany jaskini z ogrodem. Gdzie mogło być wyjście? I przede wszystkim: czy gdybym je znalazła, mogłabym uciec?

Nie przychodziła mi do głowy żadna rzecz, dla której byłoby warto – na pewno nie dla bezkresnej pustyni, ale też nie dla Łowczyni ani Uzdrowiciela, ani Pocieszycielki, ani dla tamtego życia, po którym nie został już prawie żaden ślad. Wszystko, co miało dla mnie jakąś wartość, było tutaj. Jamie. Jared, mimo że chciał mnie zabić. Nie wyobrażałam sobie, bym mogła ich opuścić.

Jeb. Ian. Miałam tu teraz przyjaciół. Doktor, Trudy, Lily, Wes, Walter, Heath. Dziwni ludzie, którzy umieli przymknąć oko na to, czym jestem, i dostrzec we mnie kogoś, kogo wcale nie muszą zabijać. Może kierowała nimi jedynie ciekawość, ale nie zmieniało to faktu, że byli gotowi mnie bronić wbrew całej reszcie, ryzykując jedność ludzkiej wspólnoty. Potrząsnęłam w zdumieniu głową, nie przestając posuwać się po omacku wzdłuż ściany.