– Raczej tak. Doktorowi i reszcie ktoś chyba zaniósł tacę… – Lucina przerwała i dopiero teraz pierwszy raz na mnie zerknęła, podobnie zresztą jak Jamie. Nie rozumiałam wyrazu jej twarzy – zbyt szybko zniknął, ustępując miejsca reakcji na mój wygląd.
– Dużo jeszcze zostało? – zapytał. Tym razem jego entuzjazm wydał mi się odrobinę wymuszony.
Lucina obróciła się i pochyliła, by za pomocą chochli ściągnąć blaszaną patelnię z gorących kamieni na spodzie pieca.
– Ile chcesz? Jest dużo – powiedziała, nadal odwrócona.
– Udajmy, że jestem Kyle’em – odparł ze śmiechem.
– Porcja à la Kyle, proszę cię bardzo. – Uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne.
Napełniła jedną z miseczek po brzegi nieco gumowatą jajecznicą, wyprostowała się i podała ją Jamiemu.
Zerknęła na mnie ponownie i tym razem zrozumiałam, o co jej chodzi.
– Usiądźmy gdzieś – odezwałam się, trącając Jamiego. Spojrzał na mnie zdumiony.
– A ty? Nie chcesz jajecznicy?
– Nie, nie jestem… – Już miałam powiedzieć „głodna”, gdy nagłe zaburczało mi głośno w brzuchu.
– Ej, co jest? – Spojrzał na mnie, a potem znowu na stojącą z założonymi rękami Lucinę.
– Wystarczy mi chleb – wymamrotałam, próbując odciągnąć go od blatu.
– Nie, nie. Lucino, w czym problem? – Popatrzył na nią pytająco. Stała nieruchomo. – Jeżeli już skończyłaś, mogę cię zastąpić – dodał, po czym przymrużył oczy i zacisnął usta.
Lucina wzruszyła ramionami i odłożyła chochlę na kamienny blat, a następnie oddaliła się powoli, ani razu na mnie nie spojrzawszy.
– Jamie – wyszeptałam spiesznym głosem. – To jedzenie nie jest dla mnie. Jared i reszta nie ryzykowali życia po to, żebym mogła zjeść na śniadanie jajecznicę. Chleb mi wystarczy.
– Nie bądź głupia – odparł. – Mieszkasz tu tak jak wszyscy inni. Nikt nic nie mówi, jak pierzesz im rzeczy i pieczesz dla nich chleb. Poza tym trzeba zjeść te jajka, póki są świeże. Inaczej się zmarnują.
Czułam na plecach wzrok wszystkich obecnych.
– Może niektórzy woleliby je wyrzucić – odparłam jeszcze ciszej, tak by nikt inny nie usłyszał.
– Zapomnij – burknął Jamie. Jednym susem przesadził blat i napełnił drugą miseczkę, po czym gwałtownym ruchem wyciągnął ją ku mnie. – Masz zjeść wszystko – oznajmił stanowczo.
Spojrzałam na jajecznicę i poczułam, jak cieknie mi ślina. Mimo to odsunęłam miseczkę od siebie i założyłam ręce na piersi.
Jamie zmarszczył brwi.
– Okej – powiedział, kładąc swoją porcję na blat i gwałtownie ją odpychając. – Skoro ty nie jesz, ja też nie. – Kiedy zamilkł, zabulgotało mu w żołądku. Założył ręce.
Patrzyliśmy na siebie przez dwie długie minuty, wdychając zapach jajek. Ciszę przerywało tylko burczenie naszych głodnych brzuchów. Jamie co pewien czas zerkał na jedzenie kątem oka. Właśnie to tęskne spojrzenie sprawiło, że się poddałam.
– Dobra – westchnęłam. Popchnęłam miseczkę z powrotem ku niemu i sięgnęłam po własną. Nie ruszył swojej porcji, dopóki nie wzięłam pierwszego kęsa. Gdy poczułam smak jajek na języku, miałam ochotę głośno westchnąć. Wystygłe i gumowate, nie mogły być najlepszą rzeczą, jakiej kiedykolwiek skosztowałam, ale właśnie tak się czułam. Moje ciało żyło teraźniejszością.
Jamie zareagował podobnie. Chwilę później zaczął wcinać jajecznicę tak szybko, że zdawał się w ogóle nie robić przerw na oddech. Przyglądałam mu się uważnie, pilnując, aby się nie udusił.
Sama jadłam wolniej w nadziei, że kiedy skończy, uda mi się go przekonać, by zjadł część mojej porcji.
Dopiero teraz, kiedy doszłam z Jamiem do porozumienia i zaspokoiłam głód, zdałam sobie sprawę z panującej w kuchni atmosfery.
Biorąc pod uwagę to, że po wielu miesiącach monotonnej diety podano na śniadanie jajka, można się było spodziewać weselszych nastrojów. Tymczasem wszyscy byli raczej ponurzy i rozmawiali ściszonymi głosami. Czy to z powodu wczorajszego zajścia? Rozglądałam się po twarzach, próbując zrozumieć, w czym rzecz.
Co prawda niektórzy zerkali w moją stronę, ale szeptem mówili wszyscy, łącznie z tymi, którzy w ogóle nie zwracali na mnie uwagi. Poza tym nie wyglądali na złych, zawstydzonych czy spiętych. Nie okazywali żadnych uczuć, których się po nich spodziewałam.
Byli za to s m u t n i. Na każdej twarzy malowało się przygnębienie.
Ostatnią osobą, którą zauważyłam, była Sharon, siedząca w odległym kącie, jak zwykle samotnie. Jadła śniadanie mechanicznymi ruchami, w sposób tak opanowany, że w pierwszej chwili nie zauważyłam łez ściekających jej po twarzy. Kapały do jedzenia, ale zupełnie nie zwracała na to uwagi.
– Czy Doktorowi coś się stało? – zapytałam Jamiego szeptem, nagle wystraszona. Zastanawiałam się, czy nie zachowuję się jak paranoik – może to nie ma nic wspólnego ze mną? Panujący tu smutek wydawał się częścią jakiegoś dramatu, o którym nie miałam pojęcia. Czy właśnie dlatego wszyscy poznikali? Czy zdarzył się jakiś wypadek?
Jamie spojrzał w stronę Sharon i westchnął.
– Nie, Doktor jest cały i zdrowy.
– Ciotka Maggie? Coś z nią nie tak?
Potrząsnął głową.
– Gdzie jest Walter? – zapytałam, nadal szepcząc. Na myśl o tym, że komukolwiek, nawet któremuś z moich wrogów, mogła się stać krzywda, ogarnął mnie niepokój.
– Nie wiem. Ale na pewno nic mu nie jest.
Dotarto do mnie, że Jamie jest tak samo przygnębiony jak pozostali.
Jadł teraz wolno i w skupieniu.
– Co się stało, Jamie? Czemu jesteś smutny?
Jamie spuścił wzrok na jajecznicę i nic nie odpowiedział.
Do końca posiłku nie odezwał się już ani słowem. Kiedy skończył, próbowałam podsunąć mu resztę swojej porcji, ale zmierzył mnie tak srogim spojrzeniem, że cofnęłam rękę i sama zjadłam to, co zostało.
Odłożyliśmy miseczki do plastikowego pojemnika z brudnymi naczyniami. Był pełny, więc postanowiłam zabrać go ze sobą. Nie byłam pewna, co takiego dzieje się w jaskiniach, ale uznałam, że zmywanie powinno być bezpiecznym zajęciem.
Jamie nie odstępował mnie na krok i bacznie się rozglądał. Martwiło mnie to. Obiecałam sobie, że w razie kłopotów nie pozwolę, żeby mnie bronił. Problem sam się jednak rozwiązał, gdy przechodząc naokoło ogrodu spotkaliśmy mojego etatowego ochroniarza.
Ian był cały umorusany – od stóp do głów pokrywał go brud, ciemniejszy w miejscach wilgotnych od potu. Choć twarz miał umazaną na brązowo, znać było po nim zmęczenie. Jak dało się przewidzieć, był w takim samym nastroju jak wszyscy. Zastanawiał mnie jednak brud.
Nie był to wszechobecny w jaskiniach ciemnofioletowy pył. Ian musiał być rano na pustyni.
– O, tu jesteś – rzekł pod nosem, gdy nas zobaczył. Szedł żwawo, stawiając długie kroki. Kiedy do nas dołączył, nie zwolnił, lecz chwycił mnie za łokieć. – Schowajmy się tutaj na moment.
Wciągnął mnie do wąskiego tunelu prowadzącego w stronę wschodniego pola, gdzie powoli dojrzewała już kukurydza. Nie weszliśmy daleko w głąb, lecz przystanęliśmy w ciemnościach, niewidoczni z dużej jaskini. Poczułam, jak Jamie kładzie mi lekko dłoń na ramieniu.
Po upływie pół minuty w jaskini z ogrodem rozbrzmiały echem głębokie głosy. Nie były gwałtowne, lecz posępne, tak jak twarze wszystkich ludzi, których dzisiaj spotkałam. Mijały nas w bliskiej odległości, Ian zacisnął dłoń na moim łokciu, wczepiając palce w miękkie miejsce nad kością. Poznałam głosy Jareda i Kyle’a. Melanie zaczęła wyrywać się do przodu, ja sama również miałam na to ochotę. Obie pragnęłyśmy ujrzeć twarz Jareda. Na szczęście Ian trzymał nas w ryzach.
– …nie wiem, dlaczego w ogóle mu na to pozwalamy. Jak koniec, to koniec – mówił Jared.