Выбрать главу

– Naprawdę myślał, że tym razem będzie inaczej… Zresztą, jeżeli kiedyś w końcu mu się uda, to znaczy, że było warto – dyskutował Kyle.

– Jeżeli. – Jared prychnął. – Chyba dobrze, że znaleźliśmy tę brandy. Chociaż jeśli będzie pił w takim tempie, to do wieczora obali całą skrzynkę.

– Nie zdąży, prędzej zaśnie – odparł Kyle. Jego głos zaczął ginąć w oddali. – Szkoda, że Sharon nie… – Dalej nic już nie zrozumiałam.

Ian czekał, aż głosy całkiem ucichną, potem wytrwał jeszcze parę minut i dopiero wtedy mnie puścił.

– Jared obiecał – rzucił w jego stronę Jamie.

– Ale Kyle nie – brzmiała odpowiedź.

Weszli z powrotem do słonecznej jaskini. Podążyłam wolno za nimi. Nie do końca wiedziałam, jak się czuję. Dopiero teraz Ian zauważył, że coś niosę.

– Nie czas teraz na zmywanie – powiedział. – Najpierw niech tamci się umyją i sobie pójdą.

Myślałam, czy go nie zapytać, dlaczego jest brudny, ale pewnie by nie odpowiedział, tak jak wcześniej Jamie. Zamyślona obróciłam głowę w stronę tunelu prowadzącego do łaźni.

Ian wydał gniewny odgłos.

Popatrzyłam na niego przestraszona i zrozumiałam, co go zdenerwowało – dopiero teraz zobaczył moją twarz.

Wyciągnął rękę, jakby chciał mi unieść podbródek, ale opuścił ją, zobaczywszy, że drgnęłam nerwowo.

– Aż mnie skręca. – Głos miał taki, jakby naprawdę było mu niedobrze. – Chociaż chyba najbardziej boli mnie myśl, że gdybym pojechał z nimi, to pewnie byłbym gotów ci zrobić to samo.

Potrząsnęłam głową.

– To nic takiego, Ian.

– Mam na ten temat inne zdanie – mruknął, po czym zwrócił się do Jamiego: – Powinieneś chyba iść do szkoły. Im szybciej wszystko wróci do normalności, tym lepiej.

Jamie jęknął.

– Sharon będzie dzisiaj straszna.

Ian uśmiechnął się.

– No trudno, młody, ktoś musi to wziąć na siebie. Ale wcale ci nie zazdroszczę.

Jamie westchnął i kopnął żwir.

– Pilnuj Wandy.

– No ba.

Jamie oddalił się niespiesznym krokiem, parę razy oglądając się za siebie, aż w końcu po kilku minutach zniknął w jednym z tuneli.

– Daj, ja poniosę – odezwał się Ian i zabrał mi pojemnik z naczyniami, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć.

– Potrafię je unieść – powiedziałam.

Uśmiechnął się znowu.

– Głupio mi tak stać z pustymi rękoma i patrzeć, jak je taszczysz. Taki już ze mnie dżentelmen, nic nie poradzę. No, chodźmy usiąść w jakimś ustronnym miejscu i tam poczekamy, aż zwolnią łazienkę.

Podążyłam za nim. Jego słowa były dla mnie niezrozumiałe. Dlaczego miałby się poczuwać do dżentelmeństwa w mojej obecności?

Zaszliśmy aż na pole kukurydzy, a wtedy Ian zaczął iść wzdłuż bruzd, między rzędami łodyg. Szłam za nim, nieco w tyle, dopóki nie zatrzymał się mniej więcej na środku pola. Odłożył pojemnik z naczyniami i wyciągnął się na ziemi.

– No tak, to rzeczywiście ustronne miejsce – przyznałam, siadając obok i krzyżując nogi. – Ale czy nie powinniśmy pracować?

– Pracujesz zbyt ciężko, Wando. Jesteś jedyną osobą, która nigdy nie robi sobie wolnego.

– Przynajmniej mam zajęcie – bąknęłam.

– Wszyscy mają dziś przerwę, więc ty też możesz.

Przyjrzałam mu się. Oświetlone promieniami słońca łodygi kukurydzy rzucały na niego krzyżujące się cienie. Twarz miał pobladłą i zmęczoną.

– Wyglądasz, jakbyś pracował.

Przymrużył oczy.

– Ale teraz odpoczywam.

– Jamie nie chce mi powiedzieć, co jest grane – wybąknęłam.

– Ja też ci nie powiem. – Westchnął. – Nie chcesz wiedzieć.

Ścisnęło mnie w dołku. Wbiłam wzrok w fioletowo-brązową ziemię. Nie rozumiałam, co może być gorsze od niewiedzy, ale pewnie po prostu brakowało mi wyobraźni.

– To trochę nie fair – odezwał się Ian po chwili – bo sam nie chcę nic powiedzieć, ale czy mogę ci zadać pytanie?

Ucieszyła mnie zmiana tematu.

– Dawaj.

Nie zaczął od razu, więc podniosłam wzrok. Teraz to on miał spuszczone oczy; wpatrywał się w smugi brudu na dłoniach.

– Wiem, że mogę ci ufać. Teraz już wiem – powiedział cicho. – Uwierzę ci, cokolwiek odpowiesz.

Przerwał na chwilę, wciąż spoglądając na nie.

– Wcześniej nie kupowałem tego, co mówił Jeb, ale… on i Doktor są pewni swego… Wando? – zapytał, podnosząc wzrok i spoglądając mi w twarz. – Czy ona tam ciągle z tobą jest? Ta dziewczyna?

Nie była to już tajemnica – zarówno Jamie, jak i Jeb znali prawdę. Zresztą przestała mieć znaczenie. Poza tym ufałam Ianowi, wiedziałam, że nie wypapla tego nikomu, kto byłby gotów mnie zabić.

– Tak. Melanie żyje.

Kiwnął powoli głową.

– Jak to jest? Dla ciebie? Dla niej?

– To… frustrujące dla nas obu. Na początku oddałabym wszystko, byleby sprawić, że zniknie. Ale potem… przyzwyczaiłam się do niej. – Uśmiechnęłam się krzywo. – Czasem miło jest mieć towarzystwo. Dla niej to dużo trudniejsze. Pod wieloma względami jest jak więzień zamknięty w mojej głowie. Ale wolała pogodzić się z takim życiem niż zniknąć.

– Nie wiedziałem, że człowiek ma wybór.

– Na początku tak nie było. Dopiero gdy ludzie zorientowali się w sytuacji, zaczęli stawiać opór. To chyba właśnie jest klucz – świadomość zgrożenia. Ci, którzy dali się zaskoczyć, w ogóle się nie bronili.

– A gdyby mnie złapali?

Przyjrzałam się jego walecznej twarzy, roziskrzonym oczom.

– Nie sądzę, byś zniknął. Tylko że ostatnio trochę się pozmieniało. Dorosłych ludzi nie używa się już jako żywicieli. Za dużo było z nimi problemów. – Znów lekko się uśmiechnęłam. – Takich jak mój. Zmiękłam, zaczęłam współczuć żywicielowi, pobłądziłam…

Rozmyślał o tym przez dłuższą chwilę, spoglądając od czasu do czasu na moją twarz, czasem na kukurydzę, a czasem – na nic.

– W takim razie co by ze mną zrobili, gdyby mnie złapali? – zapytał w końcu.

– Pewnie i tak wszczepiliby ci duszę, prawdopodobnie Łowcę, żeby się czegoś dowiedzieć.

Wzdrygnął się.

– Ale później, niezależnie od tego, czy dowiedzieliby się czegoś, czy nie, zostałbyś… usunięty. – Wymówiłam to słowo z dużym trudem. Napawało mnie wstrętem. Dziwne – zwykle to ludzkie wymysły budziły we mnie odrazę. Ale też nigdy wcześniej nie oceniałam sytuacji z perspektywy ciała, bo i na żadnej innej planecie nie byłam do tego zmuszona. Ciał, które nie funkcjonowały, jak należało, szybko i bezboleśnie się pozbywano, gdyż były bezużyteczne, zupełnie jak niesprawny samochód. Jaki był sens trzymania ich przy życiu? Mogły też decydować pewne przypadłości umysłowe: groźne żądze i uzależnienia, czyli nieuleczalne słabości stwarzające zagrożenie dla innych. Oczywiście pozbywano się też silnych umysłów, które nie chciały zniknąć. Ta ostatnia kategoria była swoistą anomalią, po raz pierwszy zaobserwowaną na Ziemi.

Dopiero teraz, gdy patrzyłam Ianowi w oczy, dotarło do mnie z całą mocą, jakie to okropne – traktować hart ducha jako defekt.

– A gdyby c i e b i e złapali? – zapytał.

– Gdyby wiedzieli, kim jestem… jeżeli ciągle mnie szukają… – Pomyślałam o Łowczyni i wzdrygnęłam się tak samo jak on przed chwilą. – Przenieśliby mnie do innego żywiciela. Młodego, potulnego. W nadziei, że będę znowu sobą. Może wysłaliby mnie na inną planetę, żeby uchronić przed złym wpływem.

– I byłabyś znowu sobą? Spojrzałam mu w oczy.

– Jestem sobą. Nie zniknęłam. Czułabym to samo co teraz, nawet będąc Kwiatem albo Niedźwiedziem.