Jared daje nam obie, i to nawet szczególnie się nie wysilając – po prostu jest sobą.
Upajam się zapachem jego skóry i rozkoszuję ciepłem jego ciała. Jared sprawia, że wszędzie jest bezpiecznie. Nawet w domach.
Ciągle czuję się przy nim bezpieczna, uprzytomniła sobie Melanie, czując ciepło ramienia, którym prawie się ze mną stykał. Choć nie wie nawet, że tu jestem.
Za to ja nie czułam się bezpieczna. Moja miłość do Jareda wydawała mi się bardziej niebezpieczna niż cokolwiek innego.
Zastanawiało mnie, czy kochałybyśmy Jareda, gdyby zawsze był taki jak teraz, nigdy taki, jakim go pamiętałyśmy, uśmiechnięty, opiekuńczy i czyniący cuda. Czy poszłaby za nim, gdyby zawsze był tak szorstki i cyniczny? Gdyby utrata ojca i braci podziałała na niego tak jak utrata Melanie?
Oczywiście, że tak. Melanie nie miała wątpliwości. Kochałabym go w każdej postaci. Kocham go nawet takiego jak teraz.
Zastanawiałam się, czy to samo dotyczy mnie. Czy kochałabym go, gdyby właśnie taki był w jej wspomnieniach?
Nie dane mi jednak było pomyśleć o tym dłużej. Jared przemówił znienacka, jak gdyby zaczynał od połowy zdania.
– I dlatego Jeb i Jamie są przekonani, że można mniej lub bardziej zachować świadomość nawet po… schwytaniu. Są pewni, że Mel ciągle walczy.
Delikatnie popukał mnie pięścią w głowę. Odsunęłam twarz, a wtedy założył ręce na piersi.
– Jamie twierdzi, że z nią rozmawia. – Przewrócił oczami. – To naprawdę nie fair, wykorzystywać go w ten sposób. No, ale rozumiem, że odwołując się do moralności, grzeszę naiwnością.
Otoczyłam się ramionami.
– Tylko że Jeb ma trochę racji – i to mi nie daje spokoju! O co ci właściwie chodzi? Łowcy nie bardzo wiedzieli, gdzie cię szukać, ani nawet nie wyglądali zbyt… podejrzliwie. Wyglądało to tak, jakby szukali tylko ciebie, a nie nas. Więc może rzeczywiście nic nie wiedzieli o twoich planach. Może jesteś wolnym strzelcem? Może to jakaś tajna misja. Albo…
Kiedy wygadywał bzdury, łatwiej mi było go ignorować. Skupiłam wzrok na kolanach. Jak zwykle były umazane, fioletowe i czarne.
– Może mają rację… Przynajmniej co do tego, żeby cię nie zabijać.
Poczułam całkiem niespodziewane muśnięcie jego palców na skórze, a raczej na gęsiej skórce, o jaką przyprawiły mnie te słowa. Kiedy odezwał się znowu, jego głos zabrzmiał łagodniej.
– Nikt ci nie zrobi krzywdy. Jeżeli tylko nie będziesz sprawiała kłopotów… – Westchnął. – Nawet rozumiem, o co im chodzi, i może w jakimś chorym sensie to rzeczywiście byłoby złe. Może faktycznie nie ma wystarczającego powodu, żeby… Nie licząc tego, że Jamie…
Podniosłam głowę. Przyglądał mi się bacznie, badając moją reakcję. Pożałowałam, że okazałam zainteresowanie, i utkwiłam wzrok z powrotem w kolanach.
– Przeraża mnie to, jak bardzo się przywiązuje – wymamrotał Jared. – Nie powinienem był go zostawiać samego. Nie przyszło mi do głowy… A teraz nie wiem, co robić. On myśli, że Mel żyje. Jak on to zniesie, gdy…
Nie uszło mojej uwadze, że powiedział „gdy”, a nie „jeżeli”. Wcześniej obiecał, że jestem bezpieczna, ale na dłuższą metę nie dawał mi szans.
– Nie mogę uwierzyć, że urobiłaś sobie Jeba – rzekł, zmieniając temat. – To stary lis. Potrafił przejrzeć każdego. Aż do teraz.
Zamyślił się na chwilę.
– Nie jesteś w nastroju do rozmowy, co?
Nastała kolejna długa cisza.
Kiedy odezwał się ponownie, mówił szybko i bez zająknienia.
– Jedno mnie męczy: co, jeśli oni mają rację? Skąd u diabła ja mam to wiedzieć? Wkurza mnie, że wszystko, co mówią, trzyma się kupy. Musi być jakieś inne wytłumaczenie.
Melanie znów próbowała odezwać się na głos, choć tym razem mniej zaciekle, bez wiary w sukces. I bez skutku.
Jared odsunął plecy od ściany, zwracając się całym ciałem w moją stronę. Przyglądałam się temu kątem oka.
– Co ty tu robisz? – szepnął.
Spojrzałam ukradkiem na jego twarz. Była łagodna, dobra, prawie taka jak we wspomnieniach. Poczułam, że tracę panowanie, że drżą mi usta. Mnóstwo wysiłku kosztowało mnie utrzymanie rąk na wodzy. Pragnęłam dotknąć jego twarzy. Ja, Wanda. Melanie była zła.
Skoro nie pozwalasz mi się odezwać, to chociaż trzymaj ręce przy sobie, syknęła.
Staram się. Przepraszam. Naprawdę było mi przykro. Sprawiałam jej ból. Obie cierpiałyśmy, każda inaczej. Trudno było powiedzieć, która bardziej.
Znowu miałam łzy w oczach. Jared przyglądał mi się uważnie.
– Powiesz mi? – zapytał łagodnie. – Wiesz, Jeb sobie ubzdurał, że przyszłaś tu dla mnie i Jamiego. Czy to nie chore?
Poczułam, jak otwierają mi się usta. Zagryzłam szybko wargę.
Jared pochylił się wolno i wziął moją twarz w dłonie. Zamknęłam oczy.
– Powiesz mi?
Kiwnęłam przecząco głową. Sama już nie wiedziałam, czy to ja dałam znak – że nie powiem, czy Melanie – że nie może.
Poczułam, jak zaciska mi palce na policzkach. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że nasze twarze dzielą zaledwie centymetry. Serce mi zatrzepotało, żołądek się skurczył – próbowałam złapać oddech, lecz płuca odmawiały mi posłuszeństwa.
Widziałam po jego spojrzeniu, co zamierza zrobić. Wiedziałam, jaki wykona ruch i co poczuję, gdy przywrze do mnie ustami. A mimo to, kiedy mnie pocałował, było to dla mnie czymś zupełnie nowym i nie dało się porównać z niczym innym.
Chciał chyba jedynie dotknąć delikatnie moich ust, lecz gdy tylko zetknęliśmy się wargami, rozpętała się burza. Gwałtownie przylgnął do mnie twarzą, poruszając naszymi ustami w szaleńczym rytmie. Było zupełnie inaczej, niż gdy to sobie przypominałam, o wiele intensywniej. Wirowało mi w głowie.
Ciało przestało się mnie słuchać. Nie miałam już nad nim kontroli – to ono kontrolowało mnie. To nie była Melanie – ciało było teraz silniejsze od nas obu. Moje dzikie dyszenie i jego głośny, prawie warczący oddech odbijały się echem od ścian.
Straciłam panowanie nad ramionami. Lewa ręką sięgnęła jego twarzy i zagrzebała się w brązowych włosach.
Moja prawa ręka była szybsza. I nie była moja.
Wściekła pięść Melanie z głuchym odgłosem wylądowała mu na szczęce.
Siła uderzenia nie odrzuciła go zbyt daleko, lecz gdy tylko nasze usta się rozdzieliły, odskoczył ode mnie gwałtownie, spoglądając na mnie przerażonymi oczami. Moja twarz musiała być równie przerażona.
Spojrzałam ze wstrętem na zaciśniętą pięść niczym na skorpiona, który wyrósł mi z dłoni. Zatrzęsła mną odraza. Schwyciłam prawy nadgarstek lewą ręką, by nie pozwolić, aby Melanie znowu użyła przemocy.
Popatrzyłam na Jareda. Spoglądał na poskromioną pięść, a przerażenie na jego twarzy ustępowało miejsca zdumieniu. Przez moment miał całkiem bezbronną minę. Z jego oczu dało się czytać jak z książki.
Nie tego się spodziewał – a czegoś spodziewał się na pewno. Wystawił mnie na próbę. Myślał, że potrafi przewidzieć jej rezultat. Zdziwił się jednak.
Ale czy to oznaczało, że przeszłam ją pomyślnie?
Ból w piersi nie był dla mnie zaskoczeniem. Zdążyłam się już przekonać, że pękające serce nie jest jedynie wymysłem poetów.
Wybór pomiędzy walką a ucieczką w rzeczywistości nie istniał – mogłam tylko uciekać. Ponieważ drogę do tunelu zagradzał mi Jared, obróciłam się i rzuciłam w stronę wypchanej kartonami groty.
Pudła trzeszczały i chrzęściły pod moim ciężarem, gdy wgniatałam je w podłogę i ściany. Z trudem wcisnęłam się w niewielką przestrzeń, zgniatając mniejsze kartony i omijając większe. Poczułam, że Jared próbuje mnie złapać za kostkę, i wkopnęłam pomiędzy nas jedno z cięższych pudeł. Usłyszałam jęknięcie i rozpacz ścisnęła mi gardło. Nie chciałam sprawić mu bólu, w ogóle nie chciałam go uderzyć. Próbowałam tylko uciec.