Выбрать главу

Niezależnie od wszystkich innych, poważniejszych zmartwień było mi trochę przykro, że przez cały ten czas nikt mnie nie szukał – to takie próżne, niby czemu ktoś miałby się mną przejmować? – dlatego ucieszyłam się i odetchnęłam z ulgą, widząc Jamiego u wejścia do jaskini z ogrodem. Siedział obrócony tyłem do świata ludzi. Bez wątpienia czekał na mnie.

Obojgu nam zabłysły oczy. Jamie wstał, wyraźnie uspokojony.

– Nic ci nie jest – stwierdził. Żałowałam, że to nie do końca prawda. – Znaczy się, nie żebym nie wierzył Jaredowi, ale powiedział, że chyba chcesz być sama, a Jeb nie kazał mi iść sprawdzić, tylko zostać tutaj, żeby widział, że tam nie zaglądam, ale wiesz, chociaż nie pomyślałem, że coś ci się stało, to jednak nie wiedziałem na pewno i trochę się martwiłem, rozumiesz.

– Nic mi nie jest – zapewniłam, ale wyciągnęłam ku niemu ramiona, szukając pocieszenia. Objął mnie w pasie i spostrzegłam ze zdumieniem, że kiedy stoi wyprostowany, może mi oprzeć głowę na barku.

– Masz czerwone oczy – szepnął. – Był dla ciebie niedobry?

– Nie. – W końcu ludzie porażali szczury prądem nie ze złej woli, tylko po to, żeby się czegoś dowiedzieć.

– Nie wiem, co mu powiedziałaś, ale chyba zaczął nam wierzyć. W sensie, że Mel żyje. Jak ona się czuje?

– Cieszy się.

Kiwnął głową zadowolony.

– A ty?

Zawahałam się, by nie skłamać.

– Ja też się cieszę, że nie muszę już tego przed nim ukrywać.

Ta wymijająca odpowiedź chyba go zadowoliła.

Za jego plecami, w dużej jaskini, bladło czerwone światło. Słońce zachodziło nad pustynią.

– Głodna jestem – przyznałam, uwalniając się z jego objęć.

– Tak myślałem. Mam dla ciebie coś dobrego.

Westchnęłam.

– Chleb wystarczy.

Daj spokój, Wanda, Ian mówi, że za bardzo się umartwiasz.

Zrobiłam minę.

– Ma rację – dodał cicho. – Nawet jeśli wszyscy się zgodzą, żebyś została, nie będziesz jedną z nas, jeżeli sama tego nie zechcesz.

– Nigdy nie będę jedną z was. Poza tym nikt tak naprawdę nie chce, żebym została.

– Ja chcę.

Nie miałam ochoty z nim dyskutować, ale był w błędzie. Nie kłamał; wierzył w to, co mówi. W rzeczywistości jednak nie chodziło mu o mnie, lecz o Melanie. Nie rozróżniał nas tak, jak powinien.

W kuchni Trudy i Heidi piekły bułki, jedząc na zmianę soczyste zielone jabłuszko.

– Dobrze cię widzieć, Wando – ucieszyła się Trudy, zakrywając usta, bo nie skończyła jeszcze przeżuwać. Heidi, która właśnie wgryzała się w jabłko, przywitała mnie skinieniem głowy. Jamie trącił mnie ukradkiem, żeby dać mi do zrozumienia, że jestem tu przez wszystkich miłe widziana. Nie przyszło mu do głowy, że mogła to być zwyczajna uprzejmość.

– Odłożyłyście dla niej kolację? – zapytał żywo.

– Tak – odparta Trudy. Schyliła się obok pieca i po chwili podeszła do nas z metalową tacą w dłoni. – Jeszcze ciepłe. Pewnie już trochę stwardniało, ale to i tak smaczniejsze jedzenie niż zwykle.

Na tacy leżał pokaźny kawałek czerwonego mięsa. Poczułam, jak w ustach zbiera mi się ślina, ale nie chciałam brać wielkiej porcji.

– To za dużo.

– Rzeczy, które się psują, trzeba zjeść pierwszego dnia. – Jamie nie dawał za wygraną. – Wszyscy objadają się do oporu, taki mamy zwyczaj.

– Potrzebujesz białka – dodała Trudy. – Zbyt długo byliśmy na diecie jaskiniowców. Aż dziwne, że wszyscy tak dobrze się trzymają.

Jadłam swoją porcję białka, a Jamie śledził uważnie drogę każdego kęsa z tacy do ust. Zjadłam wszystko, żeby sprawić mu przyjemność, choć żołądek bolał mnie z przejedzenia.

Kiedy już kończyłam, kuchnia zaczęła się znowu zapełniać. Kilka osób trzymało w dłoniach jabłka – każdy dzielił je z kimś innym. Niektórzy spoglądali na siniec na mojej twarzy.

– Dlaczego wszyscy przychodzą akurat teraz? – zapytałam Jamiego, półgłosem. Na zewnątrz było ciemno, pora kolacji dawno już minęła.

Jamie przez chwilę spoglądał na mnie zdziwiony.

– Posłuchać twoich opowieści. – Ton jego głosu był równoznaczny ze słowem „oczywiście”.

– Żartujesz sobie?

– Mówiłem ci, że wszystko będzie po staremu.

Rozejrzałam się po wąskim pomieszczeniu. Nie wszyscy byli obecni. Brakowało Doktora i mężczyzn, którzy wrócili z wyprawy, a także Paige. Nie było Jeba, Iana ani Waltera, jak również paru innych osób: Travisa, Carol, Ruth Ann. Ale i tak było więcej ludzi, niżbym się spodziewała, gdyby w ogóle przyszło mi do głowy, że na koniec tak dziwnego dnia ktoś może się przejmować normalnym porządkiem zajęć.

– Możemy wrócić do Delfinów, tam gdzie skończyliśmy? – zapytał Wes, przerywając mi rozważania. Oczywiście wcale nie był jakoś żywotnie zainteresowany stopniami pokrewieństwa na obcej planecie, po prostu wiedział, że ktoś musi zacząć.

Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco. Najwidoczniej życie w jaskiniach nie zmieniło się tak bardzo, jak sądziłam.

Wzięłam od Heidi tackę z bułkami, obróciłam się, by włożyć ją do pieca, i zaczęłam opowiadać, wciąż odwrócona plecami do słuchaczy.

– A więc… yyy… hmm… ach tak, trzecia grupa dziadków. Tradycyjnie służą wspólnocie, w ich rozumieniu tego pojęcia. Na Ziemi byliby żywicielami… to znaczy… karmicielami… wychodziliby z domu i wracali z pożywieniem. W większości wykonują prace rolnicze. Uprawiają coś na kształt roślin, wyciskają z nich sok…

Życie toczyło się dalej.

Jamie próbował mnie namówić, żebym nie wracała na noc do przechowalni, choć robił to bez przekonania. Zdawał sobie chyba sprawę, że nie ma dla mnie innego miejsca. Upierał się jednak, by spać ze mną. Domyślałam się, że Jared nie jest tym zachwycony, ale nie widziałam się z nim ani tego wieczoru, ani nazajutrz.

Odkąd cała szóstka powróciła z wyprawy, znów czułam się nieswojo, tak jak na początku, gdy Jeb zmuszał mnie, żebym stała się częścią wspólnoty. Wróciły gniewne spojrzenia i chwile złowrogiej ciszy. Dla nich jednak było to jeszcze trudniejsze niż dla mnie – przynajmniej byłam przyzwyczajona, podczas gdy oni musieli dopiero przywyknąć do tego, iż jestem traktowana normalnie. Kiedy na przykład pomagałam przy zbieraniu kukurydzy i Lily podziękowała mi z uśmiechem za świeżo napełniony koszyk, Andy wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Innym razem czekałam z Trudy i Heidi w kolejce do kąpieli i Heidi zaczęła się bawić moimi włosami. Były coraz dłuższe, prawie wpadały mi do oczu, i miałam zamiar je niedługo skrócić. Heidi próbowała wymyślić dla mnie fryzurę i układała mi kosmyki na różne sposoby. W pewnym momencie pojawili się Brandt z Aaronem – najstarszym z szabrowników, którego wcześniej zupełnie nie kojarzyłam. Widząc, jak Trudy śmieje się z tego, co Heidi zmajstrowała mi na głowie, obaj zzielenieli na twarzach, po czym minęli nas bez słowa.

Oczywiście były to drobne incydenty, nic poważnego. Bardziej bałam się Kyle’a, który znowu kręcił się po jaskiniach. Byłam pewna, że Jeb kazał mu się trzymać ode mnie z daleka, ale wiedziałam, jak bardzo go to mierzi. Zawsze, gdy go spotykałam, byłam w towarzystwie innych osób. Zastanawiało mnie, czy tylko dlatego nic mi jeszcze nie zrobił, a jedynie gniewnie na mnie spozierał i zaciskał palce niczym szpony. Czułam ten sam paniczny strach co w pierwszych tygodniach i kto wie, może nawet zaczęłabym się znów ukrywać i unikać głównych tuneli, gdyby nie to, że kolejnego wieczoru dowiedziałam się czegoś, co przejęło mnie znacznie bardziej niż Kyle i jego żądne krwi spojrzenie.

Kuchnia znowu wypełniła się po brzegi – nie wiem, ile było w tym zasługi moich opowieści, a ile rozdawanych przez Jeba czekoladowych batoników. Ja sama podziękowałam, tłumacząc obruszonemu Jamiemu, że nie mogę jednocześnie mówić i przeżuwać. Podejrzewałam, że z właściwym sobie uporem odłoży dla mnie jednego na później, Ian wrócił na swoje miejsce obok pieca, przyszedł też Andy – siedział z Paige i łypał na mnie nieufnym wzrokiem. Oczywiście nie było nikogo z pozostałych szabrowników, włącznie z Jaredem. Nie zjawił się także Doktor. Ciekawiło mnie, czy nadał jest pijany, czy może po prostu odchorowuje.