Выбрать главу

Tego wieczoru pierwszy raz zadał mi pytanie Geoffrey, mąż Trudy. Choć starałam się tego nie okazywać, cieszyło mnie, że dołączył do grona tolerujących mnie osób. Żałowałam jednak, że nie potrafię udzielić mu wyczerpujących odpowiedzi. Jego pytania przypominały te, które zadawał Doktor.

Zupełnie się nie znam na pracy Uzdrowicieli – przyznałam. – Nigdy nie korzystałam z ich pomocy, odkąd… odkąd przybyłam na Ziemię. Nie chorowałam. Wiem tylko, że nie kolonizowalibyśmy planety, nie wiedząc, jak utrzymać ciała żywicieli w doskonałym stanie. Wszystko da się uleczyć, od zwykłego skaleczenia przez złamaną kość po ciężką chorobę. Umiera się teraz tylko ze starości. Nawet w pełni zdrowe ludzkie ciało nie może żyć wiecznie. No i pewnie ciągle zdarzają się różne wypadki, choć o wiele rzadziej. Dusze są ostrożniejsze.

– Wypadek to jedno, a uzbrojeni ludzie to drugie – rzucił ktoś pod nosem. Wyciągałam akurat z pieca gorące pieczywo i nie widziałam, kto to powiedział, nie rozpoznałam też głosu.

– Tak, to prawda. – Nie miałam zamiaru z tym dyskutować.

– Czyli nie wiesz, czym leczą choroby? – dociekał Geoffrey. – Co jest w lekarstwach?

Potrząsnęłam głową.

– Przykro mi, nie wiem. Wcześniej, gdy miałam możliwość zgłębienia tematu, mało się tym interesowałam. Na wszystkich planetach, na których byłam, zdrowie jest po prostu czymś danym raz na zawsze, więc się o nim nie myśli.

Rumiane policzki Geoffreya zaczerwieniły się bardziej niż zwykle. Spuścił wzrok, krzywiąc usta. Co takiego powiedziałam, że go uraziłam?

Siedzący obok Heath poklepał go po plecach. Kuchnię wypełniała ponura cisza.

– A te… Sępy – odezwał się Ian, byle tylko zmienić temat. – Może mnie coś ominęło, ale nie przypominam sobie, żebyś tłumaczyła, co to znaczy, że były „mało sympatyczne”?

Owszem, nic na ten temat nie mówiłam, ale też nie wierzyłam, że Ian jest tym szczególnie zainteresowany. Zapytał po prostu o pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy.

Wykład zakończył się wcześniej niż zwykle. Nikt nie garnął się do zadawania pytań, większość padała z ust Jamiego i Iana. Wszystkim chodziło po głowie to, co odpowiedziałam Geoffreyowi.

– No, jutro trzeba wcześnie wstać, czeka nas dużo pracy… – przerwał kolejną kłopotliwą ciszę Jeb, dając do zrozumienia, że to koniec. Ludzie zaczęli wstawać z miejsc i się przeciągać. Rozmawiali ściszonymi głosami, jakby bardziej zamyśleni niż zwykle.

– Co ja takiego powiedziałam? – zapytałam Iana szeptem.

– Nic. Rozmyślają o śmierci. – Westchnął.

Doznałam olśnienia, które ludzie nazywają przeczuciem.

– Gdzie jest Walter? – zapytałam, nadal szepcząc.

Ian znowu westchnął.

– W południowym skrzydle… Nie jest z nim najlepiej.

– Dlaczego nikt mi nie powiedział?

– Miałaś ostatnio wystarczająco dużo… wrażeń, więc…

Potrząsnęłam gwałtownie głową.

– Co mu jest?

U mego boku zjawił się Jamie. Wziął mnie za rękę.

– Popękały mu kości, są bardzo kruche – powiedział ściszonym głosem. – Doktor mówi, że to końcowe stadium raka.

– Musiało go boleć od dłuższego czasu, ale się nie przyznawał – dodał smutno Ian.

Skrzywiłam się.

– I nic się nie da zrobić? Nic?

Ian potrząsnął głową, nie odrywając ode mnie lśniących oczu.

– Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Nawet gdybyśmy nie mieszkali w jaskiniach, i tak nie dałoby się już nic zrobić. Nie wynaleziono lekarstwa na tę chorobę.

Zagryzłam wargę, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś głupiego. Oczywiście, że nie można było mu pomóc. Wszyscy oni woleliby umierać długo i w cierpieniu niż stracić świadomość. Teraz było to dla mnie jasne.

– Pytał o ciebie – kontynuował Ian. – To znaczy, czasem wypowiada twoje imię, trudno powiedzieć, o co mu chodzi. Doktor znieczula go alkoholem.

– I ma wyrzuty sumienia, że sam tyle zużył. Tak się głupio złożyło w czasie.

– Mogę się z nim zobaczyć? – zapytałam. – Czy będzie to komuś przeszkadzało?

Ian prychnął i zmarszczył brwi.

– Niektórym pewnie tak, to bardzo w ich stylu. – Potrząsnął głową. – Ale kto by się przejmował? Skoro to ostatnie życzenie Walta…

– Racja – przytaknęłam. Na dźwięk słowa „ostatnie” poczułam pieczenie w oczach. – Jeżeli Walter tego chce, to chyba nieważne, co sobie pomyślą inni, choćby nawet mieli dostać szału.

– Nie martw się, nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię niepokoił. – Ian mocno zacisnął usta.

Zaczęłam się denerwować, trochę jakbym potrzebowała spojrzeć na zegarek. Czas dawno już przestał dla mnie cokolwiek znaczyć, teraz jednak poczułam, jak ucieka nieubłaganie.

– Możemy tam pójść jeszcze dziś? Nie jest za późno?

– Nie sypia o normalnych porach. Możemy iść sprawdzić.

Od razu ruszyłam z miejsca, pociągając ze sobą Jamiego, który wciąż ściskał moją dłoń. Popychała mnie do przodu świadomość upływającego czasu, przemijania i ostateczności. Po chwili Ian dogonił nas swoimi długimi krokami.

Skąpana w księżycowym blasku jaskinia z ogrodem nie była pusta, ale nie zwracano na nas najmniejszej uwagi. Mój widok już dawno przestał budzić ciekawość. Nikt nawet nie zauważył, że idziemy w innym kierunku niż zwykle.

Nikt oprócz Kyle’a. Widząc mnie w towarzystwie Iana, znieruchomiał w pół kroku. Omiótł mnie wzrokiem, spostrzegł dłoń Jamiego w mojej dłoni i wykrzywił usta.

Ian wyprostował ramiona, a twarz przybrała identyczny wyraz jak u brata. Odruchowo sięgnął po moją wolną rękę. Wtedy Kyle wydał z siebie odgłos, jakby miał zwymiotować, i odwrócił się do nas plecami.

Kiedy już znaleźliśmy się w ciemnościach południowego tunelu, próbowałam uwolnić dłoń, lecz Ian ścisnął ją jeszcze mocniej.

– Po co go prowokujesz – odezwałam się cicho.

– Kyle nie ma racji. Jak zwykle – to u niego nawyk. Potrzebuje więcej czasu niż inni, żeby zmądrzeć, ale to nie znaczy, że należy go traktować ulgowo.

– Boję się go – przyznałam szeptem. – Nie chcę, żeby miał jeszcze więcej powodów, by mnie nienawidzić.

Ian i Jamie równocześnie ścisnęli mnie za dłonie i odezwali się.

– Nie bój się – powiedział Jamie.

– Jeb wyraził się jasno – zauważył Ian.

– Co masz na myśli? – zapytałam.

– Jeżeli Kyle nie uzna jego reguł, będzie musiał stąd odejść.

– Ale przecież tak nie można. Tu jest jego miejsce.

– Zostaje – mruknął Ian – a więc będzie musiał się przyzwyczaić.

Dalej szliśmy już w milczeniu. Znów czułam się winna – jak przez większość czasu spędzonego w jaskiniach. Wciąż tylko wina, rozpacz, strach. Po co tu przyszłam?

Bo, choć to dziwne, właśnie tu jest twoje miejsce, szepnęła Melanie. Czuła ciepło dłoni Iana i Jamiego splecionych z moimi. Gdzie indziej doświadczyłaś czegoś takiego?

Nigdzie, przyznałam, lecz tylko bardziej mnie to przygnębiło. Ale to wcale nie oznacza, że tu jest moje miejsce. Twoje owszem.

Jesteśmy nierozłączne, Wando.

Jak gdyby trzeba mi było o tym przypominać…

Zdziwiłam się trochę, że słyszę ją tak wyraźnie. Przez ostatnie dwa dni była milcząca, wyczekiwała niecierpliwie kolejnego spotkania z Jaredem. Ja, oczywiście, też.

Może jest u Waltera. Może dlatego go nie widywałyśmy, pomyślała z nadzieją Melanie.

Nie po to tam idziemy.

Nie. Oczywiście. Powiedziała to ze skruchą, lecz nagle uświadomiłam sobie, że Walter nie znaczy dla niej tyle co dla mnie. Naturalnie było jej smutno, że umiera, ale od razu przeszła nad tym do porządku, podczas gdy ja wciąż nie mogłam się z tym pogodzić. Walter był moim przyjacielem. To mnie bronił.

Z oddali przywitało nas bladoniebieskie światło szpitala. (Wiedziałam już, że są to lampy zasilane energią słoneczną, za dnia wystawiane na słońce). Wszyscy troje równocześnie zwolniliśmy kroku. Szliśmy teraz ciszej.

Nie znosiłam tego miejsca. W półmroku, wśród dziwacznych cieni, wyglądało jeszcze mniej zachęcająco. Wyczułam w powietrzu nowy zapach – cuchnęło zgnilizną, alkoholem i żółcią.

Dwa łóżka były zajęte. Z jednego zwisały stopy Doktora, poznałam go po chrapaniu. Na drugim leżał Walter, wykoślawiony i uwiędły. Patrzył, jak się zbliżamy.

– Przyjmujesz gości, Walt? – szepnął Ian, spoglądając mu w oczy.

– Uhm – jęknął Walter. Wargi zwisały mu ze zwiotczałej twarzy, skóra lśniła wilgocią w słabym świetle lampy.

– Możemy ci jakoś pomóc? – wymamrotałam. Uwolniłam dłonie i wyciągnęłam je przed siebie, zatrzepotały bezradnie w powietrzu.

Wpatrywał się rozbieganymi oczami w ciemność. Zrobiłam krok do przodu.

– Możemy coś dla ciebie zrobić? Cokolwiek?

Błądził wzrokiem, aż w końcu natrafił na moją twarz. Zdołał się na niej skupić mimo bólu i zamroczenia alkoholem.

– Nareszcie – zadyszał. Oddech miał świszczący. – Wiedziałem, że w końcu przyjdziesz. Ach, Gladys. Tyle mam ci do powiedzenia.