Выбрать главу

Jesteśmy nierozłączne, Wando.

Jak gdyby trzeba mi było o tym przypominać…

Zdziwiłam się trochę, że słyszę ją tak wyraźnie. Przez ostatnie dwa dni była milcząca, wyczekiwała niecierpliwie kolejnego spotkania z Jaredem. Ja, oczywiście, też.

Może jest u Waltera. Może dlatego go nie widywałyśmy, pomyślała z nadzieją Melanie.

Nie po to tam idziemy.

Nie. Oczywiście. Powiedziała to ze skruchą, lecz nagle uświadomiłam sobie, że Walter nie znaczy dla niej tyle co dla mnie. Naturalnie było jej smutno, że umiera, ale od razu przeszła nad tym do porządku, podczas gdy ja wciąż nie mogłam się z tym pogodzić. Walter był moim przyjacielem. To mnie bronił.

Z oddali przywitało nas bladoniebieskie światło szpitala. (Wiedziałam już, że są to lampy zasilane energią słoneczną, za dnia wystawiane na słońce). Wszyscy troje równocześnie zwolniliśmy kroku. Szliśmy teraz ciszej.

Nie znosiłam tego miejsca. W półmroku, wśród dziwacznych cieni, wyglądało jeszcze mniej zachęcająco. Wyczułam w powietrzu nowy zapach – cuchnęło zgnilizną, alkoholem i żółcią.

Dwa łóżka były zajęte. Z jednego zwisały stopy Doktora, poznałam go po chrapaniu. Na drugim leżał Walter, wykoślawiony i uwiędły. Patrzył, jak się zbliżamy.

– Przyjmujesz gości, Walt? – szepnął Ian, spoglądając mu w oczy.

– Uhm – jęknął Walter. Wargi zwisały mu ze zwiotczałej twarzy, skóra lśniła wilgocią w słabym świetle lampy.

– Możemy ci jakoś pomóc? – wymamrotałam. Uwolniłam dłonie i wyciągnęłam je przed siebie, zatrzepotały bezradnie w powietrzu.

Wpatrywał się rozbieganymi oczami w ciemność. Zrobiłam krok do przodu.

– Możemy coś dla ciebie zrobić? Cokolwiek?

Błądził wzrokiem, aż w końcu natrafił na moją twarz. Zdołał się na niej skupić mimo bólu i zamroczenia alkoholem.

– Nareszcie – zadyszał. Oddech miał świszczący. – Wiedziałem, że w końcu przyjdziesz. Ach, Gladys. Tyle mam ci do powiedzenia.

Rozdział 31

Zadanie

Zamarłam. Po chwili spojrzałam przez ramię, by sprawdzić, czy nikt za mną nie stoi.

– Tak miała na imię jego żona – szepnął Jamie ledwie słyszalnym głosem. – Złapali ją.

– Gladys – powiedział Walter, zupełnie nieświadomy mojego zdziwienia. – Dostałem raka, dasz wiarę? Kto by pomyślał, co? Przez całe życie ani razu nie wziąłem zwolnienia… – Głos mu słabł, aż w końcu w ogóle przestałam go słyszeć, lecz nie przestawał ruszać ustami. Nie miał siły podnieść ręki, powlókł jedynie palcami po łóżku ku mnie.

Ian trącił mnie lekko.

– Co mam robić? – szepnęłam. W pomieszczeniu było parno, ale nie dlatego miałam na czole krople potu.

– …dziadek dożył stu lat – zaświstał Walter, odzyskując głos. – Nikt w rodzinie nie miał raka, nawet kuzyni. Ale twoja ciocia Regan chyba miała, prawda?

Spoglądał na mnie ufnie, czekając, aż coś powiem. Ian poklepał mnie po plecach.

– Yyy…

– A może to była ciotka Billa – przyznał Walter.

Posłałam Ianowi przerażone spojrzenie, lecz wzruszył tylko ramionami.

– Pomocy – szepnęłam, a właściwie pokazałam ustami.

Dał znak dłonią, żebym złapała Waltera za rękę.

Skóra chorego była biała jak kreda i prześwitująca. Widziałam, jak w niebieskich żyłach na dłoni pulsuje słabo krew. Podniosłam mu rękę, bardzo ostrożnie w trosce o kruche kości, o których wspominał Jamie. Była nadspodziewanie lekka, jakby pusta w środku.

– Och, Gladdie, smutno mi było bez ciebie. To miłe miejsce, spodoba ci się, nawet gdy mnie już nie będzie. Jest tu z kim porozmawiać – wiem, jak bardzo tego potrzebujesz… – Przestałam go rozumieć, gdyż mówił zbyt cicho, ale nadal kierował słowa do żony. Nawet gdy zamknął oczy, a głowa osunęła mu się na bok, usta były w ciągłym ruchu.

Ian znalazł mokrą szmatkę i zaczął mu ocierać twarz.

– Nie jestem dobra w… udawaniu – szepnęłam, zerkając na mamroczące usta Waltera, by mieć pewność, że mnie nie słyszy. – Wszystko popsuję.

– Nie musisz nic mówić – uspokajał mnie Ian. – Jest ledwie przytomny.

– Czy wyglądam jak jego żona?

– Ani trochę, widziałem ją na zdjęciu. Była ruda i krępa.

– Daj, ja to mogę robić.

Wzięłam od Iana szmatkę i wytarłam Walterowi pot z szyi. Jak zwykle czułam się pewniej, gdy miałam co robić z rękoma. Walter nie przestawał mamrotać. Wydawało mi się, że słyszę, jak mówi; „Dzięki, Gladdie, tak mi lepiej“.

Nawet nie wiedziałam, kiedy ustało chrapanie. Usłyszałam nagle za plecami znajomy glos Doktora – zbyt łagodny, by mnie przestraszył.

– Jak się czuje?

– Majaczy – odszepnął Ian. – To od brandy czy z bólu?

– Chyba raczej z bólu. Oddałbym prawą rękę za odrobinę morfiny.

– Może Jared dokona kolejnego cudu.

– Może – westchnął Doktor.

Ocierałam machinalnie bladą twarz Waltera, przysłuchując się rozmowie, ale imię Jareda więcej nie padło.

Nie ma go, szepnęła Melanie.

Pojechał po coś dla Waltera, przytaknęłam.

Sam, dodała.

Przypomniał mi się ostatni raz, kiedy się widzieliśmy – pocałunek, nadzieja… Pewnie potrzebował trochę czasu dla siebie.

Oby tylko nie po to, żeby przekonać samego siebie, że jesteś Łowcą z talentem aktorskim.

To oczywiście możliwe.

Melanie jęknęła cicho.

Ian i Doktor rozmawiali szeptem o mało istotnych rzeczach, głównie o tym, co działo się ostatnio w jaskiniach.

– Co się stało Wandzie w twarz? – zapytał Doktor Iana, ale słyszałam go wyraźnie.

– To co zwykle – odparł Ian surowym tonem.

Doktor westchnął, po czym mlasnął językiem.

Ian opowiedział mu pokrótce o dzisiejszym wykładzie i pytaniach Geoffreya.

– Byłoby nam łatwiej, gdyby w Melanie umieszczono Uzdrowiciela.

Drgnęłam, ale stali za mną i prawdopodobnie nie zauważyli.

– Mamy szczęście, że to Wanda – wstawił się za mną Ian. – Nikt inny…

– Wiem – przerwał Doktor dobrotliwym tonem. – Powinienem raczej powiedzieć: szkoda, że Wanda nie interesowała się medycyną.

– Przepraszam – wymamrotałam. To prawda, cieszyłam się doskonałym zdrowiem, nie zadając sobie trudu, by cokolwiek się na jego temat dowiedzieć. Była to pożałowania godna beztroska.

Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.

– Nie masz za co przepraszać – zapewnił Ian.

Jamie był bardzo cichy. Obejrzałam się i zobaczyłam, że leży na łóżku, na którym wcześniej drzemał Doktor.

– Późno już – zauważył Doktor. – Walter nigdzie się nie wybiera. Powinniście się wyspać.

– Wrócimy – obiecał Ian. – Daj znać, czy mamy coś przynieść, dla ciebie albo dla niego.

Położyłam dłoń Waltera na łóżku, delikatnie ją poklepując. Otworzył nagle oczy i skupił na mnie wzrok jeszcze bardziej niż przedtem.

– Idziesz sobie? – zaświszczał. – Musisz już iść?

Szybko chwyciłam go za dłoń.

– Nie, nie muszę.

Uśmiechnął się i znowu zamknął oczy. Zacisnął też lekko palce wokół moich.

Ian westchnął.

– Idźcie – powiedziałam. – Ja zostanę. Połóż Jamiego do łóżka.

Ian rozejrzał się po grocie.

– Chwila – odezwał się, po czym chwycił za pierwsze z brzegu łóżko. Nie było ciężkie, uniósł je z łatwością i postawił obok łóżka chorego. Aby mu to ułatwić, wyciągnęłam ramię, jak tylko potrafiłam, starając się nie potrząsnąć Walterem. Potem Ian podniósł mnie równie łatwo i posadził na dostawionym łóżku. Walter nawet nie zamrugał. Westchnęłam cicho, zaskoczona, że Ian nie miał żadnych oporów przed wzięciem mnie na ręce. Zupełnie jakbym była człowiekiem.