W końcu przez otwory w wysokim suficie zaczęło się wkradać słabe, szare światło. Balansowałam na krawędzi snu, co jakiś czas słysząc jęki i krzyki Waltera. Z tyłu dochodziło chrapanie Doktora. Cieszyło mnie, że uda mu się choć trochę odpocząć.
W ogóle nie usłyszałam nadejścia Jareda. Szemrałam coś bezładnie do Waltera, próbując go uspokoić.
– Jestem, jestem – wymamrotałam, gdy po raz kolejny wypowiedział imię żony. – Cii, już dobrze. – Moje słowa nie miały znaczenia, ale sam głos zdawał się działać na niego kojąco.
Nie wiem, jak długo Jared nam się przyglądał, zanim go zauważyłam. Zapewne dłuższą chwilę. Co dziwne, nie zareagował gniewem. Głos miał spokojny.
– Doktorze. – Usłyszałam za plecami skrzypienie łóżka. – Doktorze, wstawaj.
Słysząc znajomy głos, nie do pomylenia z żadnym innym, obróciłam się gwałtownie, uwalniając dłoń.
Jared potrząsał Doktorem i spoglądał na mnie. W mroku jego oczy były nieprzeniknione, a twarz pozbawiona wyrazu.
Melanie nagle się przebudziła. Obserwowała uważnie tę maskę, próbując zmiarkować, jakie kryją się pod nią myśli.
– Gladdie! Nie odchodź! Proszę! – zaskrzeczał Walter, aż Doktor zerwał się z łóżka, omal go nie wywracając.
Obróciłam się z powrotem ku choremu i wsunęłam swoją obolałą dłoń między wyciągnięte palce.
– Cii, cii! Już dobrze, Walter. Jestem. Nigdzie nie pójdę. Obiecuję.
Uspokoił się. Kwilił teraz jak małe dziecko. Otarłam mu czoło wilgotną szmatką i łkanie urwało się nagle, przechodząc w westchnienie.
– Co jest grane? – zapytał pod nosem Jared.
– Ona jest najlepszym środkiem przeciwbólowym, jaki udało mi się znaleźć – odparł Doktor zmęczonym głosem.
– Mam dla ciebie coś lepszego niż oswojony Łowca.
Poczułam skurcz w żołądku, a Melanie syknęła wściekle. Boże, jaki on jest ślepy i uparty! Nie uwierzyłby ci nawet gdybyś mu powiedziała, że słońce wstaje na wschodzie.
Ale Doktor był zbyt podekscytowany, by przejąć się wymierzoną we mnie obelgą.
– Znalazłeś coś!
– Morfinę. Nie za dużo. Byłbym wcześniej, ale wypatrzył mnie Łowca.
Doktor nie marnował ani chwili. Usłyszałam, jak wyciąga coś z szeleszczącego opakowania i wydaje okrzyk zachwytu.
– Jared, jesteś cudotwórcą.
– Poczekaj…
Ale Doktor stał już obok mnie, promieniejąc na zmizerniałej twarzy. W rękach trzymał niewielką strzykawkę. Wbił Walterowi cieniutką igłę w fałdę na łokciu. Odwróciłam głowę. Nie mogłam na to patrzeć, wbijanie czegoś w skórę wydawało mi się strasznie inwazyjne.
Jednakże już po upływie pół minuty zastrzyk zaczął działać. Naprężone ciało chorego zmiękło i opadło na materac, niespokojny oddech wyrównał się i przycichł, ręka rozluźniła się, uwalniając moją.
Zaczęłam masować lewą dłoń, by odzyskać czucie w koniuszkach palców. Tam, gdzie wracała krew, czułam lekkie mrowienie.
– Słuchaj, naprawdę nam nie starczy – bąknął Jared.
Oderwałam wzrok od twarzy Waltera, nareszcie niczym niezmąconej. Jared stał tyłem do mnie, ale widziałam zdziwienie na twarzy Doktora.
– Nie starczy na co? Nie mam zamiaru oszczędzać morfiny na czarną godzinę, Jared. Pewnie niedługo będziemy żałować, że jej nie mamy, ale nie pozwolę, żeby Walter oszalał z bólu, skoro mogę mu ulżyć!
– Nie o to mi chodziło – odparł Jared głosem, jakim mówił, gdy dobrze coś przemyślał. Niespiesznym i równym, jak oddech Waltera.
Doktor zmarszczył brwi.
– Wystarczy tylko na trzy, może cztery dni, nie więcej – powiedział Jared. – I to jeżeli będziesz mu ją odpowiednio dawkował.
Nie rozumiałam, o czym mówi, ale Doktor najwyraźniej tak.
– Ech – westchnął. Obrócił się twarzą do Waltera i zobaczyłam, że nad jego dolnymi powiekami gromadzą się świeże łzy. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie padło z nich ani jedno słowo.
Bardzo chciałam się dowiedzieć, o czym rozmawiają, ale powściągała mnie obecność Jareda; znów czułam lęk przed mówieniem, uczucie, od którego powoli się już odzwyczajałam.
– Nie uratujesz mu życia. Możesz jedynie uratować go od bólu.
– Wiem – odparł Doktor. Głos mu się załamał, jakby powstrzymywał płacz. – Masz rację.
Co się dzieje? – zapytałam. Pomyślałam, że skorzystam z obecności Melanie, dopóki ze mną jest.
Chcą go zabić, stwierdziła suchym tonem. Mają dość morfiny, by wstrzyknąć mu śmiertelną dawkę.
Z trudem złapałam powietrze. Mój oddech, choć niezbyt głośny, wypełnił ciche pomieszczenie. Nie zaprzątałam sobie jednak głowy reakcją Jareda ani Doktora. Pochyliłam się ze łzami w oczach nad Walterem.
Nie, pomyślałam, nie. Jeszcze nie. Nie.
Wolisz, żeby umarł z bólu?
Po prostu… przeraża mnie ta… ostateczność. To takie nieodwracalne. To mój przyjaciel. Nigdy więcej go nie zobaczę.
A ilu przyjaciół poleciałaś odwiedzić na innych planetach?
Jeszcze nigdy nie miałam takich przyjaciół jak tu.
Przyjaciele z poprzednich wcieleń zlewali mi się w głowie. Dusze były do siebie bardzo podobne, pod pewnymi względami wręcz identyczne. Walter był inny – nie dało się go nikim zastąpić.
Tuliłam jego głowę, kapiąc na nią łzami. Próbowałam zdusić płacz, ale nadaremnie. Był to raczej lament niż szloch.
Wiem, wiem. Kolejny pierwszy raz, szepnęła Melanie ze współczuciem. Współczuła mi – to również był pierwszy raz.
– Wando? – odezwał się Doktor.
Potrząsnęłam tylko głową. Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć.
– Chyba za długo tu siedzisz. – Poczułam na ramieniu jego ciepłą, lekką dłoń. – Powinnaś odpocząć.
Jeszcze raz potrząsnęłam głową, wciąż popłakując.
– Jesteś wykończona – przekonywał. – Idź się umyć, rozprostować. Zjedz coś.
Spojrzałam mu w oczy.
– Czy Walter będzie tu, kiedy wrócę? – wymamrotałam przez łzy.
Przymrużył oczy.
– Chcesz tego?
– Chciałabym się pożegnać. To mój przyjaciel.
Poklepał mnie po ramieniu.
– Wiem, Wando, wiem. Ja też. Wcale mi się nie spieszy. Idź się przewietrzyć i wróć. Walter jeszcze trochę pośpi.
Jego zmęczona twarz miała szczery wyraz. Ufałam mu.
Przytaknęłam i ostrożnie oparłam głowę Waltera na poduszce. Pomyślałam, że może łatwiej mi będzie sobie z tym poradzić, jeśli odpocznę trochę od tego miejsca. Nie wiedziałam jednak, jak to właściwie jest – pożegnać kogoś na zawsze.
Wychodząc, musiałam jeszcze spojrzeć na Jareda – chcąc nie chcąc, byłam w nim zakochana. Mel pragnęła tego samego, najlepiej bez mojego udziału. Jak gdyby jedno nie wykluczało drugiego.
Jared patrzył na mnie. Odniosłam wrażenie, że już od dłuższego czasu. Twarz miał opanowaną, ale znów pojawił się na niej cień zdumienia i podejrzenia. Byłam już tym zmęczona. Nawet gdybym istotnie była dobrą aktorką, po co miałabym to wszystko przed nim odgrywać? Wiadome było, że Walter już nigdy nie stanie w mojej obronie. Po co miałabym go sobie „urabiać”?
Przez jedną długą sekundę spoglądałam Jaredowi w oczy, po czym obróciłam się i ruszyłam w głąb tunelu, czarnego jak smoła, a mimo to bardziej przyjaznego niż tamto srogie oblicze.
Rozdział 32
W jaskiniach było cicho, słońce jeszcze nie wstało. Lusterka nad głównym placem szarzały dopiero bladym brzaskiem świtającego dnia.