Leżałam na ziemi, ale on też, więc rzuciłam się czym prędzej do ucieczki, rozdzierając sobie kolana o skalną podłogę.
Kyle chrząknął i chwycił się mojej bosej pięty, ale nie miał na czym oprzeć palców i od razu mu się wysmyknęłam. Wyrwałam do przodu na nogach, lecz mocno pochylona, tak że w każdej chwili mogłam się znowu przewrócić, poruszałam się bowiem niemal równolegle do podłogi. Utrzymywałam równowagę jedynie siłą woli.
Nikogo więcej nie było. Nikt nie czekał przy wejściu, żeby mnie złapać. Zaczęłam pędzić przed siebie. Czułam, jak rośnie we mnie nadzieja i wzbiera adrenalina. Wpadłam biegiem do pieczary z rzeką, myśląc jedynie o tym, by dotrzeć do tunelu. Słyszałam za sobą dyszenie Kyle’a – blisko, ale nie dość blisko. Z każdym krokiem odbijałam się mocniej od ziemi, powiększałam przewagę.
Nagle poczułam ostry, przeszywający ból w nodze. Wśród szumu rzeki rozległ się odgłos dwóch kamieni uderzających o podłogę – tego, który ściskałam w dłoni, oraz tego, który mnie ugodził.
Zraniona noga przekręciła się pode mną i upadłam plecami na ziemię. Kyle dopadł do mnie w mgnieniu oka.
Przygniótł mnie swoim ciężarem do podłogi, tak że uderzyłam głową o skałę i zadzwoniło mi w uszach. Nie byłam w stanie się ruszyć ani tym bardziej dźwignąć.
Krzycz!
Z piersi wydarł mi się przenikliwy wrzask. Nie sądziłam, że uda mi się narobić tyle hałasu – ktoś na pewno mnie usłyszał. Oby to był Jeb. Oby miał ze sobą broń.
– Uch! – zaprotestował Kyle. Jego wielka dłoń zakrywała mi prawie całą twarz. Zacisnął ją na moich ustach.
Zaczęliśmy się toczyć. Tak bardzo mnie tym zaskoczył, że nawet nie próbowałam tego wykorzystać. Przeciągał mnie płynnie nad i pod sobą. Byłam oszołomiona, wciąż kręciło mi się w głowie, ale gdy tylko zanurzył mnie w wodzie, wszystko stało się jasne.
Chwycił mnie mocno za kark i wepchnął do chłodnego, płytkiego strumyka płynącego krętym torem w stronę łaźni. Było za późno, by nabrać powietrza. Łyknęłam już sporo wody.
Kiedy wlała mi się do płuc, moje ciało ogarnęła panika. Broniło się z nadspodziewaną siłą. Kończyny miotały się we wszystkie strony, szyja wyśliznęła się z uścisku. Próbował mnie lepiej chwycić, a wtedy ja zamiast schować się głębiej, tak jak się spodziewał, instynktownie poderwałam głowę. Nieznacznie, ale to wystarczyło, żeby wynurzyć brodę ze strumienia, wykasłać trochę wody i zaczerpnąć powietrza.
Próbował zanurzyć mnie z powrotem, ale tak się pod nim wiłam i szarpałam, że jego własny ciężar tylko mu przeszkadzał. Targał mną kaszel, ciało wciąż zmagało się z wodą w płucach.
– Dość tego! – warknął Kyle. Zszedł ze mnie. Próbowałam się odczołgać.
– Nawet o tym nie myśl – rzucił przez zęby.
Wiedziałam, że to już koniec.
Z ranną nogą było coś nie tak. Zdrętwiała i odmawiała posłuszeństwa. Mogłam się tylko odpychać rękoma i drugą nogą, ale nie szło mi to najlepiej, bo przeszkadzał mi kaszel. Nie byłam też w stanie znowu krzyknąć.
Kyle chwycił mnie za nadgarstek i poderwał z ziemi. Noga ugięła mi się pod ciężarem ciała i osunęłam się na niego.
Wtedy jedną ręką ścisnął mi nadgarstki, a drugą objął w pasie. Podniósł mnie z podłogi i przycisnął do boku jak nieporęczny worek mąki. Wywijałam w powietrzu zdrową nogą.
– Miejmy to z głowy.
Przesadził strumień jednym susem i zaniósł mnie do pierwszego z brzegu otworu w podłodze. Uderzyła mnie w twarz para z gorącego źródła.
Zamierzał wrzucić mnie do ciemnej dziury na pastwę bystrej, wrzącej wody.
– Nie, nie! – krzyczałam, ale zbyt cicho i chrapliwie, by ktokolwiek mógł mnie usłyszeć.
Miotałam się gorączkowo. Uderzyłam kolanem w jedną ze skalnych kolumn, a po chwili zaczepiłam o nią stopę, próbując mu się wyrwać, ale wyszarpnął mnie, dysząc gniewnie.
Przynajmniej musiał poluzować nieco uścisk, dzięki czemu mogłam wykonać jeszcze jeden manewr. Raz już mi się udał, więc postanowiłam spróbować znowu. Zamiast się wyrywać, objęłam go nogami w pasie i, nie zważając na ból, zacisnęłam zdrową stopę na tej zdrętwiałej, by mocno się go uczepić.
– Złaź ze mnie, ty… – Kiedy próbował mnie zrzucić, udało mi się uwolnić nadgarstek. Owinęłam mu rękę wokół szyi i złapałam go za gęstą czuprynę. Gdybym spadła teraz w rzeczną czeluść, poleciałby ze mną.
Kyle zasyczał, puścił na chwilę moją nogę i zdzielił mnie pięścią w bok.
Jęknęłam z bólu, ale udało mi się złapać go za włosy drugą ręką.
Objął mnie rękoma, jakbyśmy się przytulali, a nie walczyli w śmiertelnym zwarciu. Potem chwycił mnie z obu stron za talię i naparł z całej siły, próbując przerwać klincz.
Jego włosy zaczęły mi zostawać w dłoniach, lecz tylko warczał i ciągnął jeszcze mocniej.
Słyszałam blisko bulgot wrzącej wody, miałam wrażenie, że jest tuż pode mną. Para wydobywała się gęstymi kłębami. Przez minutę nie widziałam nic poza wykrzywioną gniewem twarzą Kyle’a, dziką i bezwzględną.
Poczułam, że ranna noga słabnie. Spróbowałam przywrzeć do niego jeszcze bardziej, ale brutalna siła powoli brała górę nad moją desperacją, jeszcze chwila i się uwolni, a mnie pochłonie sycząca para.
Jared! Jamie! – rozpaczałyśmy obie. Nigdy się nie dowiedzą, co się ze mną stało. Ian. Jeb. Doktor. Walter. Nie pożegnałam się.
Kyle nagle podskoczył i wylądował ciężko na nogach. Wstrząs przyniósł zamierzony skutek: nogi mi się obsunęły.
Zanim jednak zdążył to wykorzystać, stało się coś jeszcze.
Huk pękającej skały prawie mnie ogłuszył. Myślałam, że wali się cała grota. Zatrzęsła się pod nami podłoga.
Kyle wydał stłumiony krzyk i odskoczył do tyłu, a ja z nim. Znowu rozległ się huk i mój napastnik zaczął tracić grunt pod nogami.
To brzeg skalnego otworu załamał się pod naszym ciężarem. Kyle próbował się wycofać, lecz skała pękała w zastraszającym tempie, wyprzedzając jego kroki.
Kawałek podłogi osunął mu się spod pięty i runęliśmy z łoskotem na ziemię. Kyle upadł na plecy, uderzając głową o skalny słup. Ręce opadły mu bezwładnie.
Pękająca podłoga coraz głośniej hałasowała. Czułam, jak pod nim drży. Leżałam mu na piersi. Nasze nogi wisiały nad czeluścią, parująca woda skraplała się na nich milionem kropelek.
– Kyle?
Cisza.
Bałam się ruszyć.
Musisz z niego zejść. Razem jesteście za ciężcy. Ostrożnie – złap się słupa. Odsuń się od dziury.
Byłam zbyt przerażona i rozełkana, by samodzielnie myśleć, więc słuchałam Melanie. Puściłam włosy Kyle’a i powlokłam się ostrożnie po jego nieprzytomnym ciele, używając skalnego słupa jako oparcia. Wydawał się stabilny, ale podłoga wciąż złowrogo pod nami trzeszczała.
Minęłam słup i dobrnęłam do miejsca, w którym skała była nieruchoma, ale czołgałam się dalej w stronę tunelu.
Za mną znów coś pękło. Obejrzałam się i zobaczyłam, że noga Kyle’a zwisa teraz jeszcze niżej. Fragment skalnej podłogi osunął się spod niego i wylądował z pluskiem w rzece. Skała drżała pod jego ciężarem.
Spadnie, uprzytomniłam sobie.
I dobrze, warknęła Melanie.
Ale!…
Jak spadnie, nie będzie mógł nas zabić. Jak nie spadnie, to nas zabije. Proste.
Nie mogę tak zwyczajnie…