Możesz, Wando. Możesz. Nie chcesz żyć?
Chciałam.
Oto pojawiła się szansa, że Kyle zniknie. I że nikt mnie już więcej nie skrzywdzi. W każdym razie żaden człowiek. Była jeszcze Łowczyni, ale może kiedyś w końcu się podda? I będę mogła pozostać na zawsze z ludźmi, których kocham…
Rwało mnie w kolanie – ból powoli wypierał odrętwienie. Po ustach spływał mi ciepły płyn. Skosztowałam go w roztargnieniu i zrozumiałam, że to krew.
Zostaw go, Wagabundo. Chcę żyć. Ja też chyba mam coś do powiedzenia.
Nawet tu, gdzie stałam, czułam drgania. Kolejny kawałek skały runął z pluskiem do wody. Miałam wrażenie, że Kyle zsunął się o parę centymetrów.
Zostaw go.
Melanie wiedziała, co mówi. To był jej świat. Znała rządzące nim zasady.
Spoglądałam na człowieka, który miał lada chwila zginąć – człowieka, który chciał mnie zabić. Nie przypominał już dzikiego zwierzęcia. Na jego twarzy malowało się odprężenie, wręcz błogi spokój.
Był łudząco podobny do brata.
N i e! – zaprotestowała Melanie.
Wróciłam po niego na czworakach, powoli, co chwila badając grunt. Bałam się minąć słup, więc zaczepiłam o niego zdrową nogę i wyciągnęłam się w stronę Kyle’a. Wsunęłam mu ręce pod ramiona i splotłam dłonie na piersi.
Ciągnęłam tak mocno, że oczy prawie wyszły mi z orbit, ale nawet nie drgnął. Podłoga wciąż się sypała, niczym piasek w klepsydrze.
Szarpnęłam ponownie, ale sprawiłam tylko, że skała zaczęła się kruszyć jeszcze szybciej.
Ledwie to sobie uświadomiłam, gdy odpadł kolejny, tym razem większy kawałek. Punkt ciężkości nieprzytomnego ciała niebezpiecznie się przesunął. Kyle zaczął się osuwać.
– Nie! – wykrzyknęłam, nagle odzyskując głos.
Zacisnęłam dłonie mocniej na szerokiej piersi i z wielkim trudem przycisnęłam go do skały. Bolały mnie ręce.
– Pomocy! – krzyczałam. – Niech mi ktoś pomoże!
Rozdział 33
Kolejny plusk. Ręce powoli opadały mi z sił.
– Wanda? Wanda!
– Pomocy! Kyle! Podłoga! Pomocy!
Twarz miałam przyciśniętą do skały, a oczy zwrócone ku wejściu do pieczary. W górze robiło się coraz jaśniej, wstawał dzień. Wstrzymałam oddech. Ból rozsadzał mi ramiona.
– Wanda! Gdzie jesteś?
Ian wpadł do groty ze strzelbą w ręku. Trzymał ją nisko, gotową do strzału. Na twarzy miał ten sam wyraz gniewu co jego brat parę chwil wcześniej.
– Uważaj! – krzyknęłam. – Podłoga się wali! Dłużej go nie utrzymam!
Potrzebował dwóch długich sekund, żeby ogarnąć umysłem to, co zobaczył. Spodziewał się ujrzeć Kyle’a próbującego mnie zabić. I całkiem słusznie, ale się spóźnił.
Rzucił broń na ziemię i ruszył pędem w moją stronę.
– Połóż się! Rozłóż równo ciężar!
Padł na ręce i podszedł do mnie na czworakach. W bladym świetle poranka widziałam, jak płoną mu oczy.
– Nie puszczaj.
Jęknęłam z bólu.
Pomyślał sekundę, po czym położył się za mną i przycisnął mnie do skały. Sięgał ramionami o wiele dalej niż ja. Z łatwością objął brata, mimo że leżałam między nimi.
– Raz, dwa, trzy – wystękał.
Jednym pewnym ruchem odciągnął Kyle’a od dziury. Uderzyłam twarzą w skałę, na szczęście zdartym policzkiem. Nie mógł wyglądać dużo gorzej.
– Przyciągnę go. Możesz się wydostać?
– Spróbuję.
Powoli, z bolesną ulgą w ramionach, puściłam Kyle’a, upewniając się najpierw, że Ian mocno go trzyma. Następnie wycofałam się spomiędzy Iana i skały, unikając kontaktu z niepewnym fragmentem podłogi. Przeczolgałam się tyłem półtora metra w stronę wyjścia, gotowa w każdej chwili złapać Iana, gdyby zaczął się osuwać.
Ian zaciągnął bezwładne ciało brata za słup, przesuwając je pojedynczymi szarpnięciami, za każdym razem o kilkanaście centymetrów. Większość podłogi już się zawaliła, ale podstawa słupa trwała nieporuszona.
Ian przeczołgał się tyłem w ślad za mną, taszcząc brata zrywami mięśni i woli. Minutę później wszyscy troje byliśmy już u wejścia do tunelu, Ian i ja zasapani.
– Co się… stało… u diabła?
– Byliśmy… za ciężcy… Podłoga… nie wytrzymała.
– Co tam robiliście… na skraju? Z Kyle’em?
Spuściłam głowę, skupiając się na oddychaniu.
No co, powiedz mu.
Ale co wtedy…?
Dobrze wiesz. Kyle złamał zasady. Jeb go zastrzeli albo wyrzuci. Może Ian najpierw skopie mu tylek. Chętnie na to popatrzę.
Melanie nie mówiła tego serio; w każdym razie nie podejrzewałam jej o to. Po prostu była na mnie wściekła, że ryzykowałam nasze życie, ratując niedoszłego mordercę.
No właśnie, odparłam. Jeżeli wyrzucą Kyle’a z mojego powodu… albo zastrzelą… Zadrżałam. Nie widzisz, że to nie ma sensu. On jest jednym z was.
Naraziłaś nasze życie, Wando.
To także moje życie. Nie potrafię nie być… nie być sobą.
Melanie jęknęła z niesmakiem.
– Wando? – rzucił pytająco Ian.
– Nic – odparłam pod nosem.
– Kłamiesz jak najęta.
Nie podnosiłam głowy.
– Co ci zrobił?
– Nic – skłamałam. Nieprzekonująco.
Ian dotknął mi brody i podniósł twarz.
– Krew ci leci z nosa. – Obrócił mi głowę. – I masz krew we włosach.
– Uderzyłam się… kiedy skała się zawaliła.
– Po obu stronach?
Wzruszyłam ramionami.
Ian wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę. Błysk jego oczu ginął w mroku tunelu.
– Musimy zabrać Kyle’a do Doktora – powiedziałam. – Rozbił sobie głowę.
– Dlaczego go chronisz? Próbował cię zabić. – Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie faktu. Gniew na jego twarzy zaczął powoli ustępować miejsca przerażeniu. Pewnie wyobrażał sobie szamotaninę na krawędzi skały. Widziałam to po jego oczach. Nie doczekawszy się odpowiedzi, odezwał się ponownie, tym razem szeptem. – Chciał cię wrzucić do rzeki… – Przeszył go dreszcz.
Do tej pory jedną ręleą obejmował Kyle’a – tak usiadł i nie miał siły się ruszyć. Teraz jednak gwałtownie odepchnął nieprzytomnego brata i odsunął się od niego ze wstrętem. Przycisnął mnie do piersi. Czułam jego nierówny oddech.
Było mi dziwnie.
– Powinienem go tam zaciągnąć z powrotem i wrzucić do wody.
Potrząsnęłam gwałtownie głową, aż odezwał się w niej pulsujący ból.
– Nie.
– Po co marnować czas. Jeb jasno powiedział, jakie są zasady. Jeżeli próbujesz zrobić komuś krzywdę, czeka cię kara. Trzeba zwołać sąd.
Spróbowałam się od niego odsunąć, ale przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Nie przestraszyłam się – nie tak jak wtedy, gdy chwycił mnie Kyle. Czułam się jednak nieswojo.
– Nie. Nie wolno ci tego zrobić. Nikt nie złamał zasad. Podłoga się zawaliła, to wszystko.
– Wando…
– To twój brat.
– Wiedział, co robi. Tak, to mój brat, ale zrobił to, co zrobił, a ty jesteś… jesteś moją przyjaciółką.
– Nic nie zrobił. Jest człowiekiem – odszepnęłam. – Jego miejsce jest tutaj z wami.
– Nie zamierzam z tobą znowu o tym dyskutować. Widocznie masz inną definicję człowieka niż ja. Dla ciebie to słowo jest… obelgą. Dla mnie – komplementem. Według mnie ty jesteś człowiekiem, a on nie jest. Nie po tym, co zrobił.
– „Człowiek” wcale nie jest dla mnie obelgą. Poznałam was lepiej. Ale, Ian, to przecież twój brat!