Выбрать главу

Oczywiście, ja mogę przyjąć zamówienie, ale wolę, żeby pan był zadowolony – mówi kelnerka i uśmiecha się do MOJEGO Niebieskiego.

Uznaję za stosowne natychmiast się wtrącić.

– Co pani nam może polecić świeżego? Kelnerka się rozjaśnia.

– Świeże proszę państwa na pewno są koreczki. Tak, po pierwsze, te koreczki są świeże.

– Może risotto? – mówi prawie szeptem Adam, nachylając się do mnie.

– Żadnego risotta, bo tu słyszę takie zamawianie, raczej warzywka gotowane lub może coś w cieście piwnym. To mogę z czystym sumieniem polecić.

Kiwam głową potakująco. Adam odkłada kartę.

– To dwa razy warzywka i dwie wódki. Kelnerka nachyla się nad stolikiem i patrzy ze zdumieniem na Adasia.

– Ja bardzo przepraszam, ale czy pan ma w swoim żołądku tolerancję na wódkę z piwem?

Adam o mały włos nie krztusi się własnym oddechem. Kelnerka pogodnie kontynuuje:

– Bardzo wątpię, proszę pana, może tak zrobimy: dla pana seks na plaży, dla pani margerita, a my nie oszukujemy na alkoholu, mamy swoją miarkę, bo ostatnio była kontrola. Ale za to na deser, skoro nic dobrego do jedzenia nie ma, zaproponuję państwu lody, takie podpalane, z ogniem przy stoliku, podpalenie kosztuje osiem złotych, więc mogę to samo zrobić bez podpalenia, na zimno. Ale zaproponuję państwu tak: ja podpalę to za darmo, i państwo będziecie zadowoleni, dobrze?

Całkiem nas zatkało, ona bierze karty do ręki, uśmiecha się tak pięknie, że nie mamy sumienia szukać innej knajpy i, nie czekając na naszą odpowiedź, odchodzi, falując swoją osią talią i biodrami. Adam patrzy na nią w zachwycie.

Zjawiskowa! – szepcze do mnie.

Dla pana seks na plaży? Czy to była propozycja? – odszeptuję do Adasia, ale nie zdążył mi odpowiedzieć, ponieważ pan spod statku bierze swoją czystą i podchodzi do nas.

Czy można?

Jesteśmy oboje tak zaskoczeni, że Adam kiwa głową, a mężczyzna, pochylony na stolikiem, mówi, patrząc to na mnie, to na Adama.

Ja tak na państwa patrzę od dłuższego czasu i tak sobie myślę, podejść, nie podejść, to podszedłem. Boja sam tutaj jestem.

Proszę pana – Adam jednak nie zapomniał języka w gębie – w czym możemy pomóc?

Właśnie o to chodzi, proszę pana, że w niczym, w niczym…

– To – Adam rozkłada ręce – pan wybaczy, ale chcieliśmy porozmawiać.

Patrzy na mnie wymownie, ale pan aż jaśnieje.

– To cudownie, cudownie, bo wie pan, tu nikt nie ma czasu na rozmowę, a miło w towarzystwie kulturalnych ludzi, za przeproszeniem, parę słów zamienić, jeśli już państwo są tak mili. – Przysuwa sobie krzesło i o zgrozo! siada przy naszym stoliku i kiwa ręką na kelnerkę. – Trzy wódki poproszę!

Patrzę na Niebieskiego, który osłupiał, i ogarnia mnie chichot nie do powstrzymania. Niech sobie radzi, socjolog jeden, asertywnie! Teraz, po zamówieniu tych trzech wódek! Adasia mojego zamurowało jednakże. I to całkowicie. Kelnerka zjawia się natychmiast i na tacce niesie trzy wódki i herbatę z cytryną dla mnie. Uśmiecha się promiennie i odchodzi.

Dawno państwo przyjechaliście? – pyta miły pan o czerwonych policzkach, wygląda trochę jak troll, jest mały i okrągły, już chcę odpowiedzieć grzecznie, skoro sobie Adaś nie radzi, ale pan nie czeka na odpowiedź. – Bo ja tu już tydzień siedzę, urlop dostałem z pracy, karny urlop, że teraz muszę jechać i już, to przyjechałem, a żona, to ona znowuż nie dostała… Ale i tak by nie przyjechała, bo my już mieszkamy osobno… To po co byśmy jeździli znowuż na wspólne urlopy… Ale państwo mieli szczęście i jesteście razem…

No właśnie – wtrąca Adam, który powoli odzyskuje mowę – pan nas zaskoczył, a my mamy parę pilnych spraw do obgadania…

To bardzo dobrze, bardzo dobrze, dobrze trafiłem, no to na lepsze myślenie! – Pan chwyta szklaneczkę, która pamięta jeszcze głęboki socjalizm i wypija swoją wódkę.

Patrzę bezczelnie na Adama i podnoszę swoją do ust. Brrr…

Niech się pani tak nie otrząsa. – Miły pan patrzy mi głęboko w oczy. – Wódkę to trzeba umieć pić, o tak! – Bierze swoją wódkę, wciąga powietrze, wypuszcza i wypija do dna. – Na wdechu…

Ale pan właśnie wypił na wydechu – mówię.

A może i na wydechu. Nie pamiętam już, tłumaczyć dobrze nie potrafię, bo ja to mam opanowane, no i cieszę się, że mogę z państwem pogadać…

Adam daje mi rozpaczliwe znaki oczami, ale co ja mogę zrobić? Nic, nic, romantyczna kolacja we troje, nad morzem, to jest to, czego mi brakowało do szczęścia. Wódka uderza mi do głowy, robi się przyjemnie, a i ta knajpeczka jakaś niczego sobie. Adam desperacko sięga po wódkę i wypija jednym haustem, krztusi się, a mnie się robi coraz weselej.

– Pan też nie umie – mały okrągły człowieczek patrzy na Adama z lekkim wyrzutem – a to przecież kwestia wprawy… Jak byłem w Szwecji, bo ja pracy nie mogłem znaleźć tutaj w Polsce, bo ja proszę państwa – nachyla się nad nami konfidencjonalnie i nagle zaczyna chichotać – bo ja się do niczego nie nadaję! Jak pisałem kiedyś w gazecie, takie kawałki w gazecie lokalnej, to ta gazeta padła, bo ja tam pisałem. Więc pojechałem do Szwecji owoce leśne zbierać. Ale tam z wódką kłopot i tych owoców też nie za dużo zbierałem, i taką miałem chęć na ziemniaka! A ziemniaki drogie i daleko, bo my w środku lasu, proszę państwa, byliśmy zakwaterowani. I idę kiedyś lasem, patrzę – ziemniak! Kopnąłem go… – pan zauważa wzrok Adama i szybko się poprawia – ale nie ze złości go kopnąłem, tylko z poszanowaniem go kopnąłem, i patrzę, on toczy się, a tu pryzma ziemniaków leży! Jakiś Szwed wyrzucił! To ja te ziemniaki tam, na kamp, przyniosłem i sklepik warzywny otworzyłem, i zarobiłem więcej niż na tych owocach! Ech, to były czasy – rozmarza się. – Teraz to już człowiek tyle za granicą nie zarobi… jak kiedyś… Za siedem dolarów, proszę pani można było miesiąc przeżyć…

Pan Okrąglutki coraz bardziej mi się podoba. Bo, niestety, pamiętam te czasy, a on myśli, że nie, i właściwie to mi się najbardziej w nim podoba, zwłaszcza że wódeczka bardzo udatnie rozgrzała mi środek, i tak patrzę na tę knajpę przyjemną, ze ślicznym obrazem na ścianie, i już wcale nie jest ani zimno, ani nieprzyjemnie. Wrócimy sobie do domu, położymy się z Niebieskim do łózia, nikt nam nie będzie przeszkadzał, możemy nawet cały jutrzejszy dzień nie wstawać.

– Z tym że – Pan Okrąglutki ociera usta – z żoną to wtedy pierwszy raz się rozstałem. Wyjazdy nie służą rodzinie, co?

A niech go diabli! Skóra mi cierpnie na samą myśl o wyjeździe Adasia, ale nic to, zacisnę zęby, nic to.

Ja właśnie lecę do Stanów – mówi Adaśko, który też chlapnął całą wódeczkę i już nie jest taki spięty.

O, Ameryka! – ucieszył się Pan Okrąglutki – to jest dopiero kraj! Byłem, byłem, jak potem po tej Szwecji pracy nie mogłem znaleźć. Szwagier mnie zaprosił, to pojechałem, bo wizę niechcący dali. W Ameryce, proszę pana, to ja wiertarkę zobaczyłem po raz pierwszy, bo ja dwie lewe ręce mam. Ale jak się chwyciłem, to kolega mówi, nie rusz, bo spaprzesz nam robotę, to nie ruszałem, tylko opowiadałem im różne rzeczy, i oni zadowoleni nawet byli, że nic nie robię. Bo i roboty wtedy nie psułem, nieprawdaż? Trzy wódeczki proszę! Ale jak wróciłem, to domu nie miałem… Kobitki za granicą też samotne jak najbardziej… No i oczy pogubić można, a człowiek po pracy samotny był… Wróciłem, to pieniądze miałem, ale żony nie miałem…

Chcę już iść. Nie byłam żoną Pana Okrąglutkiego, więc nie muszę się niepokoić. Nie jestem żoną Adasia, więc nie muszę się niepokoić tym bardziej. Ale lepiej, żeby Adaśko nie słuchał takich bzdur.

Lodów nie zjedliśmy, mimo że pani nam chciała podpalić za darmo, z Panem Okrąglutkim rozstaliśmy się dobrze po północy. Wiatr ustał, więc postanowiliśmy iść do domu plażą, księżyc wychylił się zza chmur i zrobiło się tak, jak być powinno od początku świata. Morze szeleściło, czarnosrebrne, Adam obejmował mnie i był cieplutki, i ostatni raz tak mi było ze dwadzieścia lat temu, z zupełnie innym panem. Ale wcale nie miałam zamiaru temu wspomnieniu poświęcać cennego czasu. Troszkę byliśmy pijani i najpierw wleźliśmy do morza, które, o dziwo, okazało się całkiem ciepłe, to znaczy Adaśko najpierw nie chciał wejść, ale jak go troszkę popchnęłam, to owszem, do kolan się zamoczył, a potem, socjolog jeden, złapał mnie i pociągnął do wody i zamoczyłam sobie całe nogi prawie po uda! A potem całowaliśmy się na piasku i wspaniale było pomyśleć, że zaraz możemy się przenieść do łóżka, w którym nie ma żadnego psa, żadnego kota, żadnego dziecka, żadnej Mamy ani Taty i żadnego telefonu. Bardzo nas bawiło wymienianie tych wszystkich rzeczy, do domu dotarliśmy o pierwszej. Nasza gospodyni dała nam klucz do drzwi wejściowych, ale o dziwo, kiedy tylko Adam zaczął nieudolnie wsadzać go do dziurki, drzwi się otworzyły.